Obserwując nasze zmagania z codziennością przychodzi nam na myśl taka metafora, że jesteśmy niczym ci pionierzy na obcej ziemi przedzierający się z uporem przez dżunglę. Ale i ona nie oddaje w pełni obrazu tych zmagań. Bo przecież pionierzy wybierając się w obcy i splątany las jakoś się wyposażają, żeby trud ich nie był daremny i niebezpieczny dla zdrowia. Ot biorą chociażby maczetę, broń palną, towarzyszy eskapady. A my? Nam broń, którą moglibyśmy bronić się przed dzikim zwierzem zamieszkującym dżunglę z rąk wytrącono, towarzyszy z nami skłócono, więc sami i z gołymi rękami przez ten las się przedzieramy, a rzeki w nim pełne piranii, ostępy zamieszkują nosorożce, w piaskach pustyń skorpiony, na drzewach goryle. Uff! Sami odczuwamy strach pisząc te słowa, a przecież taka jest dola nasza tzw. przeciętnych obywateli.
Co więcej uświadamiamy sobie, że już nic w tym kraju (w tej dżungli) nie da się normalnie załatwić. Instytucje państwa, niczym ci wsiowi strażnicy miejscy wystawiający na drogach fotoradary, nie służą obywatelom albo służą na poziomie, który realizuje jakieś minimum. Są przede wszystkim agendami tegoż państwa, które mają nas łupić, straszyć i ograniczać naszą wolność poprzez zalew nonsensownych przepisów i regulacji a przede wszystkim ignorować nasze potrzeby. Gremia, które w rzeczowej dyskusji winny tworzyć ład prawny i społeczny są już tylko wylęgarnią nieładu. Dyskusja zamieniła się w pyskówki, polityczne przepychanki i ogólną kłótnię nierzadko okraszoną inwektywami i wycieczkami ad personam. Spójrzmy na tzw. komisje sejmowe, ważne ciała wspierające proces legislacyjny. Żałość bierze, kiedy widzimy zgraję ignorantów, bezwolne kukły podążające w głosowaniu za liderem partyjnym w komisji, który nieco rozumie z omawianego problemu, a który nie realizuje interesu obywateli, ale tejże partii (lub wpływowych kumpli z biznesu), bo trzeba żeby w rankingach, słupkach sondaży i w zabiegach PR była pierwsza i ładnie się prezentowała.
Tak więc Sejm, Senat i inne ciała regulacyjne z punktu widzenia obywateli stały się wydmuszkami a z punktu widzenia partii i tzw. budżetu, czyli koryta maszynkami służącymi reprodukcji systemu władzy.
Ale najgorsze jest to, że nawet zwoływane co i rusz szczyty przywódców ( i przy wódce) państw też straciły (czy ją miały w ogóle) jakąkolwiek siłę sprawczą. Panowie politycy radzą, wożą się, żywią i śpią w luksusowych warunkach za podatników pieniądze po to tylko, żeby na zakończenie rozjechać się z niczym, ale w poczuciu dobrze wykonanego obowiązku. Diety pobrane, restauracje, domy uciech obskoczone, można więc wracać, by za kilka dni, może tygodni powrócić i znowu radzić nad tym, że nie można nic poradzić.
My wiemy, co jest tej niemocy przyczyną. Polityka i politycy funkcjonują w całkowitym oderwaniu, alienacji od ludzi, w dodatku na owych szczytach władzy są ulokowani od nich tak daleko, że g… (sorry taki mamy styl) nic stamtąd nie widać, co się dzieje na dole pośród ludu prostego. Skąd, więc mają czerpać wiedzę o naszych problemach? Może wyobrażają nas sobie na obraz i podobieństwo samych siebie, a jakże inaczej? I stąd ta otaczająca nas zewsząd propaganda sukcesu i powszechnej radości. Morze łez, które wylewamy wygląda ze szczytów niczym kropla wody, która według nich zrasza dobrze uprawione pole po to, by plony zdrowo rosły. Do d… z takim wzrostem!
Z pozdrowieniami red. nacz. Liber
rysownik, satyryk. Z wykształcenia socjolog. Ciągle zachowuje nadzieję