Nagle tuż zza pleców dobiega mnie głos zawierający jakby skargę: „- Tylu ich załatwiliśmy po wojnie, a oni wciąż łby podnoszą!”
Pamięć często przywraca mi pewne wspomnienie z początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Oto na ruchliwej ulicy rozdaję ulotki z ideą Katolickiego Państwa Narodu Polskiego. Wokół zebrała się grupka ludzi łakomie wyciągających ręce po niebezpieczną zawartość. Nagle tuż zza pleców dobiega mnie głos zawierający jakby skargę: – Tylu ich załatwiliśmy po wojnie, a oni wciąż łby podnoszą! Spoglądam za siebie i widzę dwóch eleganckich starszych panów o ostrych rysach twarzy, świdrujących mnie nienawistnymi, czarnymi jak węgiel oczyma. Przez chwilę poczułem się tak, jakbym stał przed plutonem egzekucyjnym…
Prawdę mówiąc i dziś często tak się czuję. Bo choć nigdy nie miałem złudzeń co do tego, co przyniesie pookrągłostołowa „wolna” Polska, to rzeczywistość przerosła moje najczarniejsze antycypacje. Oczywiste było to, czego spodziewać się można po dzieciach i wnukach bohaterów mojego młodzieńczego wspomnienia. Zaskoczyła mnie tylko ich liczba, to mrowie, które w błyskawicznym tempie zawładnęło krajem i nakryło go kirową czapą. Zewsząd dobiega ich głos pełen jadu i nienawiści do tego co polskie, co katolickie. Na rozkaz niewidzialnego dyrygenta wylewają hektolitry pomyj i kłamstwem krzyżują każdą myśl wolną.
Najgorsi są jednak fałszywi przyjaciele, przywódcy niosący sztandar z dumnie wypisanym bogiem, honorem i ojczyzną. Mówią dużo, ale nie mówią nic. A my tak bardzo chcemy wierzyć, że ich bóg jest naszym Bogiem, ich honor naszym Honorem, a ich ojczyzna – naszą Ojczyzną…