Nie tylko w socjaliźmie co pora roku – to klęska żywiołowa. Nasze niedawne cierpienia wywołane przez zimę możecie Państwo pamiętać z wpisów raptemsprzed miesiąca czy trzech tygodni. Podsumowałem zresztą to doświadczenie w ostatnim numerze „KT“. Latem wiadomo – muchy, komary, gzy, upał. Prawdę powiedziawszy, lato jest dla koni gorsze od zimy – wprawdzie jest trawa, ale jak chodzi o temperaturę, to koniom zdecydowanie łatwiej jest się ogrzewać (wystarczy im do tego nieskrępowany, stały dostęp do paszy objętościowej i wody), niż chłodzić. Zaś na owady, jeśli człowiek czegoś nie poradzi[1] – natura nie obmyśliła dobrego sposobu. W naturze latem konie spędzają dnie ukryte w jakichś chaszczach, gdzie oprócz chroniącego przed słońcem cienia, jest też możliwość zdrapywania z futra wrogich insektów. Ewentualnie (jak nasze) – zażywają kąpieli piaskowych. […]
Nie tylko w socjaliźmie co pora roku – to klęska żywiołowa. Nasze niedawne cierpienia wywołane przez zimę możecie Państwo pamiętać z wpisów raptemsprzed miesiąca czy trzech tygodni. Podsumowałem zresztą to doświadczenie w ostatnim numerze „KT“.
Latem wiadomo – muchy, komary, gzy, upał. Prawdę powiedziawszy, lato jest dla koni gorsze od zimy – wprawdzie jest trawa, ale jak chodzi o temperaturę, to koniom zdecydowanie łatwiej jest się ogrzewać (wystarczy im do tego nieskrępowany, stały dostęp do paszy objętościowej i wody), niż chłodzić. Zaś na owady, jeśli człowiek czegoś nie poradzi[1] – natura nie obmyśliła dobrego sposobu.
W naturze latem konie spędzają dnie ukryte w jakichś chaszczach, gdzie oprócz chroniącego przed słońcem cienia, jest też możliwość zdrapywania z futra wrogich insektów. Ewentualnie (jak nasze) – zażywają kąpieli piaskowych. Apetytu w ciągu dnia konie latem nie mają – jest za gorąco. Żerują za to intensywnie nocami.
Kiedy skończyłem pisać ten tekst (w Wordzie, jak to zwykle robię) – wyszedłem sprawdzić, co porabia stado. A stado – właśnie korzystało ze swojej wolności wyboru miejsca pobytu – i odpoczywało pod wiatą (lub obok wiaty, jak Knedlik, ostatni w hierarchii naszego stada, więc najczęściej pozbawiany dachu nad głową…)
Tymczasem jego małżonki zajmowały swoje stałe pozycje pod wiatą (dokładnie w takiej samej konfiguracji znalazłem byłem całe towarzystwo ok. 2.50, gdy wyszedłem je doglądnąć – poza tym jednak, większość minionej doby, spędziły na pastwisku)
Melesugun z Mijanem
Osman Guli z Ostowarem
i Margire, wciąż w dwupaku
znalazło się miejsce także i dla Krystyny…
Zostaje wiosna i jesień. I właśnie te dwie pory roku (niezależnie od tego, że i wówczas różnie bywa…) – to zdecydowanie najlepszy moment, aby rozpocząć chów bezstajenny. To znaczy: aby pozwolić koniom NIE WRÓCIĆ na noc do stajni – jeśli ktoś takową posiada.
W zasadzie, na tym mógłbym ten tekst zakończyć. A to dlatego, że jak do tej pory – nie napotkałem w praktyce ŻADNYCH problemów z aklimatyzacją konia do warunków bezstajennych. Oczywiście: cały czas zakładając, że nasze „warunki bezstajenne“ to nie jest goły step, ewentualnie ze stogiem siana, jak na pokazanym w poprzednim odcinkuobrazie Kossaka – że konie mają gdzie schronić się i przed upałem i przed deszczem lub wiatrem…[2]
Czytuję czasem na Re-Volta.pl jak to „koń ucieka z pastwiska i domaga się wpuszczenia do stajni“, „konie męczą się na pastwisku“, „mój koń nie lubi pastwiska“ – ale: W ŻYCIU CZEGOŚ TAKIEGO NA OCZY NIE WIDZIAŁEM.
Jak zobaczę – to zacznę się nad tym problemem zastanawiać.
Owszem – ostatnia bodaj kobyła naszego sąsiada i przyjaciela M. – nie była w stanie wytrwać poza swoją obórką. Jedno z dwojga – albo miała ciężką alergię na owady (względnie – alergię pokarmową – bo, podobno, świeżej trawy też jeść nie chciała…). Albo też – M. nie dał jej czasu na stopniowe przyzwyczajenie się do nowej sytuacji, wypuszczając ją ZBYT PÓŹNO – gdy owadzi świat był już w komplecie, gotów do działania (a, że to blisko wsi – to i owadów o wiele więcej niż u mnie…).
Tak więc – wnioski pozostają te same: wypuszczamy konie na wolność wiosną (lub, ewentualnie, jesienią…) – żeby mogły się przyzwyczaić i wyrobić sobie konieczną odporność oraz nawyki. W przypadkach wątpliwych medycznie – jak zawsze – postępujemy zgodnie ze wskazówkami lekarza.
Nasza Dalia wlkp miała alergię na pyłki traw. Jakoś jednak – nie przeszkadzało jej to funkcjonować na pastwisku. Widać, nie była to wybitnie mocna alergia. Zresztą, przy prawidłowo prowadzonym pastwisku (o ile nie jest to pastwisko używane TYLKO ekstensywnie, tj. – wyłącznie do wypasu) – konie nie są jakoś szczególnie na pyłki traw wystawione. Trawa na Pierwszym Padoku zostanie wyjedzona nim zdąży urosnąć na tyle, by pyliła. Zaś na Wielki Padok konie przejdą po sianokosach – gdy pylenie (tych gatunków, które pylą wcześnie) będzie już sprawą zamkniętą.
Odrębnym i dużo poważniejszym zagadnieniem jest – aklimatyzacja SPOŁECZNA koni w warunkach bezstajennych. Czyli – łączenie ich w stada. O tym jednak, pozwolicie,opowiem następnym razem…
————————————————————————
[1] Istnieją środki farmakologiczne, których aplikacja na dłuższy czas uwalnia konie od tej plagi. Można też, jak w „Sielance“ po sąsiedzku (ale nie aż tak blisko, żeby coś to zmieniało u nas…) – spryskać całą okolicę środkiem owadobójczym, wyżynając w pień całe życie biologiczne. To są rozwiązania radykalne i (chyba – tych środków farmakologicznych nigdy nawet nie próbowałem spróbować…) dość kosztowne.
My latem zakładamy naszym koniom tzw. „indianki“ na głowy – co powinno chronić oczy przed insektami. Dawniej, gdyśmy więcej jeździli, używaliśmy też taniego repelentu w płynie – pomagał na kilka godzin, akurat żeby koń nie cierpiał, gdy ma skrępowane ruchy i nie może się tarzać (a przynajmniej – nie powinien!), bo niesie na grzbiecie jeźdźca. „Indianki“ oczywiście notorycznie się gubią – jak by nie fastrygować ich zapięć…
Istnieją też specjalne, siatkowe derki przeciw owadom. Nie wydaje mi się jednak, aby taka derka długo u nas wytrzymała – to się może sprawdzać na jakichś mikroskopijnych, pozbawionych drzew i krzewów padoczkach, a nie u nas, gdzie strzępów czegoś takiego, musiałbym parę dni szukać.
Tak ogólnie, to akurat u nas, w Boskiej Woli, „problem owadzi“ nie jest wielki – mamy daleko do zbiorników wodnych, teren jest wyniesiony, z dużą ekspozycją na słońce i wiatr (stąd – tyleśmy drzew zostawili na pastwiskach). Komarów prawie że nie ma – nie dolatują. Prawie nie ma też kleszczy. Są muchy i są gzy – w różnym nasileniu. Generalnie – proprocjonalnym do stopnia „zakonienia“. Im więcej koni – tym więcej much i gzów.
W związku z czym – bezwzględnie należy pilnować odrobaczeń (drogo nas ta nauka kosztowała – bo, okazało się, że ten problem ma zupełnie inną skalę i konsekwencje przy 5 koniach, a zupełnie inną – przy 12…). Pomaga także sprzątanie końskich kup – z tym, że nie wyobrażam sobie sprzątania nawet 3,5-hektarowego „Pierwszego Padoku“, o ponad dwakroć większym „Wielkim Padoku“ nawet nie wspominając. I tak, pokonuję taczką ok. 600 km rocznie…
[2] Absolutnie najistotniejsze jest, aby konie miały CAŁKOWITĄ SWOBODĘ w korzystaniu lub nie-korzystaniu z takich osłon (naturalnych lub zbudowanych przez człowieka). Wedle własnego wyboru, bez konieczności ingerencji człowieka.
Jeden komentarz