Każdy, kto głosował na Stefana Niesiołowskiego jest moralnie współodpowiedzialny za jego chamski atak na dziennikarkę Ewę Stankiewicz. Pozostaje mieć nadzieję, że ci wyborcy dwa razy się zastanowią przed ponownym oddaniem głosu na niego.
36993 – taką ilość głosów otrzymał 9 października 2011 r. Stefan Niesiołowski, startując do Sejmu z Okręgu Wyborczego Zielona Góra. Z takim dobrym wynikiem zapewnił sobie mandat na kolejną kadencję Sejmu. Prawie 37 tysięcy osób obdarzyło więc zaufaniem polityka znanego z agresji słownej, z języka nienawiści, z obrażania ludzi. Ergo: polityka, który z Januszem Palikotem mógłby rywalizować o miano pierwszego chama Rzeczypospolitej. Czy te prawie 37 tysięcy osób, które oddało głos na Niesiołowskiego, odczuwa teraz choć cień wstydu, po jego chamskiej, bezprecedensowej napaści na dziennikarkę "Gazety Polskiej"?
Wbrew temu, co usiłują nam wmówić niektórzy politycy Platformy Obywatelskiej, zachowanie Stefana Niesiołowskiego nie było uzasadnione ani sytuacją stresową, ani okolicznościami, ani niczym innym. Było aktem prymitywnego chamstwa i jako takie powinno zostać napiętnowane. I to z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że arogancki polityk dopuścił się agresji fizycznej wobec dziennikarki. W kraju demokratycznym, do jakiego nieudolnie aspiruje POlska, dziennikarz ma prawo zadawać pytania, śledzić władzę i tropić nieprawidłowości. Ma też prawo filmować posła, szczególnie gdy jego działania (np. głosowanie w sprawie emerytur) budzą najdelikatniej mówiąc kontrowersje. Po drugie: Niesiołowski dopuścił się agresji wobec kobiety. W polskiej kulturze i w przyjętych od stuleci tradycjach cywilizacyjnych jakakolwiek przemoc wobec kobiet się nie mieści. Poseł Niesiołowski, który tą regułę złamał, jak najbardziej zasługuje na miano chama.
Stefan Niesiołowski wielokrotnie dał się poznać jako polityk arogancki, wulgarny. Od wielu lat nie ma już nic do powiedzenia na scenie politycznej poza tym, że Kaczyński i PiS jest be, przy czym sposób w jaki to mówi wzbudza niesmak. Wypowiedzi Niesiołowskiego można określić tylko jako "plucie jadem" i "zianie nienawiścią", które to zachowania, co ciekawe, Niesiołowski przypisuje tylko Kaczyńskiemu. Przy czym jego agresja słowna w stosunku do Ewy Stankiewicz nie była pierwszym takim incydentem. Kilka lat temu, w jednym z programów telewizyjnych, obrażał publicystę Bronisława Wildsteina, w efekcie czego dziennikarz wyszedł ze studia. W grudniu 2011, z sejmowej mównicy obraził posłów PiS, w tym Antoniego Macierewicza. Wcześniej, jako marszałek Sejmu, wielokrotnie z mównicy obrażał posłów PiS-u. Pisząc te słowa nie chcę występować w obronie PiS-u (każdy, kto czyta moją publicystykę wie, że do PiS-u mi daleko jak do księżyca). Pisząc te słowa, występuje w obronie zasad. Dwóch zasad. Zasady szacunku dla kobiet i szacunku dla dziennikarzy.
Poseł Niesiołowski w dziedzinie chamstwa parlamentarnego może rywalizować tylko z Januszem Palikotem. Jednak zachowanie Niesiołowskiego obciąża nie tylko jego. Obciąża PO, która nie widzi w tym problemu, obciąża premiera, który to toleruje (trudno wszak sobie wyobrazić, aby Niesiołowski nie miał przyzwolenia szefa na swoje zachowanie). Obciąża też – i to jest najtrudniejsze do wytłumaczenia – wyborców, którzy w październiku 2011 oddali swój głos na Niesiołowskiego. Oddali go, pamiętając zapewne jego wielokrotnie manifestowany brak kultury (że ujmę to delikatnie). I tym ludziom powinno być wstyd. Wszak cham – nie napiętnowany i nie przywołany do porządku – w swoim chamstwie się rozzuchwala. Sądzę więc, że prawdziwe popisy chamstwa posła Niesiołowskiego jeszcze przed nami. I współodpowiedzialność za nie spadnie na tych, którzy na niego głosowali.