Pracodawcy przeniosą miejsca pracy na Wschód, zamiast inwestować w edukację imigrantów i droższe miejsca pracy dla starych i niepełnosprawnych pracowników w Polsce i Europie
Cicho przed wyborami rozgrywa się jeszcze jedna batalia związana z tym kto w czasie postępującej fali kryzysowej będzie kierował Komisją Nadzoru Finansowego. A nawet nie tylko o to bo i gdzie będzie nadzór, jak umiejscowiony i czy będzie miał finansowe możliwości wsparcia finansowego banków i innych zagrożonych instytucji finansowych.
Jak już krytykowałem w innym wpisie nawet po prawej stronie sceny politycznej pojawiają się pomysły, aby pod hasłami nacjonalistycznymi ratować zagraniczne instytucje finansowe, lansując propozycje wydzielenia z aktywów NBP 10 mld euro środków w celu odkupienie i uratowania banków zagranicznych podczas kryzysu. Przecież w sytuacji zmaterializowania zagrożenia kryzysowego tego typu działanie nie tylko pozbawiłoby nas środków na wsparcie gospodarki realnej, ale zmusiło do przejmowania finansowania całości bilansów bankowych i pozwoliło spokojnie wycofać inwestorom kapitały z Polski, w sytuacji kiedy będziemy tych środków najbardziej potrzebowali. Byłoby to tak naprawdę ratowaniem zarządów banków przed wszelką odpowiedzialnością za zaistniałą sytuację kryzysową. Podczas gdy akcje tych instytucji byłyby nic nie warte, w sytuacji otwartych olbrzymich pozycji. W praktyce i tak byłyby one do wzięcia za darmo, a decydując się na ratowanie rynku wcale nie musielibyśmy spłacać w pełni wszystkich inwestorów. W swym wymiarze lobbingowym mogłyby one być porównywalne do tych które doprowadziły do przejęcia zobowiązań bankrutujących banków przez podatników Islandzkich, prowadząc w efekcie całe państwo do niewypłacalności. („NBP powinien wydzielić z rezerw walutowych jakieś 10 miliardów euro specjalnych funduszy, które byłyby przeznaczone do udzielania specjalnych pożyczek w sytuacji zamieszania na rynkach finansowych. Żeby można było tanio przejąć filie zagranicznych banków, które będą miały w najbliższych miesiącach poważne problemy.”) A przecież jednym z głównych celi utworzenia KNF-u było odseparowanie go środków NBP, po to aby ten urząd mając pełnię wiedzy mógł chronić społeczeństwo przed niewłaściwym działaniem instytucji finansowych, oraz wspierać aby były instrumentem alokacji oszczędności społecznych w kierunku ich produkcyjnego wykorzystania. Dlatego lansowane pomysły powiązania nadzoru ze środkami NBP grzmią szczególnie groźnie gdyż istnieje obawa użycia rezerw i środków NBP w celu ratowania ich przez podatnika polskiego, a nie centrale zagraniczne i to w sytuacji kiedy obecne umiejscowienie KNF w ostatnim kryzysie sprawdziło się pod tym względem.
A jak znaczące jest to zagrożenie mogą świadczyć aktualnie odtajnione wyniki interwencji FED-u podczas kryzysu i to że FED ratował banki na kwotę w sumie 9 bilionów dolarów. Przy zaangażowaniu maksymalnym na poziomie 1,2 biliona USD, a więc dwa razy większym od ratunkowego pakietu budżetowego i porównywalnego z sumą jaką jest winnych 6,5 mln kredytobiorców hipotecznym mających kredyty zaległe lub już podlegające egzekucji. Jak podały odtajnione dane z zeszłego poniedziałku na początku kryzysu 2008 r., o ile ministerstwo finansów w ramach antykryzysowego programu ratowania instytucji finansowych TARP miało do dyspozycji 700 mld USD, o tyle w tym samym czasie FED pożyczył prawie dwukrotnie więcej środków bo aż 1,2 biliona dolarów. Jak ukazuje analiza Bloomberg’a, o ile zakres pożyczek był poprzednio jedynie przedmiotem spekulacji to upublicznione ostatnio dane, dzięki „Freedom of Information Act” i decyzji Sądu Najwyższegodo którego beneficjenci się odwoływali, ukazało się że między sierpniem 2007 r., a kwietniem 2010 r. skorzystało z programu ponad 300 instytucji. Przy czym wśród pożyczek na skalę ponad 1 mld USD lub więcej było ponad 100. Jak się w efekcie okazało najwięcej pożyczył Morgan Stanley, bo na sumę aż 107 mld USD, Citigroup i Bank of America na nie o wiele mniej bo odpowiednio $99,5 mld i $91,4 mld, dalej był JPMorgan Chase $68,6 mld i często cytowany Goldman Sachs $69 mld. Pożyczki były ponadto bardzo korzystnie oprocentowane, o czym może świadczyć przykład z 20 października 2008 r. kiedy to w sytuacji kiedy na rynku stawka międzybankowa wynosiła 3,8%, to stawka FED-u była prawie trzy i półkrotnie niższa równa 1,1%. O ile wcześniej ujawnione dane ukazały że FED w sumie udzielił 9 bilionów dolarów niskooprocentowanych jednodniowych pożyczek, to wartość $1,2 biliona jest kwotą szczytu pożyczkowego który nastąpił 5 grudnia 2008 r. O ile tak olbrzymia podaż dolarów, które jedna z publikacji zobrazowała jako równoznaczną z wypełnieniem prawie 600 basenów olimpijskich jednodolarówkami, „zalała” problemy płynnościowe jakie wystąpiły na świecie to jednak nie rozwiązała kryzysu strukturalnego który powadzi nas wprost do drugiego dna recesji.
Niemniej o ile koszty budżetowe kryzysu który obecnie przeżywamy są przeogromne, równie olbrzymie są koszty prowadzenia antykryzysowej polityki monetarnej to jednak największe są koszty zapaści demograficznej którą przeżywamy. Wszelkiego typu rekomendacje imigracyjne jak i przystosowania starych ludzi do pracy są naiwne w swym wymiarze finansowej. Gdyż o ile koszty imigracji polegają na trudności w podniesienia wartości napływowej ludności z powodu trudności edukacyjnych, o tyle liczenie na to że pracodawcy zainwestują w miejsca pracy starszych i niepełnosprawnych pracowników w miejsce oszczędności i przeniesieniu miejsc pracy do Chin i Indii jest naiwnością.
Gdy patrzymy na głębsze przyczyny tych tragicznych procesów to od czasu do czasu lansowane alarmy dotyczące przeludnienia na świecie miały niewątpliwie swój efekt w regulacyjnym traktowaniu rodziny. I o ile wszyscy wiemy o destrukcyjnej roli fałszywych informacji zawartych w raporcie Klubu Rzymskiego który po 1972 r. wydał 30 mln egzemplarzy dotyczących limitów wzrostu, jednocześnie sygnalizując ostrzeżenie o przeludnieniu to mniej wiemy o Szkole Frankfurckiej i lansowanej przez tzw. Pokolenie 1968 Teorii Krytycznej, która umniejszała rolę rodziny zarówno ze społecznego, jak i ekonomicznego punktu widzenia. Do kuriozalnych należą nagłaśniane wypowiedzi najróżniejszych organizacji zajmujących się kontrolą urodzin jak przytoczona na blogu przez Roberta Mazurka wypowiedz Simona Rossa. Otóż uznając jako patologiczne rodziny wielodzietne skrytykował on celebrytów za nieodpowiedzialność związaną z… ocieplaniem klimatu: „Bechamowie, tak samo jak mer Londynu Boris Johnson ze swą czwórką dzieci, mając takie rodziny, dają zły przykład. Ludzie walczą o zmniejszenie emisji dwutlenku węgla, a tu pojawie się kolejne dziecko i emisja rośnie o 100%”. Wg Mazurka był on autorem propozycji aby zobowiązania krajów wysokorozwiniętych wobec państw trzeciego świata w związku z emisją CO2 spłacać… prezerwatywami. I choć w jego przypadku tylko uznanie absurdu do drugiej potęgi może dawać wrażenie wartości dodanej w debacie publicznej, o tyle fakt krytyki Bechamów ze strony szefowej brytyjskich Zielonych Caroline Lucas musi generować przerażenie z naszej strony, gdy ona sama takowe wyraża z powodu faktu „że na Ziemi żyje już 7 mld ludzi, [i] wzywa do „szczerej dyskusji” nad naszym pędem do prokreacji.” Podobnie gdy David Attenborough żąda wprost zmniejszenia populacji naszego gatunku, a wszelką niechęć do debaty na ten absurdalny temat nazywa „absurdalnym tabu”.
Podczas gdy obiektywnie patrząc na regulacje podatkowo-świadczeniowe w Polsce można z dużą dozą prawdopodobieństwa wprost stwierdzić że „czysty” Homo economicus w ogóle nie powinien mieć dzieci.
Blog przeznaczony do publikacji materialów dziennikarzy obywatelskich przygotowanych na zlecenie Nowego Ekranu lub artykulów i listów nadeslanych do Redakcji