tekst przeszedł całą ścieżkę redakcyjną począwszy od redaktorów działu krajowego na redaktorze naczelnym skończywszy. A nawet więcej – o sprawie został powiadomiony Grzegorz Hajdarowicz, wydawca i prezes zarządu w jednej osobie.
Cezary Gmyz o odpowiedzialności w redakcji za "Trotyl na wraku tupolewa", dziennikarskim sumieniu oraz wyrzuceniu z "Rzeczpospolitej"
Z Cezarym Gmyzem o odpowiedzialności za "Trotyl na wraku tupolewa", dziennikarskim sumieniu i wyrzuceniu z "Rzeczpospolitej" rozmawia Kajus Augustyniak.
Cezary Gmyz, ur. 1967 we Wrocławiu, teatrolog, dziennikarz, publicysta. Absolwent Wydziału Wiedzy o Teatrze PWST im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Wiceprzewodniczący NZS na tej uczelni. Od 1990 dziennikarz prasowy i telewizyjny. Pracował w „Życiu Warszawy”, „Życiu”, Redakcji Ekumenicznej TVP, programie informacyjnym „Czasy”, „Dzienniku Polska – Europa – Świat”. W latach 2003 – 2007 był dziennikarzem tygodnika „Wprost” (także jako szef działu krajowego i historycznego).
Od roku 2007 był reporterem działu krajowego „Rzeczpospolitej”. Po opublikowaniu artykułu "Trotyl na wraku tupolewa", który ukazał się w „Rzeczpospolitej” 30 października 2012, został z niej dyscyplinarnie zwolniony. Od 2011 pisze w „Uważam Rze”. Były wiceprezes fundacji Medientandem, zajmującej się polsko-niemiecką współpracą dziennikarską. Członek Synodu Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego.
Powiedział Pan „Faktowi”, że nie wycofuje się z niczego, co było w artykule „Trotyl na wraku Tupolewa”?
Gdybym miał go dziś pisać, to bym go tylko uzupełnił, ale rzeczywiście niczego bym nie zmienił.
Z Pańskiej rozmowy w TOK FM wynika, że pierwotnie tekst był łagodniejszy, a w redakcji go „podkręcono”…
Nie do końca tak było. Biorę pełną odpowiedzialność za to, co napisałem, za tytuł również. Tytuły są, co prawda, domeną redakcji, ale to w żaden sposób nie łamało moich ustaleń.
Jednak we wspomnianej rozmowie wskazał Pan Andrzeja Talagę…
Andrzej Talaga był tylko uczestnikiem dyskusji na ten temat, który się jakoś tam opowiedział, natomiast nie był tutaj czynnikiem decyzyjnym.
Skąd wobec tego taka dziwna decyzja władz „Presspubliki” – jeśli można domniemywać – że zwalnia się zastępcę naczelnego będącego na urlopie, pozostawiając tego, który się „jakoś opowiedział”?
Talaga tylko wziął udział w dyskusji, w której opowiadał się za podaniem nazw tych środków. Ja zawsze podkreślam, że pod tym tekstem jest moje nazwisko i za wszystko, co jest w tym tekście napisane, odpowiadam ja, ale nie tylko. Nie można jednak zapominać, że tekst przeszedł całą ścieżkę redakcyjną począwszy od redaktorów działu krajowego na redaktorze naczelnym skończywszy. A nawet więcej – o sprawie został powiadomiony Grzegorz Hajdarowicz, wydawca i prezes zarządu w jednej osobie. Prawo prasowe, a dokładnie artykuł 38. sprawę odpowiedzialności za publikację szczegółowo reguluje.
Co ciekawe ustęp 2. tego artykułu mówi też, że ujawnienie materiału prasowego przed jego publikacją jest naruszeniem prawa. A mam wrażenie, że nocne spotkanie Grzegorza Hajdarowicza z Pawłem Grasiem przed pojawieniem się gazety w kioskach, mówiąc językiem prawniczym, może wyczerpywać znamiona tego czynu.
Czy w gronie dziennikarzy „Rzeczpospolitej” mówi się o tym, czy pan Graś otrzymał pełny wgląd do artykułu przed drukiem?
Mogę tylko mówić o rzeczach, do których mam dostęp. Nie mam takiej informacji.
Prokurator generalny Andrzej Seremet stwierdził, że czuje się tym wywiadem „do pewnego stopnia zmanipulowany. Jak Pan to odbiera?
Na pewno nie był zmanipulowany przeze mnie. Nie byłem na spotkaniu redaktora naczelnego z prokuratorem generalnym, więc ciężko mi się odnieść do tych słów.
W późniejszych relacjach obaj potwierdzają, że w rozmowie między nimi padło z ust prokuratora Seremeta sformułowanie, że to, co wykryto na Tupolewie, to mogły, lecz nie musiały być środki wybuchowe. Czy redaktor Wróblewski nie sugerował zamieszczenia w tekście takiego stanowiska prokuratury?
Miałem wtedy ograniczony kontakt z redaktorem Wróblewskim, bo całe redagowanie tekstu odbywa się zazwyczaj na poziomie działu krajowego. Potem teksty, które mają być na pierwszej stronie, wędrują do sekretariatu redakcji, gdzie szefostwo decyduje o tym, co dalej z danym artykułem i w jakim kształcie się ukaże, ale ten tekst miał moją akceptację i niczego w nim się nie wypieram.
Czemu więc nie było stanowiska drugiej strony, prokuratury w tekście?
Może rzeczywiście byłoby lepiej, ale nie wiem, czy tutaj prokuratura w ogóle jest stroną. Dobrze byłoby jednak, gdyby znalazła się w tekście wypowiedź prokuratora generalnego. To rzeczywiście można uznać za pewien rodzaj błędu, że jego słów nie zacytowaliśmy.
W wywiadzie, którego udzielił Pan „wPolityce.pl” spotkanie z władzami spółki porównał Pan do komisji weryfikujących dziennikarzy w stanie wojennym. Było tak źle?
Nie porównuję współczesnej Polski do stanu wojennego, ale miałem poczucie, że rozmawiam z grupą osób, które nie są kompetentne do tego, by oceniać moją pracę dziennikarza śledczego. W całym tym gronie była tylko jednak osoba, która kiedyś uprawiała zawodowo dziennikarstwo. Same pytania, które te osoby zadawały, świadczyły o tym, że w gruncie rzeczy nie mają pojęcia, czym jest moja praca.
Nie słuchali Pańskich odpowiedzi, mieli gotowy „wyrok”?
Miałem wrażenie, że decyzja była podjęta wcześniej, jeszcze przed spotkaniem ze mną. Mam pewność, że moja rozmowa nic by nie zmieniła, niezależnie od tego, co bym powiedział, chyba, że przyniósłbym jakieś kwity, zadenuncjował informatorów…
Redaktor Wróblewski w swoim wystąpieniu na Youtube sugeruje, że Pański artykuł został wykorzystany przez władze „Presspubliki” jako pretekst do zwolnienia z redakcji grupy osób krytycznie piszących o rządzie. Czy Pan się zgadza z tą opinią?
Nie wiem, co się dzieje poza światem, który ja znam. Jeżeli dowiaduję się, że mój były wydawca spotyka się z rzecznikiem rządu o pół do drugiej w nocy, to zaczynam domniemywać, że związek biznesu i polityki, to nie jest związek, który został przecięty. Ta stara znajomość Grzegorza Hajdarowicza i Pawła Grasia również mogła wpływać na decyzje podjęte w tej sprawie. Z dawnych czasów znam m.in. Szefa Kancelarii Premiera Tomasza Arabskiego, ale od kiedy został politykiem nasze relacje ograniczyliśmy, obustronnie, do służbowych, choć nadal jesteśmy po imieniu. To kwestia profesjonalizmu.
W zakończeniu wspomnianego wystąpienia redaktor Wróblewski zastanawia się, nad tym, gdzie doszło do złamania zasad etyki. Daje do zrozumienia, że bardziej w tym, co działo się po opublikowaniu tekstu…
Mam pewność, że przygotowując ten tekst przestrzegałem standardów etyki dziennikarskiej. Zrobiłem dokładnie to, co mówi prawo prasowe, ale też kodeks dobrych praktyk przyjęty przez „Rzeczpospolitą”. Moje sumienie jest spokojne.
A jak odebrał Pan informację z „Super Expressu”, według której producent sprzętu pomiarowego użytego do badania wraku tupolewa miał potwierdzić, że to urządzenie wykrywa pary środków wybuchowych?
Jestem przekonany, że napisałem tekst prawdziwy. Takie informacje, które od kilku dni pojawiają się w obiegu publicznym, potwierdzają to, co ja napisałem. Ja z tym problemu nie mam. Mają natomiast z tym problem niekiedy koledzy z innych mediów, którzy przychodzą do mnie i po cichutku mówią, że napisałem prawdę.
Pana może cieszyć informacja, że 44 proc. naszych rodaków uważa zwolnienie Pana z „Rzeczpospolitej” za przejaw ograniczania wolności słowa, ale czemu w takiej sprawie, robi się sondaże wśród Polaków?
Pracownie badań opinii publicznej czasami są nazywane piątą władzą. Nikomu nie ograniczam wolności słowa, jeśli ktoś chce zadawać pytania, to ma do tego prawo, choć stawiam sobie pytanie o wiarygodność tego typu badań. Dla mnie o wiele bardziej zdumiewającą rzeczą była sonda, która pojawiła się na stronach wyborcza.pl, w której można było głosować, czy mnie wyrzucić z pracy, czy mnie i redaktora naczelnego, czy może cały zespół „Rzeczpospolitej”. Chyba sama „Wyborcza” zdała sobie sprawę, że coś jest nie tak, bo ten sondaż usunęła po kilku godzinach.
Za portalem SDP
Niezależny wędrownik po necie, czasem komentujący... -- Ekstraktem komunizmu i jego naturą, tak samo jak naturą kaądego komunisty i lewaka są: nienawiść, mord, rabunek, okrucieństwo i donos... Serendipity — the faculty or phenomenon of finding valuable or agreeable things not sought for...