Nie tak dawno, a wydaje się, że pewnie z pół roku temu, tyle przecież tych notek piszemy, nasz kolega Toyah napisał tekst
Nie tak dawno, a wydaje się, że pewnie z pół roku temu, tyle przecież tych notek piszemy, nasz kolega Toyah napisał tekst, lamentacyjny w zasadzie, a dotyczący upadku nieuchronnego monarchii brytyjskiej. Pisał Toyah o tym jak pięknie wyglądała uroczystość zaślubin Wiliama i Kate, ale pisał ze smutkiem, świadom tego, że ogląda oto kres tej wspaniałości, tej skuteczności, tej wielkości jaką od trzech stuleci było Imperium.
Pod tekstem Toyaha było sporo komentarzy, ludzie zgadzali się w większości z diagnozą i też byli smutni, bo w czasach kiedy papież musi przepraszać za nie popełnione winy, w czasach które coraz bardziej zaczynają przypominać środkowego Gomułkę, potrzebna jest jakaś instytucja, która dawałaby ludziom nadzieję. Dla wielu była to właśnie monarchia. Ludzie bowiem tęsknią do porządku, ładu, sacrum emanującego blaskiem na cały świat i pewności, że mogą się do tego wszystkie bezpiecznie zbliżyć. Tym właśnie dla ludzi, nie tylko na Wyspach, była monarchia. Jej schyłek zaś oznaczać może jedynie zło. Oznaczać może, że wszelkie parawany, wszelkie zasłony, za którymi kryją się świństwa i przeniewierstwa, a także brak gustu i chamstwo przestały już być potrzebne, że poddany, obywatel, ktokolwiek po prostu, jest już dla władzy tylko numerem w dokumencie tożsamości. Nie trzeba go kokietować paradami wojskowymi, ślubami książąt, wizją potęgi i jego indywidualnego w niej uczestnictwa. Nie trzeba nic. Wystarczy tylko dać mu podwyżkę rewaloryzacyjną co dwa lata, a w razie czego wysłać komornika. I już. I z tego właśnie powodu Toyah był smutny. Ja zaś postanowiłem go pocieszyć.
Mam zwyczaj czytania książek, choć nie mam na to wcale czasu. Książek do przeczytania jest ciągle mnóstwo, szczególnie w Polsce, gdzie książki ważne są ukrywane, a książki nędzne eksponowane na bilbordach i wprowadzane do kanonu lektur szkolnych. Czytam więc, o ile mogę, w warunkach dosyć fantastycznych, bo ilość obowiązków, którym muszę sprostać, nie pozwala mi na rozwalenie się na łóżku z książką i spędzenie w tej pozycji godziny czy dwóch. Wnioski zaś, które wyciągam z lektury powodują, że moja żona kiwa ze smutkiem głową, a czasem grozi mi rozwodem. Ostatnio na przykład odkryłem jakie są prawdziwe źródła rockn’roll’a. Dokonałem zaś tego odkrycia w czasie lektury wspomnień Wojciecha Kossaka.
Był Kossak malarzem wybitnym i prawdziwym, był malarzem starego stylu i starego systemu, który znał doskonale świat i ludzi z najwyższych sfer, a to z tego względu, że pracował dla cesarza Niemiec Wilhelma II. Jego atelier mieściło się w starym frydercyjańskim pałacu o nazwie Monbijou, która dziś może być uznana za pretensjonalną, ale chyba tylko dlatego, że nie mamy tej budowli przed oczami. Kossak jest malarzem poważnym, to znaczy takim, który świadomy jest wymagań inwestora, jego gustu i potrzeb. Jego relacja z cesarzem jest więcej niż zawodowa. Wojciech Kossak jest wprost kolegą Wilhelma, a dzieje się tak ponieważ cesarzowi bardzo imponuje jego styl pracy, organizacja warsztatu, no i efekty, które – zważywszy na wielkość podejmowanych tematów – są zawsze doskonałe. Cesarz jest kawalerzystą i Kossak także, obaj znają się na koniach i jedyne chyba co ich różni to fakt iż Wilhelm nie ma specjalnego przekonania do polowań. Woli manewry. Opis cesarza jaki zostawił na Wojciech Kossak; jego serdeczna relacja z otoczeniem, drobne dziwactwa, jego tragizm wynikający ze starannie ukrywanego kalectwa, bystrość umysłu i świeżość sądów są dla nas zaskakujące. Dlaczego? Otóż dlatego, że wszystko to co reprezentował Wilhelm czyli wysoka kultura niemiecka zostało zniszczone, pogrzebane i zapomniane. On sam zaś przedstawiany jest dziś jako wojenny podżegacz, furiat, człowiek prymitywny i w głębi duszy zły. Nie ma w tym grama prawdy, ale dziś nie ma to już także znaczenia. Kiedy zaś fakt ów był istotny, kiedy można było jeszcze coś w Niemczech uratować, działania propagandy krajów Wilhelma nie znoszących były tak silne i tak konsekwentne, że nie było żadnych szans, by czarną legendę cesarza odkłamać. Cóż w końcu znaczą wspomnienia jednego polskiego malarza, w dodatku takiego, który maluje konie, w porównaniu z całym wagonami dzieł postępowych pisarzy socjalistycznych, którzy pojawili się w Niemczech po upadku monarchii, cóż one znaczą w porównaniu z wspomnieniami brytyjskich i francuskich oficerów z frontów pierwszej wojny, cóż one znaczą wobec rosyjskiej rewolucji? Nic. To tylko jedna książka napisana w dodatku w języku, którego nikt nie rozumie i nigdy nie przetłumaczona. Nawet na niemiecki. Cóż bowiem może dziś Niemców obchodzić ich cesarz? Nie mają z nim przecież nic wspólnego, gdyby zaś on sam wstał nagle z grobu i zobaczył jak zachowują się dziś jego poddani, z pewnością musiałby się do tego grobu położyć z powrotem.
Cesarz przegrał, a pokonali go socjaliści i monarchia brytyjska, fakt, że w koalicji, ale to brytyjska siła i propaganda, brytyjska kultura i brytyjskie narracje dominowały i miały przed sobą przyszłość. Niemieckie zaś musiały się cofać i podporządkowywać. Sukces ten zaś potwierdzony został przez klęskę Hitlera w II wojnie światowej. Świat nowoczesny jest światem Anglików i ludzi z nimi spokrewnionych. Myślę tu o świecie bezpiecznym, w którym da się żyć. Przed pierwszą wojną światową nic jednak takiego obrotu spraw nie zapowiadało. Przeciwnie, zanosiło się raczej na to, że cesarz Wilhelm i jego imperialne plany zdominują politykę światową, mogło się tak wydawać szczególnie po niemieckiej interwencji w Chinach, w czasie powstania bokserów. Stało się jednak inaczej. We wspomnieniach Kossaka napisane jest wyraźnie dlaczego tak się stało. Dlaczego Brytyjczycy i ich monarchia odniosła sukces, a cesarz, smutny pan z lewą ręką krótszą o 7 centymetrów umarł na wygnaniu w Holandii, zaś jego kraj przez kilkadziesiąt lat kojarzył się jedynie z wojną, zbrodniami i złem.
Przypomina nam Wojciech Kossak taką oto anegdotę. Do jego pracowni zachodzi zapowiedziany przez adiutanta Wilhelm. Jak zwykle pogawędka, ustalanie szczegółów, pytania o detale mundurów oraz topografii. Przyjemnie spędzony czas. Cesarz ma zwyczaj dużo mówić o muzyce, bo muzykę lubi i zna się na niej. Berlin zaś jest miastem, gdzie codziennie odbywa się jakiś koncert i codziennie zjeżdżają tu najlepsi wykonawcy z całej Europy. Tamtego dnia opowiadał Wilhelm Kossakowi o przygodzie jaka spotkała go kiedyś w Londynie. Jego babka, królowa Wiktoria zaprosiła go do zamku Windsor. – Dała nam – powiada cesarz – wieczór muzykalny. Było to oczywiście coś wspaniałego. Śpiewała Melba, śpiewał Reszke (Polak zresztą), grał Kublik. Jednym słowem same gwiazdy pierwszej wielkości. – Wystaw pan sobie Kossak – opowiada dalej cesarz – po tej niebiańskiej muzyce, zjawia się na estradzie jakiś pan we fraku i białym krawacie; spoglądam na program, nazwisko zupełnie nieznane. Ku mojemu przerażeniu słyszę, że ta figura zaczyna imitować głosy zwierząt; koguta, osła, świni itd. I uwierzysz pan? Anglicy wszyscy, nie wyłączając mojej babki, byli zachwyceni. Wystaw pan sobie coś podobnego w salonie księżnej Antoniowej.
Taką to zabawną historię opowiedział cesarz Wilhelm swojemu koledze malarzowi Wojciechowi Kossakowi. Księżna Antoniowa to rzecz jasna Księżna Antoniowa Radziwiłłowa z domu hrabianka Castellane matka hrabianek Romanowej i Józefowej Potockich, oraz książąt Jerzego i Stanisława, spokrewniona przez męża z Hohenzollernami.
I sam popatrz Toyahu! Czy uwierzyłbyś w tę historię, gdyby nie relacja naocznego świadka? Nigdy. Uwierzyłbyś za to, gdyby Ci ktoś powiedział, że takie rzeczy odbywały się na dworze berlińskim. W to uwierzyłbyś na pewno. Czarne legendy, szczególnie kiedy składają się z samych kłamstw, mają zadziwiającą trwałość. W Berlinie zaś, co tam w Berlinie! Nawet w pałacyku myśliwskim Radziwiłłów w Antoninie było to nie do pomyślenia. Uwierzyłbyś, bo cesarz przegrał, a korona brytyjska zwyciężyła i przeszła przez najgorsze wykorzystując w drodze do sukcesu także własne słabości. Już domyślasz się kim był facet w krawacie, co imitował głosy trzody domowej i ptactwa. Tak, tak, to prekursor widowisk zwanych dziś koncertami muzyki młodzieżowej, na które ty także jeździłeś. Od jego występów minęło sporo czasu i repertuar przezeń prezentowany znacznie się zmienił, wyewoluował i w ogóle stał się bogatszy. Same głosy zwierząt już nie wystarczyły, trzeba było dołożyć do tego jakąś quasi muzykę i choreografię, bo to się coraz bardziej podobało widowni. Pojawili się różni grajkowie, których dawniej nikt nie chciałby słuchać nawet gdyby grali w najgorszych zaułkach. Jakiś Lennon, jakiś Jagger i inni. Pojawiło się wreszcie znawstwo i wielkie pieniądze. No i sukces. W ogołoconych z muzyki i malarstwa Niemczech triumfy święcił taki Lennon właśnie, a o cesarzu nikt nie pamiętał. Sprawa okazała się bardzo rozwojowa i sam wiesz – bo przecież też jesteś znawcą – jaki w tym ciągle tkwi potencjał i ile jeszcze pieniędzy uda się zarobić na tej tak zwanej muzyce. Królowa w mig zorientowała się jak ważną funkcję spełniają naśladowcy pana w białym krawacie i niektórych z nich, tych co sprzedali najwięcej płyt, nagrodziła orderami i szlachectwem. Monarchia bowiem jest wielka poprzez to, że zmienia się i odczuwa rytm czasów. Nie martw się więc, że ona upadnie. Może gdzieś tam, w jakieś sali koncertowej jakiś jegomość znów naśladuje głosy zwierząt, a Elżbieta i jej wnukowie biją się rękami po udach i klaszczą.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy