Byłem na spotkaniu nE 31.03.2011 r.
02/04/2011
439 Wyświetlenia
0 Komentarze
7 minut czytania
Wyszedłem przed 23.00. Kiedy przechodziłem obok przystanku autobusowego, napotkałem na wyraźnie nieprzychylne spojrzenia grupy młodych, wykształconych z miasta. Trochę się obawiałem, bo do siłaczy nie należę, ale…
W zasadzie nie ma dnia, żebym nie zajrzał na Nowy Ekran. Niekiedy coś napiszę, skomentuję i przygoda intelektualna gotowa. Nawet się już zastanawiam, czy to nie jest uzależnienie. Zatem jak mógłbym nie pojechać na spotkanie nE?
Choć mam ok. 370 km do Warszawy, to wsiadłem w samochód i korzystając z dobrodziejstw polskich dróg jakoś po prawie 6 godzinach dojechałem. Kiedy GPS w samochodzie informował mnie, że za 3,5 km mam skręcić w prawo, oczom i uszom nie wierzyłem. Kurde, przecież pokonując taką odległość, to ja wyjadę z mojego miasta. Drogi pięciopasmowe, jakieś dziwaczne skrzyżowania, normalnie Ameryka!
Mniej więcej o 18.30 znalazłem się w lokalu przy Krakowskim Przedmieściu 60A. Przyszedłem wcześniej, żeby załapać się na darmochęJ I rzeczywiście spojrzałem na bufet, a tu mnóstwo kieliszków z winem białym i czerwonym, szklanek z różnymi sokami. Na to pierwsze się nie skusiłem, bo pewnie było z Biedronki, a soczku wziąłem tylko szklaneczkę, żeby nie robić wiochy.
Ja, biedny żuczek z prowincji znalazłem się w wielkim świecie. Nikogo nie znałem i myślałem, że będzie jakoś tak dla mnie ciężko, obco, a okazało się zupełnie inaczej. Ludzie uśmiechnięci, emanujący pozytywną i przyjacielską energią. Odetchnąłem. Usiadłem sobie przy stoliku i patrzę, a tu obok siedzi pan gen. Waldemar Skrzypczak. Po chwili przyszedł pan minister Romuald Szeremietiew i pan minister Jan Parys. Dobrze, że trochę bywałem na salonach, bo bym biegał za jakimiś autografami, zdjęciami z osobistością. A może jeszcze chociaż dotknięcie sygnetu jednego z panów (każdy jakiś miał). To by dopiero był obciach.
Rozglądałem się i zobaczyłem…Łażącego Łazarza. Biegał, ustawiał fotele. A tam, pomyślałem sobie, przeszkodzę mu na chwilę, bo przecież nie uściskam jego prawicy. I stanąłem mu na drodze i udało się! Przywitałem się z ŁŁ. Rewelacja. Chwilka rozmowy, bo nie miał czasu, zaraz się wszystko miało zacząć.
Wróciłem na miejsce. Siedziałem sobie spokojnie, nikt do mnie się nie dosiadał. Po jakimś czasie usiadł koło mnie aladar i było już raźniej. I wtedy zaczął Łażący Łazarz. Krótko, ale treściwie. Bardzo swobodnie, bez żadnej tremy. Bywalec, światowiec. Zapowiedział pana Ryszarda Oparę, który jest właścicielem nE, bez którego pieniędzy to rewelacyjne przedsięwzięcie by nie powstało.
Słuchałem różnych wizjonerów, mających plany, idee itp. Nigdy jednak nie spotkałem człowieka, który swoje wielkie wizje realizuje praktycznie, a nie tylko w teorii i to za swoje pieniądze, bez poszukiwania sponsorów, darczyńców. Ze słów pana Ryszarda Opary biła ogromna wiara, że to co robi musi się udać. Zarówno nE jak i tworzona fundacja Odrodzenie, mająca być jednym ze sposobów wsparcia walki z problemem demografii w Polsce. Nowy Ekran=Nowa Polska, świetne hasło wymyślone przez pana Oparę jest esencją jego wystąpienia. Jedno nie ulega dla mnie wątpliwości-pan Opara bezmiernie kocha Polskę.
Następnie była debata pomiędzy panami Parysem, Skrzypczakiem i Szeremietiewem o polskim wojsku, bezpieczeństwie Polski i jej zagrożeniach (nie omawiam jej tu szczegółowo). Pan Parys wydawał mi się człowiekiem smutnym, z jakimiś dużymi łzami w sercu. Pan gen. Skrzypczak ciągle tylko mówił o nieuchronnym zderzeniu cywilizacji. Bez wątpienia najlepiej wypadł pan Szeremietiew. Był bardzo przekonujący, pewny swych racji. Bardzo wierzył w to, co mówił.
Po debacie usiadł koło mnie carcajou, carcinka >mało który Adam by się nie dał skusić jej wdziękomJ< i mustrum. I wtedy właśnie było to dla mnie najciekawsze. Pełen pomysłów (chyba ma ich nieskończoną ilość) carcajou, który opowiadał o początkach nE i w ogóle o różnych bardzo interesujących rzeczach. Od niego dowiedziałem się też, kto to jest kompletny bloger. Carcinka jest wojowniczką o niespożytej energii. Aladar swym spokojem budzi niezwykłą sympatię, a mustrum to facet z jajami. Dostałem też ulotkę, której treść jest samą esencją zdrady peofili.
Wyszedłem przed 23.00. Kiedy przechodziłem obok przystanku autobusowego, napotkałem na wyraźnie nieprzychylne spojrzenia grupy młodych, wykształconych z miasta. Trochę się obawiałem, bo do siłaczy nie należę, ale chyba biła ze mnie taka duża wewnętrzna siła, że na wymianie spojrzeń się skończyło. Po prostu speniali.
To spotkanie pełne było patriotycznej energii, polskości i wiary w nasze zwycięstwo. I to jest dla mnie istotą mego przyjazdu do Warszawy 31.03.2011 r.
PS.
Wierzę Łażący Łazarzu, że nadejdzie czas (kwestia kilku lat, mam nadzieję nie kilkudziesięciu), kiedy powiesz: Veni, vidi, Polonia vicit!