Wcale nie wstydzę się tej drole de guerre.
Na rogu Wspólnej i Poznańskiej w Warszawie był sobie skwerek. Rosły na nim drzewa owocowe. Skwerek ten sąsiaduje bezpośrednio z terenem, na którym mieścił się kiedyś słynny ogród pomologiczny. Wielu rdzennych warszawiaków przyjeżdżało w kwietniu podziwiać kwitnące na skwerku drzewa. Wyglądało to tak, jakby na ziemię spadł z nieba biało różowy obłok.
Pierwszy wyłom zrobili kombatanci z ugrupowania Zaremba – Piorun. Postawili na skwerku pomnik poświęcony ich poległym w tym miejscu, w czasie Powstania Warszawskiego kolegom. Pomnik wygląda jak szafa- na szczęście niewysoka. Kojarzy się z blokami w stylu późnego Gierka.
Ze względu na szlachetne intencje starszych panów, którzy osobiście pomnik ufundowali nikt nie ośmielił się pisnąć słowa na temat estetyki tej budowli. Niestety pomnik służył pieskom i „lokalsom” w wiadomym celu. Kombatanci robili awantury wybiórczo, co świadczy o ich zdrowym rozsądku i poczuciu rzeczywistości. Pijaków i większe psy typu amstaf omijali z daleka, natomiast z lubością atakowali starszawe właścicielki jamniczków i pekińczyków.
Wreszcie ogrodzili pomnik solidnym płotem i żywopłotem czym zlikwidowali raz na zawsze problem bezczeszczenia pamięci narodowej. Uważam to za postępowanie wzorcowe.
W następnej kolejności wkroczył Urząd Miasta i Gminy Śródmieście. Za ogromną sumę (dokładnie nie pamiętam, ale to można sprawdzić) sporządzono projekt rewitalizacji skweru. Co gorsza zrealizowano ten projekt. Wycięto owocowe drzewa i założono skalny ogródek.
Na rumowisku skalnym, wyglądającym jak wysypisko z budowy, oprócz dwóch świerczków posadzono rodzime warszawskie gatunki- kosodrzewinę, tuje i egzotyczne, ozdobne krzewy. Jak łatwo się domyślić przetrwały dwa rachityczne świerki i chwasty.
Staruszki z jamniczkami i pekińczykami bezskutecznie próbowały bronić ścinanych drzew.
Wreszcie wkroczył OBOP, którego budynek przylega do skwerku. Ekipa budowlana ogrodziła teren taśmami i zaczęła wkopywać solidne słupy. Ochroniarze przepędzali właściciel psów i matki z dziećmi twierdząc, że teren należy do ośrodka.
Kombatanci zapewnili nas jednak, że teren jest publiczny. Nie dostaliby przecież zgody na pomnik na terenie prywatnym.
Właściciele psów wspierani przez matki z dziećmi wypowiedzieli uzurpatorom bezwzględną wojnę. Taśmy nie zdążyły zagrzać miejsca, były przecinane, a słupy wywracane. Przyznam się, że idąc na spacer z psem miałam w rękawie nożyczki do przecinania taśm. Domownicy zaczęli nazywać mnie nożycorękim.
Najmłodsza córka nauczyła młodego wówczas Simbę przecinania taśm jednym kłapnięciem szczęki. W tej dziedzinie był wyjątkowo utalentowany- w ciągu tygodnia zjadł jej toczek jeździecki, bat i płetwy. Pies biegał luźno i zanim ochroniarz zdołał się zorientować taśma leżała na ziemi.
Wiedząc, że nieuchronna jest interwencja sił porządkowych, ruszyłam leniwą część ciała, odżałowałam 8 złotych i 56 groszy i za tę kwotę wydobyłam z wydziału geodezji stosowne zaświadczenie. Teren należał bezspornie do miasta.
Gdy rozwścieczeni ochroniarze wezwali wreszcie policję mieliśmy chwilę tryumfu. Przyjechał naczelny inżynier z firmy budującej ogrodzenie. Miałam przygotowany wypis geodezyjny i zaświadczenie z urzędu. Inżynier oświadczył, że firma została wprowadzona w błąd przez właścicieli budynku i kazał robotnikom się zwijać. Błyskawicznie zabrali słupy i zniknęli.
Wcale nie wstydzę się tej drole de guerre. Wręcz przeciwnie – stoczyłam potem kilka podobnych. W sprawie ścięcia zdrowej topoli na podwórku – poległam. Bezczelny chłopak ścinający na polecenie gminy topolę kawałkami od góry, był zbyt wysoko, żeby bać się psa.
Za chwilę jednak musiał zrejterować, gdy usiłował ściąć krzaki forsycji. Był nisko, a Simba rwał się do psiego dzieła. Gmina odstąpiła od wycięcia krzaków. Przewodniczący gminy napisał do mnie list z przeprosinami zatytułowany: „Droga Pani Izabelo”.
Znaczy, że uważa mnie za groźną wariatkę i niech tak zostanie.
W sprawie zabytkowej kostki na Poznańskiej też odniosłyśmy z córką sukces.
Zawłaszczanie przestrzeni publicznej jest w Warszawie nagminnym procederem. Instytucje, firmy i wspólnoty mieszkaniowe grodzą przejścia i skwerki między blokami. Nikomu nie chce się sprawdzać jaki jest naprawdę status prawny terenu. Sprawa przysycha- tracimy wszyscy.