Bez kategorii
Like

Bydgoszcz, czy może już Bromberg?!

03/12/2012
767 Wyświetlenia
0 Komentarze
43 minut czytania
no-cover

Jeśli zabieram na ten temat głos(…)to robię to wyłącznie w obronie obrońców Bydgoszczy oraz ich rodzin, a także w trosce o ludzi niemających wiedzy historycznej na ten temat, ale niepokojonych wciąż tą niegasnącą niemoralną dyskusją

0


 

List otwarty Wiesława Trzeciakowskiego z dnia 2012-10-19

 

Prezydent Bydgoszczy R. Bruski
Przewodniczący Rady Miasta Bydgoszczy adw. Roman Jasiakiewicz
Redakcja „Gazety Pomorskiej” w Bydgoszczy
Redakcja „Gazety Wyborczej” w Bydgoszczy
Teatr Polski w Bydgoszczy

Wydarzenia tzw. krwawej niedzieli w Bydgoszczy z 3 i 4 września 1939 roku nie budzą żadnych kontrowersji, jeśli ktoś wie, o czym mówi (na marginesie artykułu w „Gazecie Pomorskiej” z dnia 17.10.2012 roku)

(List otwarty)

Informuję wszystkich zainteresowanych, że w sprawie powyższych wydarzeń nie może i nie powinno być żadnej kontrowersji, o ile ktoś wie, o czym mówi, zgodnie z platońską (sokratejską) zasadą obowiązującą w każdej dyskusji. Tymczasem najczęściej prezentują się ci, którzy nic nie wiedzą, albo mało, albo mają interes w przekręcaniu faktów. Ta sprawa z dywersją – była czy nie była – ciągnie się latami w dwuznacznej i niejasnej postaci, z przyczyn politycznych i propagandowych, a strona polska nie jest bynajmniej tą stroną, której zależy na zaciemnianiu i zacieraniu prawdy historycznej o tych wydarzeniach. Co mielibyśmy ukrywać? Że mieliśmy jako naród prawo się bronić 1 września 1939 roku, jak każdy napadnięty we własnym domu, gdy chce się go zniewolić lub zamordować? Stanowisko jednego bydgoskiego historyka, powiązanego z ziomkostwem niemieckim, nie jest warte uwagi, gdyż nie wnosi NIC, co by zmieniło polskie stanowisko historyczne, a polemika z prof. Jastrzębskim nie ma żadnego naukowego sensu, jak słusznie zauważył w jednym z biuletynów IPN prof. prawa W.Kulesza z Łodzi, były wicedyrektor IPN – pionu prokuratorskiego w Warszawie.

Jesteśmy naprawdę zdolni przyjąć prawdziwe fakty, świadczące o rzekomej „polskiej żądzy mordu” w 1939 roku, jak to nazwali prawdziwi mordercy i specjaliści od „żądzy mordu” oraz sprawcy masowej tragedii niewinnych Polaków i Żydów we wrześniu 1939 roku, a także potem, do 1945 roku. W 1966 roku przed sądem w Monachium postawiono dowódców bydgoskiego Einsatzkomando ds. likwidacji polskiej inteligencji i patriotów, oficerów SS Lölgena i Eichlera. Świadkami w ich obronie byli (co pewnie bydgoszczan musi dziwić): W.Kampe, szef bydgoskiej NSDAP i nadburmistrz Bydgoszczy, kilku gestapowców i ktoś o polskim nazwisku, kto uciekł w 1945 roku do Niemiec, a przed sądem bronił zbrodniarzy, jak tylko potrafił. Oczywiście, zbrodniarze zostali uniewinnieni, bo „wykonywali rozkazy”. Ale ten sam sąd przyznał chociaż na podstawie dokumentacji i zeznań samych zbrodniarzy, że mordowano w Bydgoszczy niewinnych ludzi z powodów politycznych i rasowych.

Amerykański profesor historii R. Lukas nazywa ten okres wprost „zapomnianym polskim holokaustem” (Richard Lukas, Zapomniany holokaust) i wskazuje jak bardzo oszczerczy wizerunek spreparowano Polakom w zachodniej Europie, w Izraelu, a szczególnie w USA, gdzie na tamtejszych uniwersytetach obowiązuje obraz Polaka nazisty, antysemity, uczestnika zagłady Żydów! Tymczasem Polacy uratowali od zagłady w różnych szacunkach ok. 120.000 – 200.000 Żydów, w tym liczne dzieci, mimo że groziła za to kara śmierci. Kilkudziesięciu polskich księży katolickich zamordowano za wystawienie Żydom fałszywych metryk urodzenia. W akcji ratowania Żydów brały udział katolickie klasztory, Armia Krajowa (Żegota), wiele polskich rodzin na wsi. Uratować to mało, trzeba było tych Żydów wyżywić, ubrać, zapewnić im pomoc lekarską i lekarstwa tak, by to nie zwróciło uwagi okupanta, a nawet niepewnych sąsiadów. Tak wygląda po 1945 roku wdzięczność Żydów wobec narodu polskiego. Pokazuje się paru szubrawców i warszawskich cwaniaków, nie widząc tej wielkiej rzeszy Polaków, bo przecież garstka nie mogła ocalić od śmierci ok. 200.000 Żydów! Pojąć nie można, dlaczego w USA i w Izraelu mówi się wciąż o „polskich obozach koncentracyjnych”, a prof. Lukas za pokazanie prawdy o losie narodu polskiego został niemal wyklęty przez żydowskie środowiska naukowe, wszechwładne w USA.

Jeśli zabieram na ten temat głos, jako autor znanej już w Polsce ( tej uniwersyteckiej) i w Bydgoszczy książki „Śmierć w Bydgoszczy 1939-1945” (1 wyd. 2011, 2 wyd. 2012) oraz uczestnik niedawnego wywiadu dla „Gazety Wyborczej” z dnia 31.08.2012 (red. W. Borakiewicz), to robię to wyłącznie w obronie obrońców Bydgoszczy oraz ich rodzin, a także w trosce o ludzi niemających wiedzy historycznej na ten temat, ale niepokojonych wciąż tą niegasnącą niemoralną dyskusją, wprowadzącą słuchaczy i czytelników w błąd. Wolność słowa ma granice, tak samo wolność poglądów naukowych, natomiast istnieje sposób na przedstawienie czegoś bez dowodów – to jest hipoteza. W niej można snuć różne warianty, ale nie można tego traktować jako prawdziwej historii, prawdy o wydarzeniach.

Powołana w 2004 roku komisja historyczna IPN po kilku latach prac weryfikacyjnych i badawczych ustaliła, że dywersja niemiecka z 3 i 4 września 1939 jest bezdyskusyjnym faktem. Inne zdanie miał i ma do tej pory prof. Jastrzębski, nie przedstawiając jednak dowodów, że było tak, jak on twierdzi. Redaktorzy książki (P.Machcewicz, T.Chinciński) uchylili się od postawienia kropki nad „i”, uznając asekuracyjnie, że czytelnik sam sobie odpowie na ten temat. To jakby iść do lekarza specjalisty, a on po zbadaniu powiedziałby pacjentowi: „to może być taka choroba, albo taka, albo jeszcze inna, niech pan sam sobie wybierze, co panu odpowiada i zapisze sobie lekarstwo”. Nie po to pacjent idzie do lekarza, prawda?

Ustalenia wszystkich profesorów i badaczy tej komisji oraz pracowników Archiwum Państwowego w Bydgoszczy nie miały niestety wpływu na właściwą w takim przypadku postawę – dot. to W. Jastrzębskiego i wycofanie się z błędnej drogi. Wbrew faktom, licznym uczestnikom i świadkom dywersji oraz badaczom tych zdarzeń, ten historyk dalej twierdzi, że nie było dywersji i idealizuje także wbrew faktom mniejszość niemiecką w Polsce w latach 1920-1939. Według niego, to Polacy wyrządzali im krzywdę. Zaznaczyć trzeba, co wszystkim wiadomo, że W.Jastrzębski pisał do 1989 roku zupełnie co innego. I nie są to zadowalające prace z obecnego punktu widzenia warsztatu i wiedzy historycznej. Po 11 latach zajmowania się tą tematyką mogę pozwolić sobie na taką uwagę. Mnie na przykład nazywa „nieprofesjonalistą” (bo nie jestem historykiem z wykształcenia, ale ukończyłem filologię polskę na UMK), a ja życzyłbym temu profesorowi „profesjonaliście” takiej wiedzy, jaką ja posiadam, nie tylko w tej sprawie, tworzoną i uporządkowaną w mozolnym i moim osobistym trudzie pasji i badań, na podstawie ogromnej dokumentacji polskiej i niemieckiej oraz uzupełniejącej tematycznej bibliografii. Aby uczciwie badać dokumentację niemiecką wojny i okupacji konieczna jest też co najmniej dobra znajomość języka niemieckiego, podkreślam to, gdyż znam realia językowe wśród historyków. Dziwny jest ten świat, jak śpiewał Cz. Niemen. Takie nastały czasy, że ja, pisarz i publicysta historyczny oraz archiwista, muszę dziś uczyć niektórych profesorów „profesjonalistów” od historii, czym są zasady badań naukowych, idea nauki, granice interpretacji i uprawnionych wniosków. Obiektywizm to właściwość boska, a nie ludzka, ale na podstawie zebranego materiału można wyrazić jednoznaczne uzasadnione wnioski. Nauka nie może być tylko środkiem do kariery akademickiej i sposobu na utrzymanie się, ani działaniem grup wzajemnych interesów. Ja szukam prawdy historycznej i robię to bezinteresownie, zmotywowany nie tylko pasją do historii, ale rozpaczą na widok upadku nauk humanistycznych w Polsce po 1989 roku, nie tylko z powodu braku środków finansowych.

Doszło do skandalu, że trzeba dziś bronić …obrońców Bydgoszczy i Polski przed kłamstwem historycznym i modnymi próbami rewizji zdarzeń, bez pokrycia, tak jak podejmuje się próby ośmieszania obrońców Westerplatte, albo twierdzi się, że Polska w 1939 roku powinna iść razem z Hitlerem na ZSRR, nazywa się idiotą Józefa Becka, ministra spraw zagranicznych II RP, wybitnego dyplomatę, cenionego w Londynie, Paryżu, Rzymie, Ankarze i Tokio, który wraz z rządem i Sejmem II RP podjął decyzję samotnej, ale moralnie słusznej walki o niepodległość państwa polskiego (zob. P. Zychowicz, Pakt Ribbentrop-Beck, czyli jak Polacy mogli u boku III Rzeszy pokonać Związek Sowiecki, autor to publicysta „Rzeczpospolitej”, rocznik 1980, wypisuje nie tylko głupstwa, wykazuje nie tyko brak wiedzy o III Rzeszy i polityce polskiej, ale brak wyobraźni i typowy relatywizm moralny, do tego przyklaskują mu znani publicyści i politycy, publikację wydano w dużym nakładzie, a tymczasem na książki potrzebne, rzetelne naukowo i mądre nie ma pieniędzy, to już niemal reguła w Polsce unijnej).

Stanowisko niemieckie po 1945 roku w sprawie bydgoskich wydarzeń z 3 września oparte jest nadal głównie na dokumentacji wytworzonej przez wojenną propagandę III Rzeszy: broszury, gazety, radio, książki o rzekomym męczeństwie Niemców w Polsce, gdzie zabitych dywersantów pokazywano na ofiary „polskich mordów”. Są to także wspomnienia Niemców ze Wschodu, w których raczej nie ma co się spodziewać rewelacji o tym, jak oni lub ich ojcowie w szeregach Selbstschutzu mordowali Polaków i Żydów w Tryszczynie czy Dolinie Śmierci w Fordonie, bądź w innych miejscach zbrodni. Ta dokumentacja przeciwko Polakom w dużej mierze została spreparowana cynicznie przez gestapo i SD (służba bezpieczeństwa SS), na co mamy dowody i piszę o tym w mojej książce „Śmierć w Bydgoszczy 1939-1945”. Na zdjęciu zrobionym przez gestapo nikt nie jest w stanie stwierdzić, czy ofiary to Polak, Żyd, czy Niemiec. Tak samo preparowano zdjęcia w koszarach artyleryjskich (ul. Gdańska 147) do oszczerczej propagandy, której Bydgoszcz miała stać symbolem, na zamówienie polityczne z Berlina. Chodziło o usprawiedliwienie najazdu na Polskę, a potem dokonanej zagłady polskiej inteligencji, szeroko rozumianej, zaś nazwiska 61.000 Polaków przeznaczonych do likwidacji ustalono za pomocą organizacji mniejszości niemieckiej w Polsce przed wybuchem wojny. Zaplanowano na zimno przed wojną mordy na tak wielkiej liczbie ludności polskiej, tzw. „Oberschicht”(warstwa przywódcza) na terenach północnej i zachodniej Polski! Takich rzeczy nie było dotąd w dziejach chrześcijańskiej Europy. A potem nastąpił wielki odwet za układ wersalski, za polskie rządy w latach 1920-1939, za pomoc polskiemu wojsku w walce z dywersantami i sabotażystami. Oskarżenie, że ktoś jest „deutschfeindlich” (wrogi Niemcom) było powszechnym hasłem do zagłady i tak też oskarżali miejscowi Niemcy, choć byli też tacy, którzy wstawiali się za Polakami i ich uratowali od śmierci. Można podać takie przykłady z nazwiskami. Wszystkie niemal sprawy o tzw. mordy na Niemcach przed Sądem Specjalnym (przejrzałem ok. 400 teczek) pokazują jasno, że żaden cywilny Polak nie zabił nikogo, a jego jedyną winą było to, że pokazał wojsku polskiemu kto i skąd strzelał, a wojsko wykonywało rozkazy dowództwa, zgodnie z prawem wojny. Wszędzie w tle są polscy żołnierze, walczący z dywersantami, gdyż do nich strzelali z kościołów ewangelickich, cmentarzy, domów niemieckich, fabryk, ogrodów. Mówią o tym udręczone na gestapo ofiary, w tym nieletni chłopcy (najmłodszy Polak skazany na obóz koncentracyjny przez niemiecki sąd, za obronę Bydgoszczy, miał 13 lat! 15-letni mieszkaniec Czyżkówka na 10 lat obozu koncetracyjnego, jego rok starsza siostra na 6 lat). Wszyscy zwykle ginęli, naznaczeni piętnem „bandytów z Bydgoszczy”.

Polskie straże obywatelskie, legalne na mocy ustawy o służbach bezpieczeństwa publicznego, posiadające prawa jeńca w przypadku wojny, uznano po zajęciu Bydgoszczy za „bandytów”, „kryminalistów”, napadających na niewinnych Niemców. Dodajmy, że wszystkie organizacje obrońców Bydgoszczy działały legalnie, pod rozkazami polskiego wojska, na polskim terytorium do 5 września 1939 roku i miały prawo mieć broń. Polskie władze ostrzegły przed konsekwencjami nadużywania broni. Podejrzanych o dywersję oddawano policji lub najczęściej wojsku.

Już pierwszego dnia okupacji niemieckiej Bydgoszczy 5 września 1939 roku zamordowano okrutnie w ratuszu 50 członków Straży Obywatelskiej (dowodził tym oficer SD/SS Helmut Bischoff), niektórym miażdżono żebra skakaniem po klatce piersiowej, a potem konających wyrzucano z 2 piętra ratusza, przez okna. Kiedy i gdzie tak zostali potraktowani Niemcy przez Polaków w Bydgoszczy, w ogóle w Polsce? Tego samego dnia, tj. 3 września 1939 roku, w dniu niemieckiej dywersji w Bydgoszczy!, H.Himmler wydał rozkaz rozstrzelania każdego cywila polskiego, który by strzelał do Wehrmachtu, a dom z którego padłby strzał, należało zrównać z ziemią. Ale niemieckim dywersantom wolno było strzelać do polskiego wojska, a ich rozstrzelanie było „polską zbrodnią” na niewinnych Niemcach? Co powinien zrobić z Niemcami i domami niemieckimi w Bydgoszczy gen. Z. Przyjałkowski, dowódca 15 dyw. piechoty, kierujący walkami z dywersantami w Bydgoszczy? Wehrmacht tymczasem nie miał żadnych zahamowań: dokonywał licznych mordów na cywilnej ludności polskiej i żydowskiej, kradzieży, podpaleń, rabunków, zgodnie z życzeniem A. Hiltera, by walczył on bez litości i z każdym, tzn. także z ludnością cywilną. Do jeszcze większych mordów dołączyły się zbrodnicze Einsatzgruppen, towarzyszące Wehrmachtowi i przejmujące zajęty teren państwa polskiego. To nosiło nazwę „oczyszczanie terenu” albo „likwidacja partyzantów”. Czystki rasowe i polityczne. Tak też było w Bydgoszczy.

Strona polska od początku, już od września 1939 roku, przekazywała konkretne informacje o dywersji niemieckiej, m.in. w Bydgoszczy, a są to krótkie raporty i meldunki wojskowe płynące do sztabu głównego wojska polskiego i kwatery Wodza Naczelnego w pierwszych dniach i tygodniach września 1939 roku. Ponieważ z różnych stron meldowano o działaniach dywersantów, w tym w polskich mundurach na tyłach wojska, marszałek Rydz Śmigły wydał 9 września 1939 roku rozkaz, by dywersję likwidować na miejscu, zgodnie z prawem wojennym i według dowodów przestępstwa. Dywersanci nie mają praw jeńca wojennego, gdyż taki sposób walki był prawnie zakazany konwencjami. W Bydgoszczy w dniu 3 września schwytanych dywersantów stawiano przed sądem wojskowym i znane są przypadki wydania wyroku śmierci. Jednakże po klęsce Polski, oficerowie sędziowie solidarnie niszczyli dokumentację i nie przyznawali się do wydawania wyroków, słusznie bojąc się zemsty. W oflagach i stalagach działali agenci Abwehry i gestapo, lub polscy kolaboranci i o zasłyszanych rozmowach donosili szczególnie, gdy chodziło o takie fakty lub jeśli ktoś nie krył, że 3 lub 4 września jako żołnierz był w Bydgoszczy. Dlatego po wojnie wśród historyków powstało przekonanie, że sądy wojskowe (wojenne) nie działały we wrześniu 1939 z przyczyn formalnych lub sytuacji na froncie. Jak twierdzi jeden z oficerów wołyńskiej 27 dywizji piechoty, przechodzący z żołnierzami tego dnia przez Bydgoszcz, „sąd polowy miał ręce pełne roboty” z powodu dywersantów.

Na podstawie 11 lat moich badań archiwalno-historycznych, dotyczących mniejszości niemieckiej w Bydgoszczy, września 1939 roku w naszym mieście i okolicach, oraz historii Bydgoszczy w latach 1920-1945, oświadczam jednoznacznie i zgodnie z ogromną dokumentacją i świadectwami z tamtego okresu, że fakt zorganizowanej przez Niemców dywersji, jako elementu wojny zwanej Blitzkriegem, pojawia się wszędzie, gdzie mieszkała mniejszość niemiecka. Polecam liczne książki historyczne na ten temat, a szczególnie pochodzącego z Bydgoszczy oficera artylerii, obrońcy Bydgoszczy z 1939 roku, A. Zawilskiego pt. „Bitwy polskiego września”, która jasno pokazuje na podstawie relacji żołnierzy polskich oraz archiwaliów, że Niemcy zastosowali zakazaną prawem międzynarodowym walkę dywersyjną, w tym w przebraniu w polskie mundury. Cel był jasny: panika, dezorientacja, chaos. Taką metodę walki zastosowano także podczas niemieckiego ataku na Belgię i Holandię w 1940 r., a przede wszystkim na ZSRR w 1941 r., ubierając w mundury rosyjskie całe oddziały niemieckich „komandosów”. Można, kogo to interesuje, sprowadzić z księgarń w Niemczech książki na ten temat, a wśród ich autorów są oficerowie takich komand, przeznaczonych do dywersji i sabotażu, oraz akcji specjalnych (porwania, prowokacje, działania sabotażowe na tyłach przeciwnika z pomocą mniejszości niemieckiej w danym kraju).

Dla mnie w dyskusji polsko-niemieckiej na temat bydgoskiej krwawej niedzieli (nazwa nadana przez aparat propagandy III Rzeszy już 8 września 1939 roku) brakuje po prostu wystarczającej wiedzy na ten temat, ale czy tylko wiedzy? Dotyczy to także bezpodstawnych i nieuprawnionych w żaden sposób wypowiedzi prof. W. Jastrzębskiego, który od 2003 roku oficjalnie zaprzecza zorganizowanej dywersji niemieckiej, mało tego, z obrońców Bydgoszczy czyni zgraję prześladującą mniejszość niemiecką. W bydgoskim archiwum jest kilka metrów akt dot. mniejszości niem. i innych mniejszości z lat 1920-1939 (Urząd Wojewódzki Pomorski w Toruniu – Wydział Społ-Polityczny), w tym także policyjnych, z których jasno wynika, czym zajmowali się aktywiści niemieccy w Polsce, przez kogo byli inspirowani i opłacani. Polecam te akta także prof. Jastrzębskiemu, autorowi książki o mniejszości niemieckiej w Polsce, pozbawionej wiarygodnej i rzetelnej dokumentacji, bo „profesjonalista” profesor może pisać w Polsce co mu się podoba, fałszować historię bez żadnych konsekwencji. Mało kto wie o tym, że w Polsce, także w Bydgoszczy, działały bez przeszkód pod patronatem niemieckiej ambasady i konsulatów stosunkowo liczne organizacje terenowe NSDAP, oficjalnie skupiały one obywateli Rzeszy i Wolnego Miasta Gdańska, ale niektórzy Niemcy, obywatele polscy, także byli tajnymi członkami partii narodowosocjalistycznej i ich zadaniem było przygotowywać grunt do niemieckiego ataku na Polskę. W latach 30-tych XX wieku tajne służby III Rzeszy prowadziły pod różnymi przykrywkami szkolenia partyjne (NSDAP) i wojskowe dla młodzieży niemieckiej w Polsce, organizowane były one przez bydgoską Deutsche Vereinigung (główna centrala w Bydgoszczy), jak ujawniła to policja polska w 1937 roku w Kęsowie pod Tucholą, także w innych miejscowościach, w niemieckich majątkach rolnych. Jak wykazał proces uczestników obozu szkoleniowego w Kęsowie, szkolenie miało charakter nazistowski, militarny i antypolski, na terenie państwa polskiego! Jego uczestnikami byli także Niemcy z Bydgoszczy, polscy obywatele. Jak ustaliła policja, niektórzy z nich (np. G. Krüger) byli członkami NSDAP i S.A. Takie same obozy szkoleniowe lokowano blisko granicy z Polską, m.in. na terenie Wolnego Miasta Gdańska, dokąd bez przeszkód jeździli Niemcy, polscy obywatele.

Jeśli ktoś rzetelnie i przez dłuższy czas przegląda akta polskie i niemieckie z lat 1939-1945, znajdzie wiele faktów, nazwisk, zdarzeń, które nie pozwalają na żadne kontrowersje, mówią jasno, do czego i jak przygotowywali się Niemcy także w Polsce przed wybuchem wojny. W Wielkopolsce tuż przed wojną aresztowano po dłuższych obserwacjach podczas znakomicie przeprowadzonej akcji wywiadowczo-policyjnej członków tajnych niemieckich grup dywersyjnych, liczących w sumie kilka tysięcy ludzi, dysponowali oni składami broni i materiałów wybuchowych np. w puszkach z maskującymi naklejkami: olej do samochodów itd. Dywersanci przyznali się do dywersji i sabotażu oraz powiązań z Abwehrą. To, że dokonano dywersji niemieckiej głównie przeciwko polskiemu wojsku, idącemu tędy drogami odwrotu z frontu po kilkudniowych krwawych walkach w Borach Tucholskich jest oczywiste, zgodne z faktami. Dywersanci strzelali do wojska w wielu miejscowościach m.in. powiatu świeckiego, grudziądzkiego, bydgoskiego. Inna sprawa, czy bydgoska dywersja służyła celom wojskowym, czy raczej propagandzie III Rzeszy, przygotowującej grunt pod zaplanowane masowe mordy na Polakach i Żydach.

W niemieckich aktach Sądu Specjalnego w Bydgoszczy (1939-1945) znalazłem dowód na to, że także uliczne wydarzenia w dniu 3 września 1939 w Bydgoszczy były inscenizowane przez tajne służby III Rzeszy, w tym przypadku – przez gestapo. Na rogu ulic Dworcowej i Królowej Jadwigi prowadzono ok. godz. 15.00 grupę miejscowych Niemców podejrzanych o strzelanie do wojska polskiego (ok. 30 osób) do koszar na ul. Warszawską. Na chodniku stała grupka gapiów, a jeden z nich (Maksymilian Gackowiak z ul. Różanej) nagle zaczął wołać po polsku i bić kilku Niemców pasem ze skóry, zachęcał do tego samego Polaków i żołnierzy. Wiosną 1940 r. został rozpoznany w knajpie przez 2 pobitych przez niego Niemców (Schlicht, Schühlke) i zaprowadzony na policję, oskarżyli go o udział w tzw. krwawej niedzieli. Śledztwo wykazało, że pobici Niemcy znali Gackowiaka ze szkolnych lat i sprawa mogła źle się dla niego skończyć. W aktach jest pismo jego adwokata A. Breitkopfa, które całkowicie zmieniło pogląd na to, kim jest Gackowiak. Okazało się, jak sprawdzono, że Gackowiak nie jest Polakiem, ale Niemcem, uczył się polskiego na kilka lat przed wojną, a był …agentem gestapo, działał jesienią 1939 roku także w Warszawie na zlecenie warszawskiego gestapo. Ostrzegał Niemców z sąsiedztwa, żeby w dniu 3 września nie wychodzili na miasto, a sam się pojawił w roli prowokatora. Pobici Niemcy nie skarżyli się na innych Polaków, tylko na Gackowiaka. Dowiedzieli się jednak w sądzie, że się mylą, że wzięli Gackowiaka za kogoś innego, źle widzieli, itd. Gackowiak został natychmiast zwolniony. Czy taki uliczny prowokator gestapo był tylko jeden? Rzadko udaje się znaleźć takie dowody działania niemieckich tajnych służb III Rzeszy w Bydgoszczy. Ten agent gestapo posiadał podwójną tożsamość, w 1945 roku wyprowadził się do Szczecina (myślał pewnie, że będzie niemiecki), na tym jego ślad się urywa. Ten fakt również polecam do wiadomości wszystkim stronom dyskusji o tzw. krwawej niedzieli, jeśli chcemy naprawdę sensownie rozmawiać o wrześniu 1939 roku.

Polecam tę historię z Gackowiakiem szczególnie wszystkich, którzy świadomie kłamią lub tkwią w niezawinionym pewnie błędzie, nie znając prawdziwych ukrytych sprężyn w tajnej akcji „Bromberger Blutsonntag”/krwawa niedziela, przeprowadzonej, jak mówią fakty, przez kontrwywiad SS (SS-Abwehr) i grupy dowodzone przez Abwehrę wojskową. Pisze o tym również niemiecki autor G. Schubert w swojej książce na ten temat. Wszystkie podejrzenia o strzały do polskiego wojska miały rzucić podejrzenia na bydgoskich Niemców, których wykorzystano (czasami z przymusem!) do pomocy (żywność, kryjówki, broń, mieszkania). Tak twierdził również na podstawie posiadanych dowodów pisarz i oficer SS Erich Dwinger w książce „Zwölf Gespräche 1933-1945” (wydana po wojnie w latach 60-tych XX w.), w której też przyznał, że do napisania oszczerczej antypolskiej książki „Der Tod in Polen. Die volksdeutsche Passion” (1940 r.) zmusił go J. Goebbels (byli w Bydgoszczy w styczniu 1940 r.), materiały dostarczyło gestapo, zaś prawdy o komandzie bojówkarzy Abwehr-SS w polskich mundurach działającym od 2 września 1939 roku w okolicach Bydgoszczy i Bydgoszczy dowiedział się zbyt późno, rok po ukazaniu się tej książki. Dwinger potwierdza, że polscy oficerowie na ogół chronili Niemców przed gniewem polskiej ludności (nie znał wówczas powodu tego gniewu), czym naraził się w 1940 roku swemu mocodawcy. W sumie niemieckie służby bezpieczeństwa i policji zamordowały ok. 60.000 obywateli polskich w ramach czystek jesienią 1939 i wiosną 1940. Jak ukryć tyle zwłok? Znalazł się sposób: Hitler ogłosił po akcji likwidacyjnej, że to Polacy zamordowali 58.000 Volksdeutschów! Kto rozpozna, w razie przegranej wojny, czy w masowych grobach znajdują się Polacy, Żydzi, czy Niemcy? To jeden z „wynalazków” propagandy III Rzeszy, prawda nie miała żadnego znaczenia, natomiast karano za mówienie prawdy o takich zbrodniach obozami koncentracyjnymi.

I na zakończenie. System propagandowy i styl kłamstw pokazuje nie tylko upozorowanie napaści na radiostację w Gliwicach przez SD i gestapo, czy bydgoska „krwawa niedziela”, ale np. los Żydów, których z terenu Austrii i Niemiec deportowano do Theresienstadt, getta i zarazem obozu koncentracyjnego. Ogłoszono w prasie i filmach kronikarskich, że „Führer schenkt den Juden eine Stadt” (Führer daje w darze Żydom miasto). Niektórzy obrońcy Bydgoszczy w liczbie ponad 120 trafili jesienią m.in. do KL Buchenwald, gdzie zbudowano dla „bandytów z Bydgoszczy” specjalną klatkę z desek i drutu kolczastego, nazwanej przez SS-manów „Rosengarten” (ogród różany). Więźniowie umierali pod gołym niebem tygodniami, dawano im na dobę tylko kilka bochenków chleba, który podobno dzielili między siebie sprawiedliwie. Zimę 1939 roku przeżył tylko jeden (wg informacji Muzeum KZ Buchenwald), i ten potem także zginął jako męczennik. Taki był los Polaków, którzy w 1939 roku wypełnili obywatelski obowiązek wobec narodu i ojczyzny, a dziś po 70 latach spotyka ich za to zniewaga, oszczerstwo, pośmiewisko. Warto było bronić narodu, ojczyzny? Oni nie mieli wahań, to nie było zdegenerowane moralnie pokolenie, ale zdolne do poświęceń i ofiar, gdy trzeba, dla Polski. Niech każdy sam to oceni, a zarazem swój stosunek do własnego narodu, którego jestemy sami naturalną częścią. Historia to nie jest coś, co było, to my jesteśmy jej dalszym ciągiem.

Podsumowaniem „truskawkowej niedzieli” w bydgoskim teatrze jest artykuł prasowy ze środy 17.10.2012 (Gazeta Pomorska), zdradzający cel tego przedsięwzięcia: mamy dać sobie z tym spokój, zapomnieć, bo prawdy i tak nikt nie dojdzie. A właśnie, że dojdzie, o ile nie zajmuje się tym ktoś byle jak, wyrywkowo w archiwach, czasami chyba ze słuchu, bez gruntownej znajomości bogatej polskiej i niemieckiej literatury dot. września 1939 roku i okupacji, lub za stypendia fundowane pośrednio lub bezpośrednio przez państwo niemieckie. Badania np. medyczne, techniczne mogą być finansowane przez tamtą stronę, o ile są na to pieniądze, ale nie badania historii Polski XX wieku! O tak ważnym w skutkach zdarzeniu „nie da” się zapomnieć, tak jak nie można zapomnieć o bitwie pod Mokrą, o obronie Westerplatte, o Wiźnie, gdzie kilkuset żołnierzy polskich walczyło z armią niemiecką liczącą ponad 40.000 żołnierzy, 350 czołgów, ze wsparciem Luftwaffe! Trudno zapomnieć o losie tysięcy polskich dzieci zabranych przemocą rodzicom podczas zbrodniczych wysiedleń z Zamojszczyzny (głodne, płaczące i przerażone dzieci wiezione do celów germanizacyjnych wykupowali od strażników z wagonów na dworcach kolejowych m.in. wspaniali i odważni warszawiacy i bydgoszczanie!, nie wiem czy o tym bydgoskim epizodzie wie także wymieniany wcześniej historyk z Bydgoszczy?). Propozycja zapomnienia o bydgoskich wydarzeniach to propozycja wymazania w ogóle września 1939 roku, zagłady polskiej inteligencji, ofiar niewolnictwa i niewyobrażalnych codziennych tragedii. To propozycja zapomnienia np. o mieszkańcu Szwederowa (Lewandowski), który przy kościele (ul. Ugory) patrzył bezsilny, jak 10 września 1939 roku zabijano jego dwóch synów i siostrzeńca na wskazanie Niemki, wnuczki rozstrzelanego dywersanta (Retzlaff, w jego domu strzelano do wojska, znaleziono broń i amunicję) za to, że wskazywali polskim żołnierzom, kto i skąd strzelał do wojska. Jeden z synów jeszcze z rowu, po strzale, wołał do ojca o ratunek! Potem został dobity.

Pociechą w tej dyskusji, która znalazła odbicie we wspomnianym artykule „Gazety Pomorskiej”, jest dla mnie wypowiedź adw. Romana Jasiakiewicza, przewodniczącego Rady Miasta Bydgoszczy, w obronie praw polskiego narodu do obrony i wdzięczności dla obrońców Bydgoszczy z września 1939 roku. Znany swego czasu znakomity nieżyjący już adwokat bydgoski Zbigniew Kaczmarek miał w 1939 roku 17 lat, mieszkał na Szwederowie i był naocznym świadkiem dywersji. Na jego oczach 4 września 1939 roku zastrzelono polskiego żołnierza w pobliżu łaźni. Sprawców ujęto, okazali się dywersantami niemieckimi, spoza Bydgoszczy, wydali wcześniej rozkaz rodzinie niemieckiej by ich wpuścić, strzelali ze znajdującego obok mieszkania warsztatu ślusarskiego, tam ich ujęli żołnierze polscy, koledzy zabitego. Takich zdarzeń były dużo więcej.

Niemcy chcą zapomnieć po wojnie o tym, co niewygodne, trudno się im dziwić. Pielęgnują głównie swoje zwycięstwa w II wojnie światowej, są dumni m.in. z Blitzkriegu w Polsce we wrześniu 1939 roku, z pokonania Francji w 1940. Pielęgnują pamięć o poległych, ujmują się za wysiedlonymi Niemcami po 1945 roku, m.in. z Polski. Wszystkim niewinnym ofiarom należy współczuć i bronić ich praw także po śmierci, po każdej stronie. Zdarzają się w Niemczech uczciwe i przyjazne wobec nas gesty, jak list ponad 140 niemieckich intelektualistów w obronie prawdy historycznej, jak to miało miejsce w 2009 roku, z okazji 70 rocznicy ataku na Polskę. Jeśli wyżej postawi się w tym wzajemnym dialogu prawdę historyczną niż mataczenie i kupowanie sobie niewinności, to nie będzie żadnych przeszkód w pełnym porozumieniu naszych społeczeństw.

Przecież myśmy jako naród już dawno Niemcom wybaczyli ogrom ich niebywałych zbrodni, świadczą o tym nasze obecne stosunki nie tylko międzypaństwowe, ale gospodarcze i prywatne, nigdy nie były lepsze! Ale historii nie można już zmienić ani wymazać, tak jak nie da się zmienić własnego życiorysu. Zbrodnie strony niemieckiej podczas wojny i okupacji to przede wszystkim problem moralny i prawny, nie tylko historyczny. Więc nie kłamać i tyle! Ani w Niemczech, ani w Polsce. To naprawdę wystarczy.

Wiesław Trzeciakowski
Pisarz, publicysta historyczny, tłumacz lit.niemieckiej, archiwista

Bydgoszcz, 19.10.2012

 

za: http://www.bydgoszcz-bromberg.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=41%3Alist-otwarty-wiesawa-trzeciakowskiego-z-dnia-2012-10-19&catid=1%3Akrwawa-niedziela-w-bydgoszczy-1939&Itemid=2&lang=pl

0

stanislav

narodowiec, realista, wielopokoleniowy lodzianin, demaskator antypolskiej obludy

70 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758