Artykuły redakcyjne
Like

Być kiedyś liderem regionu

15/04/2014
2630 Wyświetlenia
21 Komentarze
22 minut czytania
Być kiedyś liderem regionu

Zacznijmy od tego, że trudno pisać notkę na temat polityki Polski w Europie Środkowej w sytuacji, kompletnego oderwania geopolityki koniecznej od „polityczki” wasalnej i neokolonialnej realizowanej przez Platformę Obywatelską. To tak, jak zamiar rzucenia grochu, gdy nos opieramy o ścianę.
Niemniej jednak uznałem, że warto w dwóch słowach opisać jak taka polityka przebiegać powinna i co powinni Polacy począć z tym dzisiejszym felerem.

0


Polskaprzyszłości

Polska jest bez wątpienia krajem największym w naszym regionie, usytuowanym centralnie i o największym potencjale rozwoju. Sąsiadom naszym i innym, z nami nie sąsiadującym, krajom Europy Środkowej ciężko oficjalnie to przyznać, ale stanowimy furtkę do rozwoju międzymorza (między Bałtykiem a Morzem Czarnym). To u nas krzyżują się wszystkie linie tranzytowe, to my gromadzimy większość dóbr naturalnych tego obszaru, to do nas najpierw dociera postęp technologiczny zachodu i to do naszego Kraju oni wszyscy mają względnie blisko. Na dodatek Polska niegdyś (Prezydenta Kaczyńskiego) wykazała, że potrafi prowadzić twardą i niezależną politykę zarówno w odniesieniu do starych krajów Unii Europejskiej (Niemcy, Francja), do naszych partnerów ze wschodu (Gruzja, Ukraina),  jak i do ekspansywnie nastawionej Rosji. Nikt wprawdzie tego nie przyzna, bo w dyplomacji takich rzeczy się nie przyznaje, ale jesteśmy potencjalną tarczą dla Państw mniejszych i słabszych, a na dodatek traktowanych w UE po macoszemu, mogącą uchronić region przed negatywnymi konsekwencjami gospodarczo-politycznego mostu Niemcy-Rosja.
Jest to kapitalna sytuacja dla potencjalnego lidera regionu, pod warunkiem, że posiadamy strategię, umiejętności i wolę, aby z tych okoliczności skorzystać. Kwestię naszego miejsca w geopolityce komplikuje, ale i ułatwia fakt finansowej zapaści Strefy Euro, coraz bardziej czytelne aspiracje Wielkiego Wschodu, oraz odwrócenie się USA plecami do Europy. Komplikuje, bo czyni konieczność wyjątkowo subtelnego prowadzenia politycznej gry przy jednocześnie ostrzejszej walce o podmiotowość Polski; a ułatwia, bo przy bardzo widocznym forsowaniu narodowych interesów państw potężnych i permanentnego braku zainteresowania Wielkiego Zaoceanicznego Brata (nie dajmy się nabrać na obecny dwumiesięczny wyjątek) istnieje potrzeba powstania regionalnego lidera. Istnieje bowiem nieznośna luka, która powinna zostać wypełniona. Geopolityka, gospodarka i fizyka próżni nie znoszą, jeśli My nie wejdziemy na stworzone miejsce, to bez wątpienia ktoś inny, niekoniecznie z naszego regionu miejsce to wypełni.
To jak w układance puzzle, jest dziura o określonym kształcie i kształt ten jest nam bliski (zarówno historycznie, geograficznie jak i mentalnie) ale jeżeli swojego klocka nie dołożymy podczas naszej kolejki, to inny gracz wyciągnie swój, mniej pasujący i o nieadekwatnym obrazku i korzystając ze swojej siły (bynajmniej nie „argumentów”) i słabości, oraz przyzwolenia innych, przypierniczy tym klockiem z impetem (patrzcie co robi Rosja). W ten sposób dziura zostanie załatana, ale tylko patrząc z bardzo daleka nie będzie widać dysharmonii. Tak jest, gdy jednym być może zależy, by układankę ułożyć zgodnie ze sztuką, a innym by zgarnąć pulę wygranej, bez względu na zasady i środki.
Koniec tej metafory, czas na rozważania konkretne.
Łatanie dziury
Obecnie, Anno Domini 2014 nikt w Europie nie reprezentuje interesów krajów postkomunistycznych, słabszych gospodarczo, mniejszych niż Niemcy, Francja, Hiszpania lub Włochy, będących nuworyszami UE, oraz traktowanych wciąż, jako rosyjską strefę wpływów. Rosja jest zbyt ważnym partnerem dla starych krajów unijnych i USA, dlatego dla tzw. poprawy z nią stosunków odbywa się coraz bardziej jawne kupczenie interesami słabszych sojuszników. Zwłaszcza, że z jednej strony sama Rosja jest tym kupczeniem zainteresowana, a z drugiej sami „zainteresowani” przestają oponować, gdyż rozgrywani indywidualnie poddają się „uprzedmiotowieniu”. A tam gdzie jest handlowanie interesami nie może być mowa o ich reprezentacji. Tym samym zaprzepaszczona została niezależna polityka energetyczna Europy Środkowej (na rzecz uzależnienia od Rosji), polityka ekonomiczno-interwencyjna (większe pieniądze idą na ratowanie bankrutującej strefy Euro i transport Moskwa-Berlin-Paryż, niż na modernizację i rozwój regionu) oraz bezpieczeństwo narodowe (odpuszczenie Ukrainy, pozostawienie Gruzji samej sobie, doprowadzenie do rezygnacji z Tarczy Antyrakietowej, czy zablokowanie powstawania baz wojskowych NATO z amerykańską obsadą). Przeforsowana Konstytucja Europejska, nazwana dla niepoznaki Traktatem Lizbońskim, jeszcze bardziej osłabiła możliwości wpływu nowych krajów UE na politykę budżetową, wewnętrzną i międzynarodową Unii. Nagle Rosja z rywala przemieniła się w przyjaciela, mimo, że brak podstaw, by wierzyć w jej przyjazne zamiary w stosunku do krajów położonych na wschód od Łaby. Berlina i Paryża to nic nie obchodzi, dla nich Rosja była zawsze gdzieś tam, niemal za kołem podbiegunowym.
Pamiętacie NRD? Słabo, prawda? Niemcy Zachodni (a Ci teraz są „Berlinem”) także już nie pamiętają.
W ten sposób w dzisiejszej Europie mamy grupę państw znakomicie realizujących swoje interesy narodowe (Niemcy, Francja, Wielka Brytania, Włochy, Hiszpania, Szwecja), grupę państw kosmopolitycznych, które czują się bezpiecznie korzystają z interesów nakręcanych przez sąsiadów (przykład: Austria, Belgia, Lichtenstein, Luksemburg, Holandia, Dania, Portugalia, Finlandia, Malta), dalekich kłopotliwych lecz swoich (Portugali, Irlandia, Cypr), dwóch niepokornych (Islandia i Węgry – zbyt małe, by mieć znaczenie) oraz dojne krowy, które trzeba wyeksploatować zanim przekaże się je pojedynczo (lub grupami) na rzeź: Polska, Grecja, Czechy, Chorwacja, Słowacja, Słowenia, Rumunia, Bułgaria, Litwa, Łotwa i Estonia. Ci ostatni „swoi” mogą być tylko dla siebie samych, a ich interesów obecnie nie reprezentuje nikt, poza nimi samymi (natomiast sami często reprezentują interesy tych największych, wymienionych w pierwszej grupie). Oto właśnie ta dziura. Europie Środkowej brakuje silnego i zdecydowanego plenipotenta. Ale pomimo odczuwalnej potrzeby, brak jest jednak umiejętności, kompetencji, woli i zaufania, by tą plenipotencję uzyskać. Pomimo bowiem słabości systemu międzynarodowego, nędznych osiągnieć państw Europy Środkowej (EŚ) i odczuwalnego braku lidera regionu, mamy do czynienia z wysokim stopniem społecznej nieświadomości stanu (wynikającym z ciągłych konfrontacji sytuacji obecnej z sytuacją „za komunizmu”, zamiast sytuacji lokalnej z sytuacją „u najlepszych” jak np. Wielka Brytania), wiarą w propagandę cwanych miernot (tzw. „cwana miernota” to główny produkt i jednocześnie beneficjent systemu biurokratycznego UE), z brakiem identyfikacji autentycznych zagrożeń (pozorne poczucie bezpieczeństwa dzięki udziale w UE i NATO), wzajemną nieufnością sąsiadów (często o podłożach historycznych), głupotą i amoralnością własnych elit, oraz destrukcyjnym działaniem krajów UE z pierwszej grupy, a także Rosji, USA i innych, leżących poza UE mocarstw, którym zależy na słabości całej Europy. Jeszcze inne, powiedziałbym „organiczne” trudności dotyczą państw regionu lub do regionu aspirujących, a znajdujących się poza UE, takich jak Białoruś, Ukraina, Serbia czy Gruzja. Nie mniej, nie są to trudności nie do pokonania, należy jednak zdawać sobie z nich sprawę, wiedzieć czego się chce i konsekwentnie (umiejętnie oraz subtelnie) realizować kolejne cele.
Subtelność polityki lidera
Z wymienionych przeze mnie trudności, takie na które nic nie możemy poradzić, ale z których trzeba zdawać sobie sprawę (destrukcyjne działania), takie, które trzeba neutralizować, ale zawsze będą (propaganda) i takie, których możemy się pozbyć (militarna słabość, nieświadomość społeczna, wzajemna nieufność, amoralność i głupota elit).
Jak to zrobić? Przede wszystkim postawić sobie cel strategiczny ponad celami taktycznymi i wyrzucić poza krąg naszego zainteresowania walkę o uszczęśliwiania całego świata. „Uszczęśliwiacze”, bowiem to albo zwykłe kanalie, używające świetnie się sprzedających wytrychów by ukryć własne (najczęściej niecne) cele, albo naiwni, pożyteczni idioci, będący zarówno narzędziem jak i adresatem manipulacji.
Ktoś powie: wystarczy mówić prawdę. A ja mu na to, że wystarczy czasem popukać się w głowę. Gdyby dyplomacja polegała na mówieniu prawdy nie byłby potrzebny ani protokół, ani wywiad, ani inne służby specjalne czy mniej lub bardziej tajne rozmowy. Prawda to bicz, który trzeba z pewnością pozyskać, aby użyć go w odpowiednim momencie.
Napisze teraz rzecz niepopularna na prawicy:
Prawda jest wspaniałą wartością do budowania szczęścia osobistego i do zarzadzania polityką wewnętrzną kraju, ale nie jest to wartość, w imię której warto poświecić losy swojego narodu w geopolityce. Polityka zagraniczna to gra pozorów, wygrywana przez najlepszych, czy się to komuś podoba czy nie. Dyplomacja to technika negocjacyjna na najwyższym poziomie, jeśli prowadzi do celu narodowego a nie ma intencji zniszczenia przeciwnika, to zawsze prawda będzie jej tłem i echem, ale nigdy nie zostanie podana przeciwnikowi na talerzu. Prawda ma, bowiem to do siebie, że tworzy i prowadzi do destrukcji nie patrząc, kto ją ujawnił i przeciw komu. Prawda rodzi życie, ale i śmierć, która dokonuje swojego smutnego żniwa nie tylko w imię prawdy (co etycznie jesteśmy często w stanie usprawiedliwić), ale także w celu jej ukrycia. To tak, jak działanie sąsiada przyglądającego się szczęśliwemu małżeństwu, który nagle po 10 latach zapragnął ujawnić, że mąż sąsiadki nie jest ojcem jej dziecka, no chyba, że sąsiadka zapłaci mu co tydzień haracz z złotówkach bądź naturze.
Jeżeli chcemy postępować mądrze w geopolityce to nie powinniśmy walić prawdą jak dziecko cepem, ale robić to, co konieczne. Przykładowo, powinniśmy robić wszystko by ujawnić tajemnicę smoleńską, rozliczyć Katyń i Wołyń, ale nie, dlatego, że potrzeba prawdy nas do tego bezwzględnie zmusza, ale dlatego, że te prawdy muszą zostać ujawnione by skonsolidować naród przeciwko zagrożeniom ze strony Moskwy(działania uświadamiające), że ich akurat nasz okłamywany naród potrzebuje jak ożywczego dżdżu (by wiedzieć chociażby, kto nim dziś rządzi) lub by w końcu zakopać topór wojenny z Ukraińcami. Te potrzeby tkwią albowiem zbyt mocno w korzeniach narodu, tu prawda je uzdrowi i wyda plon, który nas umocni. Ale z drugiej strony to nie znaczy, że wszelkie posiadane informacje kompromitujące o każdym narodzie musimy zaraz ujawniać. To też nie znaczy, że musimy bezwzględnie zwalczać Łukaszenkę. To co, że dyktator, ale jak tam się teraz ludziom powodzi i dlaczego oddać łatwo Mińsk Putinowi? Gdy otworzymy dla niego Europę w wielu sprawach może zostać naszym sprzymierzeńcem. Wspierajmy więc Białoruską opozycję (bo być może oni nastaną po Łukaszence) ale też nie przyciskajmy go do ściany jak szczura tylko dajmy mu propozycje różnych honorowych wyjść. W polityce międzysąsiedzkiej chodzi bowiem oto by mieć lepsze stosunki z każdym z sąsiadów niż oni miedzy sobą, lub – jeśli to nie możliwe – mieć na tyle silną pozycję, by naszych propozycji nie można było bagatelizować. „Lepsze stosunki” to nie ilość klepek po łopatce ale większa opłacalność współpracy z nami niż bez nas. „Silna pozycja” to silna armia, silna gospodarka lub przewodzenie silnej koalicji. Jeśli nie mamy tych wszystkich argumentów mimo że jesteśmy całkiem sporym państwem w środku Europy, to znaczy, że jesteśmy w niesłychanym niebezpieczeństwie, a swoich polityków powinniśmy czym prędzej wyrzucić na bruk za debilizm, lub powiesić jeśli są zdrajcami. Inne postepowanie to równia pochyła.
Ergo, zaczynamy subtelną politykę lidera od porządków na własnym podwórku. Jeśli tego nie zrobimy, to będzie dupa zbita i możemy w zasadzie już dzisiaj kopać schrony pod domem i kupować złoto do skrytki w ogrodzie. Radziłbym też wtedy cieszyć się życiem, przebywać jak najwięcej z członkami swojej rodziny i sycić nimi oczy, bo bez naszej mądrości politycznej dobre czasy się szybko skończą, a wielu bliskich niebawem popełni samobójstwa z powodu bankructwa, zostanie zabitych na wojnie lub w najlepszym razie ucieknie na zawsze do Nowej Kaledonii.
A więc najpierw higiena wewnętrzna kraju, tyle że zamiast nitki do czyszczenia zębów może być przydatna sznurek do czyszczenia stanu. Teraz koncentracja na polityce właściwej, czyli koniec z polską butą. Chcą Litwini nazwiska po litewsku, niech im będzie, oni maja takiego stracha przed utratą tożsamości, że niech tam sobie mają. Za to My wydajmy wszystkim Polakom na Litwie i chętnym Litwinom możliwość uzyskania polskiego paszportu, wraz z przywilejami podatkowymi i gospodarczymi. Żadnego zarozumialstwa i pakowania się z kapitałem na Litwę, za to róbmy u siebie niziutkie podatki, znieśmy 99% koncesji i zezwoleń gospodarczych, oraz nadajmy krajom sąsiedzkim uprawnienia to kultywowania swojego języka, do rozwijania swojego szkolnictwa oraz najlepsze w Europie warunki kredytowe (to co że banki już nie nasze, zróbmy ekspansję spółdzielczości i SKOKów) oraz wybudujmy na nasz koszty linie kolejowe i drogowe do Wilna. A co z Białorusią? A od czego są strefy ekonomiczne? A uruchomić trzeba takie możliwości na granicy i podpiszmy porozumienie na mały ruch graniczny i wymianę gospodarczą w 100 km pasie. Że UE będzie się burzyć?! A proszę bardzo, niech się burzy, postawmy się UE w sposób spektakularny broniąc Białorusi. My pomagamy sąsiadom a nie się na nich wypinamy. Służymy uniżenie i zapraszamy na pokoje. Czym chata bogata, a przy okazji tu interesik, tam interes, tu pakcik tam koalicyjka. Itd. Itp… Nie udawajmy i nie zgrywajmy lidera regionu, ale się nim stawajmy poprzez konkretne, miękkie i przemyślane działanie. Stwórzmy na początek sobie warunki takie, by naszym młodym rodakom lepiej żyło się i rozwijało w kraju niż w Londynie, a pielęgniarkom lepiej się pracowało niż w Szwecji.
Nie będę więcej pisał, bo już bystrzy wiedzą o co chodzi. Bądźmy atrakcyjni dla liczących na nas sąsiadów, uporządkowani i lojalni, rozmawiajmy o historii, ale tez wyciągajmy rękę ofiarując pomoc w rozwiazywaniu ich problemów. Odbudowujmy swoją armię, ale nie bójmy się nastawiać karku za tych słabszych, a bliskich, w międzynarodowych rozgrywkach. Przy okazji słuchajmy pilnie co mówią Ruscy i Niemcy, a potem w sprawach błahych spektakularnie uznajmy ich rację, a w sprawach istotnych grajmy niejednoznacznie, ale sprytnie i tak, by nigdy nie było to po myśli koalicji Berlin-Moskwa. Niech będzie tylko po myśli Moskwy w danej sprawie, ale tak by jednocześnie przestało to być po myśli Berlina. Wtedy Berlińczycy uznają Moskwicinów za inspirujących politykę antyniemiecką.  A Kreml nabywać będzie przekonanie, że niewygodne dla niego stanowisko Polaków jest powodem knowań Pani Kanclerz. Należycie podlewane ziarno nieufności cyrylicko-gotyckiej zacznie z czasem przynosić dobre dla Europy Środkowej owoce. Kupujmy technologie i  innowacje od amerykanów i kształćmy wysokich specjalistów gdzie się da, a potem zatrudniajmy ich na uniwerkach i w instytutach. Przy czym marny to kraj, który lekką ręką rezygnuje z pomocy najlepszych specjalistów z armii wysyłając oficerów na wczesną emeryturę. W ten sposób wykopuje się z życia publicznego świetnie przygotowane, karne i oddane Polsce osoby. III RP jest pierwszą Polską w historii, która wykluczyła wojskowych z umacniania swojej pozycji. Ciekawe dlaczego? Bo na pewno nie dlatego, że pojawiły się agenturalne zarzuty. Raz, że w wojsku zawsze było mniej zdrajców niż gdziekolwiek indziej, dwa, że równolegle z rozmontowaniem armii takie WSI-GRU się umocniło blisko rządu i urzędu Prezydenta. Widząc, co się dzieje proponuję po prostu postępować odwrotnie niż PO – a będzie to dobre dla Polski i otoczenia, któremu będzie przewodzić. Jednocześnie edukujmy i uświadamiajmy społeczeństwa, oraz sprawiajmy by nasi i sąsiadów obywatele dzięki działaniom Polski się bogacili. Wtedy zamiast o misce zaczną myśleć o imponderabiliach i zamiast narzekać, zaczną być dumni ze swojego kraju oraz działać w nim społecznie. Innej drogi na bezpieczeństwo nie widzę. A i tą widzę tylko w mojej optymistycznej wyobraźni. Bo w tej chwili, nie widać żadnego działania ku poprawie, czy choćby nawet w kierunku utrzymania polskiego, czy też międzynarodowego status quo (jak powiedziałem luka którą powinniśmy zapełnić staje się zbyt nieznośna). Bez tego idzie raczej niestety, na polskie mięso armatnie w ramach niedługiego qui pro quo.
Tomek Parol
0

Tomasz Parol

Tomasz Parol - Redaktor Naczelny Trzeciego Obiegu, bloger Łażący Łazarz, prawnik antykorporacyjny, zawodowy negocjator, miłośnik piwa z przyjaciółmi, członek MENSA od 1992 r. Jeśli mój tekst Ci się podoba, lub jakiś inny z tego portalu to go WYKOP albo polub na facebooku. Jeśli chcesz zostać dziennikarzem obywatelskim z legitymacją prasową napisz do nas: redakcja@3obieg.pl

502 publikacje
2249 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758