Bez kategorii
Like

Bundeswehra w rozkroku

20/10/2012
595 Wyświetlenia
0 Komentarze
13 minut czytania
no-cover

Niemiecki militaryzm długo rzęził po wojnie z przetrąconym kręgosłupem. Dziś odżywa w NATO, choć Bundeswehra wciąż nie umie znaleźć sobie miejsca w zjednoczonych Niemczech.

0


 

W naszej polskiej zbiorowej pamięci Niemcy wciąż pozostają narodem znanym z okupacji, narodem w mundurach i podkutych butach, który karnie reaguje na szczekliwe komendy i lubi parady wojskowe. Ale solidne i zasłużone lanie, jakie na zakończenie swej hitlerowskiej przygody Niemcy oberwali od aliantów z jednej strony, a od rusko-polskiej armii z drugiej, chyba skutecznie i na dość długo utemperowało ich militaryzm i sprawiło, że nawet służba w armii stała się tam czymś bardzo niemile widzianym. Podobno jeszcze niedawno samotny wojak w mundurze pałętający się w miasteczku w zachodniej części Niemiec mógł wieczorem oberwać od miejscowych cywilów. Uraz, jaki pozostał po wojnie zrobił z Niemców „wojowniczych pacyfistów”. Jedną z najbardziej zaskakujących cech niemieckiej armii jest jej wciąż niemal zupełna niewidoczność.

Od II wojny światowej minęło jednak  67 lat. Już od 57 lat istnieje Bundeswehra, armia początkowo defensywna, na której utworzenie nalegali sami alianci i która bardzo irytowała wojska Układu Warszawskiego. A 22 lata minęły od upadku Muru Berlińskiego, zjednoczenia Niemiec i upadku bloku wschodniego. Koniec Zimnej Wojny nie tylko zwinął formalnie linię frontu i nominalnego nieprzyjaciela, który właściwie stanowił jedyną rację bytu Bundeswehry, ale stworzył też karkołomny problem wchłonięcia i przetworzenia armii b. NRD. Licząc rocznikami poborowych od tamtego czasu wyrosło już nowe pokolenie żołnierzy, ale armia niemiecka wciąż jednak daleka jest od normalności.

Dziś Niemcy powrócili już w mundurach na wojskowy rynek i z pewnymi oporami służą swym anglosaskim pogromcom, a dziś sojusznikom, do pomocy w okupacji kłopotliwych miejsc takich jak Kosowo albo Afganistan. W ubiegłym roku w Niemczech rozpoczęto wdrażanie projektu przestawienia całej Bundeswehry na armię ochotniczą i zawodową, tak jak jest to w Ameryce. Stan osobowy armii ma zmaleć z 250.000 w roku 2010, kiedy reformę praktycznie rozpoczęto, do 185.000 w docelowym roku 2017, co pozwoli znacząco obniżyć koszty. Ale poza tym, że armia ma kosztować mniej, nie wydaje się, aby w Niemczech ktokolwiek wiedział, po co jest ona Niemcom potrzebna. Klaus Naumann, historyk wojskowości z Hamburga ubolewa nawet, że w Niemczech nie ma i nie było żadnej debaty na ten temat. To zresztą też jest ślad instynktownego militaryzmu: armia jest i ma być, bo to są Niemcy i tu zawsze tak było.

Z tego powodu prawie każdy nowy pomysł, który dotyczy wojska, a pojawia się w sferze publicznej, z miejsca staje się zarzewiem sporu. Np. w sierpniu 2012 niemiecki sąd konstytucyjny odwrócił wcześniejsze orzeczenie i postanowił, że „w wyjątkowych wypadkach o skali katastrofy” Bundeswehra może być rozmieszczona i użyta w trybie wojskowym wewnątrz kraju. Na takie działanie musiałby się jednak zgodzić cały gabinet, brzmiało orzeczenie. Powitało je jedno wielkie wycie protestu. Czyż bowiem jedną z najważniejszych lekcji z przeszłości, od Prus poprzez Weimar, aż po Trzecią Rzeszę, nie było to, że armii nie wolno już nigdy użyć wewnątrz Niemiec?

Niemcy chcą, aby ich armię dziś traktować jako zupełnie nowy typ instytucji, stworzonej nie ku nowym wojnom, ale po to, by przeszłość już nigdy się nie powtórzyła. Dlatego naczelną zasadą Bundeswehry jest tzw. Innere Fuehrung, co można przełożyć jako „wewnętrzne (tj. moralne) przywództwo”. Thomas de Maziere, niemiecki minister obrony wyjaśnia, że jest to przede wszystkim idea pełnej podmiotowości żołnierzy, którzy w odróżnieniu od swych pruskich czy nazistowskich poprzedników pozostają w pełni swych praw obywatelskich tj. głosują i myślą za siebie, oraz wyrażają swe poglądy tak jak chcą. Ma to zapewnić, że armia nigdy nie stanie się znowu państwem w państwie. Po drugie, jak podkreślił pan minister w jednym z wywiadów, „każdy żołnierz nie tylko może, ale ma obowiązek nie posłuchać rozkazu, który jego/jej zdaniem może naruszać ludzką godność, co jest prawdopodobnie jedynym takim przepisem regulaminowym na świecie”.    

Bundeswehra stara się wzmacniać ten przekaz gdziekolwiek może. Duża część siedziby niemieckiego ministerstwa obrony mieści się w berlińskim kompleksie Benderblock, gdzie grupa oficerów z Clausem von Stauffenbergiem spiskowała jak uśmiercić Hitlera i gdzie potem na dziedzińcu pięciu z nich, w tym sam Stauffenberg, zostało rozstrzelanych w nocy po nieudanym zamachu 20 lipca 1944 roku. Część tego bloku mieści w sobie zresztą muzeum niemieckiego oporu przeciw faszyzmowi.

Żołnierze składają przysięgę albo na historycznym dziedzińcu w Benderblock albo przed gmachem Bundestagu. Christian Moelling z Niemieckiego Instytutu Spraw Międzynarodowych i Bezpieczeństwa (Deutsche Institut fuer Internationale Politik und Sicherheit, Stiftung Wissenschaft und Politik) w Berlinie twierdzi, że żadne inne państwo nie wybrałoby miejsca, które technicznie biorąc jest symbolem wojskowej zdrady, na symbol najwyższych obowiązków moralnych. Na to stać tylko Niemcy.

Cynicy, sceptycy i przynajmniej niektórzy Polacy wątpią jednak, czy Niemcy są aż tak dużo bardziej moralni od innych. W każdym razie do zabijania przyczyniają się nadal o wiele bardziej niż wiele innych narodów, ponieważ są trzecim na świecie eksporterem broni, po Ameryce i Rosji. Naiwnym i maluczkim tłumaczą, że broń, owszem, sprzedają ale tylko do krajów sprzymierzonych, stabilnych i pokojowo nastawionych. Jakieś przykłady? Proszę bardzo: niemieckie czołgi kupuje np. Arabia Saudyjska, Katar albo Indonezja. Dużym klientem na niemiecką broń jest także Izrael, gdzie o tym jak stabilne, demokratyczne i pokój miłujące jest to państwo trzeba by najpierw przekonać palestyńskie dzieci np. w strefie Gazy. Ostatnio zresztą rozwija się skandal wokół sprzedaży Izraelowi przez Niemcy (właściwie jest to na wpół darowizna i tylko dlatego dowiedziały się o tym media) trzech okrętów podwodnych najnowszej generacji przystosowanych do przenoszenia rakiet z głowicami jądrowymi. Mogą więc sobie tak dalej opowiadać o pokoju. Najlepiej z kuchnią…

Obłudne gadki o dobrej, nowej niemieckiej armii to specjalność pana prezydenta Joachima Gaucka, b. pastora luterańskiego z NRD, którego wylansowano na kultową postać bardzo prostej manipulacji: złe to było wszystko co w b. NRD, a samo dobre – wszystko, co w dawnej i obecnej RFN. Przemówienie, jakie wygłosił 12 czerwca 2012 na spotkaniu dowódców Bundeswehry w wojskowej uczelni Fuehrungsakademie w Hamburgu-Blankenese zawierało taki oto odkrywczy wniosek z życiowych przemyśleń Herr Bundespraesidenta: przez pierwsze 50 lat swego życia uważał on armię za ucieleśnienie zła, bo służyła ona komunistom i zagrażała ludziom. Ale po obaleniu Muru Berlińskiego nauczył się jednak patrzeć na armię nowych Niemiec jako na gwaranta wolności i pokoju i chciałby, żeby dziś inni Niemcy też tak o niej myśleli. Kazanie pastora Gaucka zawierało też twórcze elementy neo-etyki. Przemoc wojskowa jest wprawdzie złem – perorował Gauck „ aber sie kann – solange wir in der Welt leben, in der wir leben – notwendig und sinnvoll sein, um ihrerseits Gewalt zu ueberwinden oder zu unterwinden” (ale może ona, dopóki żyjemy tu, gdzie żyjemy, być konieczna i słuszna, aby inną przemoc pokonać lub stawić jej czoła) /Sueddeutsche Zeitung, 12 Juni 2012/. Alles klar?   

W szczegółach trochę się to zaczyna motać. Najtrudniej jest wtedy, gdy trzeba uzasadniać wobec opinii publicznej dlaczego wojsko trzeba znów wysyłać na dalekie i niebezpieczne wyprawy do nieznanych krajów. Minister de Maziere podkreśla, że po raz pierwszy w swej historii Niemcy są otoczone w całości przez kraje przyjazne. Bundeswehrę zbudowano na założeniu, że obronę Niemiec bierze na siebie NATO i że Bundeswehra będzie tylko pomocniczo w takiej obronie uczestniczyła. „Dziś jednak Niemcy muszą się pogodzić z tym, że od czasu do czasu muszą bronić innych” – przekonuje prezydent Gauck. „Jako kraj wyzwolony w 1945 roku przez obce wojska, musimy umieć wyciągnąć i taką lekcję z historii” – dodaje. Osobiście nie jestem pewien czy wszyscy Niemcy, z panem Gauckiem włącznie, chcieliby jeszcze raz być tak wyzwalani jak w 1945 roku, albo czy on sam chciałby być tak wyzwolony jak dziś np. Irakijczycy lub Afganowie. 

Historyk Naumann przyznaje, że poparcie społeczne dla misji wojskowych za granicą jest w niemieckiej opinii publicznej bardzo nikłe i szybko znika zupełnie na wieść np. o zabijaniu gdzieś cywilów, nawet jeśli nie ma dowodów, że to Niemcy strzelali.  Szczególnie trudno jest pogodzić udział w okupowaniu i pacyfikacji dalekich krain poza granicami NATO z zasadą Innere Fuehrung,  która ma podobno czynić sumienia niemieckich żołnierzy wyjątkowo czułymi w porównaniu z innymi armiami. Minister de Maziere zapewnia jednak, że dzięki starannemu wyszkoleniu niemieccy żołnierze na misjach za granicą stają się nie tylko misjonarzami pokoju, ale i „dyplomatami w mundurach”. Tiaaa..

 

Bogusław Jeznach

 

Dodatek muzy:

Karunesh, zhinduizowany niemiecki muzyk i jego utwór „Orient Express” z tekstem śpiewanym po turecku 

0

Bogus

Dzielic sie wiedza, zarazac ciekawoscia.

452 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758