„Brazylijskie wykłady gen. Sosnkowskiego (2)
30/03/2011
451 Wyświetlenia
0 Komentarze
14 minut czytania
I tak powstał paradoks naszych czasów: hasła wyzwolenia narodowego służą zamysłom i celom gnębicieli wolności, twórcom nowoczesnego niewolnictwa, którzy, wykorzystując indyferentyzm Zachodu i zaniedbanie przezeń zagadnień narodowościowych, potrafili przejąć dla siebie to ostre narzędzie polityki światowej.”
Taka polityka oznaczała utrwalenie podziału świata na dwie połowy, przy czym jedna cieszyłaby się wolnością, druga zaś skazana byłaby na niewolę.
Podkreślał przy tym, iż iluzją jest nadzieja na przeczekanie, przetrzymanie komunizmu. Na niej wyrosły w Ameryce dwie szkoły myślenia – „Jedna z nich rada by rozbudować Amerykę w Gibraltar wolności, redukując przy tym pomoc amerykańską dla Europy i Azji, zwłaszcza w zakresie sił lądowych i przydziału środków pieniężnych. Oczywiście, redukcja podobna musiałaby w obu tych częściach świata wywołać nieobliczalne w skutkach wrażenie, że pozostawiono je własnemu losowi. Druga szkoła nie posuwa się tak daleko, lecz głosi tezę mniej zrozumiałą i jeszcze niebezpieczniejszą, albowiem opartą na iluzji, iż obecny stan rzeczy da się przeciągnąć przez dłuższy okres czasu, przez lat dwadzieścia, trzydzieści; ze Ameryka ze swymi zasobami zdoła wytrzymać ciśnienie polityczne, ekonomiczne i psychiczne, związane z długotrwałym pogotowiem zbrojnym”.
Zwolennicy nowego kongresu wiedeńskiego, polityki „koegzystencji” nie uwzględniali w swoich koncepcjach natury komunizmu, nie uznającego żadnych traktatów, żadnych „linii podziału”, żadnych ograniczeń w swojej ekspansji. Taki „pokój” musiałby być „pokojem zbrojnym”, którego „koszta zdolne są rozsadzić najmocniejszą gospodarkę typu zachodniego”. Podobna chęć zawarcia pokoju za wszelką cenę była charakterystyczna także dla lat 30. XX w. , kiedy mówiono o pokoju równie wiele i gdy powszechna niechęć do wojny była nie mniej silna; ludzie lubiący filozofować rozstrzygają słuszność przysłowia łacińskiego „si vis pcem para bellum” i uświadamiają sobie, że bieg wypadków, nigdy nie pozostawał z nim w zgodzie.” Oto dlaczego, mimo urzędowych obietnic pokoju, „wszędzie, gdzie ludzie się spotykają, wyczytać można na ich ustach pytanie: jakie są prawdziwe zamiary Rosji Sowieckiej?”
Zdaniem Sosnkowskiego złudne były przypuszczenia, że po śmierci Stalina dojdzie do zasadniczych zmian w Rosji Sowieckiej, które sprawią, że porzuci ona swe imperialne plany. „Szef” ukazując, iż zgon Lenina i długotrwałe walki Stalina o władzę nie naruszyły podstaw systemu, wskazywał ponadto, że „Ustrój komunistyczny w Rosji w ciągu prawie czterdziestoletniego istnienia zakorzenił się i okrzepł na tyle, że zmiana jednostek u góry nie może ani zmienić jego istoty, ani naruszyć jego fundamentów. Rosja, jako kolebka i centrala wojującego komunizmu, nie jest po prostu w stanie zaprzeć się swej misji dziejowej, którą upatruje w przewrocie powszechnym; ustrój sowiecki jest w swej treści i w praktyce rewolucją w permanencji, usystematyzowaną w ramach potężnego imperium – taki zaś ustrój zatrzymać się w połowie drogi nie może, gdyż oznaczałby to jego koniec. Prawem, które rządzi każda rewolucją, jest konieczność ciągłego ruchu naprzód”. Nie można więc oczekiwać, że imperializm sowiecki będzie tracił swoją siłę „rozpędową”, aż w „końcu zgaśnie sam z siebie”, tak jak wygasła w końcu XVII wieku „pożoga wojującego islamu”.
Nie można też oczekiwać, ze władcy Kremla porzucą myśl o dalszych podbojach, w obawie przed wzrostem sił odśrodkowych. „Rosja raczej bez wahania– słusznie wskazywał Generał – podwoi liczbę piętnastu milionów więźniów, przebywających obecnie w obozach koncentracyjnych, lecz nie wyrzeknie się opanowania świata. Wiemy zresztą jakie skutki pociągnęła za sobą szerzona podczas ostatniej wojny wersja, że Stalin i Politbiuro porzucili myśl o rewolucji powszechnej, nie trzeba więc ożywiać tej nieprawdziwej i szkodliwej legendy”. Równocześnie trafnie ukazywał objęcie przez komunizm patronatu nad walkami wyzwoleńczymi ludów i stworzenie pod egidą Kremla frontu uciśnionych narodów (Filipiny, Indonezja, Malaje, Indochiny, Birma, kraje arabskie Afryki Północnej). „I tak powstał paradoks naszych czasów: hasła wyzwolenia narodowego służą zamysłom i celom gnębicieli wolności, twórcom nowoczesnego niewolnictwa, którzy, wykorzystując indyferentyzm Zachodu i zaniedbanie przezeń zagadnień narodowościowych, potrafili przejąć dla siebie to ostre narzędzie polityki światowej.”
Mrzonką była także rachuba, że narody podbite przez Sowiety powstaną przeciwko uciskowi komunistycznemu same, bez pomocy z zewnątrz. Generał mając w pamięci straszliwy los żołnierzy AK, uczestniczących w realizacji planu „Burza”, zdecydowanie wskazywał, że „bunty ludowe i powstania narodowe wewnątrz Rosji Sowieckiej lub na jej peryferiach mogą rozwinąć się dopiero wtedy, gdy armie alianckie znajda się w bezpośrednim pobliżu odnośnych terytoriów, w innym bowiem wypadku wszelkie podobne próby byłyby bezlitośnie zduszone wśród potoków krwi i bezużytecznych hekatomb”. Rosyjski system policyjny, oparty o tradycyjną metodę prowokacji, został bowiem przez komunistów udoskonalony do tego stopnia, że nawet najdoskonalsza i najsprawniejsza konspiracja nie jest w stanie mu się oprzeć. „Przecież podczas wojny ostatniej – bardzo trafnie ukazywał Generał – na obszarze okupacji niemieckiej w Polsce zbudowaliśmy prawdziwe państwo podziemne z trzystutysięczną armią konspiracyjną, z kompletną administracją tajną; natomiast na terenie okupacji sowieckiej każdy nasz wysiłek organizatorski kończył się stale masowymi aresztami i zupełnym, rozbiciem dopiero co zbudowanej sieci…”.
Generał zaznaczając, iż strategia sowiecka wykorzystuje różnorodne środki agresji, takie jak: propagandę, infiltrację i szpiegostwo, paraliżujące strajki i sabotaże, niepokoje i rozruchy, wywoływanie powstań zbrojnych, organizowanie zamachów stanu, dowodził, że celem tych „operacji wstępnych jest rozpoznanie przeciwnika, określenie jego słabych punktów, zdemoralizowanie go i osłabienie od wewnątrz”. Stare określenie Clasewitza, że „wojna jest dalszym ciągiem polityki prowadzonej innymi metodami”, zmieniło swoje znaczenie, gdyż strategia sowiecka dla złamania woli przeciwnika i osiągnięcia swoich celów politycznych stosuje rozległą skalę nieznanych dawniej środków. „Boje toczą się w różnorodnych postaciach; polami bitew są nie tylko wycinki terenowe i punkty geograficzne; wojen się nie wypowiada, lecz się je robi; armaty grają, lecz stosunków dyplomatycznych się nie zrywa; mobilizacja i operacyjne rozwinięcie sił zbrojnych przestały być jedynym i wyłącznym znamieniem, że istnieje stan wojny.”
Dlatego też Generał przeciwny był nazywaniu obecnego etapu konfrontacji z Sowietami, mianem „zimnej wojny”, gdyż analiza faktów wskazywała, że Kreml rozpoczął już kroki wojenne, których celem jest przygotowanie gruntu do wojny „integralnej”. „Nazywanie rzeczy po imieniu ( wojną –Godziemba) ma duże znaczenie psychologiczne w okresach kryzysów i wojen; terminy wstydliwe, jak „akcja policyjna”, dezorientują opinię i usypiają ją wtedy, gdy konieczne jest najwyższe napięcie energii zbiorowej.”
Generał od 1948 roku był przekonany o nieuchronności wybuch wojny z Rosją Sowiecką, czemu dał wyraz w liście do gen. Andersa, napisanym wkrótce po zamachu praskim. Generał słusznie zauważał, że w powojennej rzeczywistości dwa państwa mają rozstrzygające znaczenie: Stany Zjednoczone i ZSRS, „a reszta łącznie z Wielką Brytanią, to w dzisiejszych warunkach elementy satelickie”. Oceniając, że Waszyngton zrozumiał wreszcie cele Moskwy, wykluczał jednak automatyczną gotowość do czynnego wystąpienia przeciw Kremlowi. „Alternatywa wojny prewencyjnej – pisał do b. dowódcy II Korpusu – wydaje mi się zupełnie nieprawdopodobna, albowiem ustroje demokratyczne wojen prewencyjnych nie uznają i wszczynać ich nie są w stanie”. Jednocześnie wyraził przekonanie, że dla Stanów Zjednoczonych granica ustępstw, za którą zaczyna się III wojna światowa, leży w Wielkiej Brytanii, na Bliskim Wschodzie oraz na kontynencie afrykańskim. Przypominał także, że już w 1945 roku sformułował tezę o nadejściu wojny światowej nie wcześniej niż za 5 i nie później niż za 15 lat – przy czym traktował to jedynie jako ilustrację zasadniczej myśli o dojrzewaniu konfliktu w perspektywie czasu. Dwa lata później wybuch wojny koreańskiej w pełni zdawał się potwierdzać jego prognozę. Nadal jednak sądził, że demokracje zachodnie wcześnie czy później zostaną zmuszone do walnej rozprawy z sowieckim imperializmem, gdy staną wobec groźby utraty własnej wolności. W trakcie rozmowy z Andersem we wrześniu 1950 roku uważał, że atmosfera polityczna nie dojrzała jeszcze do rozmów na temat tworzenia polskich oddziałów i przestrzegał Andersa, że Amerykanie mogą go „wymanewrować”, a ogłoszenie planów tworzenia armii może „zdezorientować niepodległościową opinię w kraju”. Podsumowując rozmowę b. Naczelny Wódz stwierdził, że jeśli dojdzie do rozmów z Amerykanami na temat tworzenia polskich wojsk, to trzeba obwarować je czterema warunkami politycznymi: 1) odwołanie Jałty i Teherany; 2) przywrócenie uznania legalnego rządu polskiego; 3) gwarancja granic wschodnich z 1939 roku; 4) na zachodzie utrzymanie granicy na Odrze i Nysie. Należy zgodzić się z Wojewódzkim, który uważa, iż maksymalizm owych postulatów wydaje się celowy, i wynikający zarówno ze względów taktycznych, jak i programowej linii „niezłomności”, przyjętej przez Sosnkowskiego. Zdecydowanie krytykował „błogie nadzieje na samoczynny rozkład czerwonego imperium i na ewolucyjne przekształcenie się Rosji Sowieckiej w pokojową demokrację”. Swoim oponentom odpowiadał: „Czy istnieje inna droga, na której możemy odzyskać prawdziwą niepodległość? (…) Tylko czas pokaże, kto grzeszył marzycielstwem”.
Cdn