Prawo w Polsce należałoby zaorać. Po prostu wyrzucić wszystkie kodeksy do śmietnika, wszystkie ustawy i rozporządzenia. Budynki sądów oczywiście zostawić ale na kopach przepędzić pracujących tam ludzi w togach. Najlepiej od razu z transportem na pigalak, przynajmniej stali by się społecznie użyteczni. A co z resztą, która akurat, by była poza sądem? Adwokatami, radcami, prokuratorami, agentami ABW? Do kamieniołomów! Chyba, że przyniesie jeden z drugim 10 świadectw przyzwoitości od swoich interesariuszy. Ilu zostanie? Garsteczka!
Jeśli ktoś myśli, że przesadzam to niech tak myśleć przestanie. To nie żadna figura stylistyczna, metafora czy radykalizm, to czysty pragmatyzm. Prawo trzeba zaorać, wprowadzić opcję ZERO, bo jest bandyckie, debilne i dziurawe jak sito. Wystarczy spojrzeć na artykuł wiodący na Trzecim Obiegu i przeczytać kilka innych. I co najważniejsze, całkowita eliminacja prawa w Polsce nawet na kilka miesięcy jest całkowicie możliwa. Bo i tak NIKT GO NIE PRZESTRZEGA. Wręcz nadużywane jest przez urzędników względem swoich obywateli. Pół roku krajowego bezprawia, takiego jak na wojnie, jak było na Dzikim Zachodzie lub jest na sali sądowej, wiele by wyjaśniło i rozwiązało. Być może nawet pierwszy raz od lat w Polsce zatriumfowałaby namiastka sprawiedliwości. A skąd moje skojarzenie togi z pigalakiem? Nie tylko z wizyt naszych dziennikarzy na salach sądowych. Nie tylko na podstawie relacji osób pokrzywdzonych od Małgosi Pietkun (akcja windykcja), od Andrzeja Słonawskiego (Ruch „Dość”), od Romka Sklepowicza walczącego z bankami, czy od Jurka Jachnika z „Afer Prawa”.
Ale także z autopsji.
Kiedyś, 8 lat temu, moją sprawę o odzyskanie (bagatela) 5 mln zł. prowadziła kancelaria adwokacka z miasta Łodzi. Należąca do małżonki działacza PO, późniejszego Ministra Grabarczyka. Skierowałem się do nich, bo sprawa była prowadzona przed sądem łódzkim, a adwokaci mieli wysoką reputację. Sprawa wzięta, gospodarcza, doszło do wymiany pism procesowych i pojawił się termin 2 tygodniowy na naszą odpowiedź. Ważną, bo sąd zakreślił go jako zawity do podniesienia wszelkich wniosków dowodowych i argumentów, pod rygorem ich pominięcia w trakcie procesu. Rozumiecie, 5 baniek do odzyskania, po drugiej stronie wielka korporacja z 7 prawnikami pracującymi przy sprawie, pingpong na argumenty, dowody i wykładnie, a na końcu bach, termin ostateczny do ustosunkowania się i ja. No, ale na szczęście mam też kancelarię i to nie byle jaką (jedna z najlepszych w Łodzi, a na pewno najbardziej prominentna).
Przez pierwszy tydzień adwokaci są w kontakcie, pismo się pisze, pani adwokat wypytuje mnie o najmniejsze szczegóły. Podaję, musi wszystko wiedzieć. Przez drugi tydzień trudno się skontaktować, pani adwokat ciągle na spotkaniach, no ale przecież pismo się pisze – zapewnia asystentka. Przedostatniego dnia dzwonię i dodzwaniam się. „Musi Pan przyjechać do jutra” – informuje moja pani mecenas.
Zapewne coś podpisać, no może nawet złożyć osobiście, a przede wszystkim zapoznać się z przygotowanym pismem procesowym. Jadę z bratem stryjecznym także zaangażowanym w sprawę.
Kancelaria dziwnie opustoszała, przyjmuje nas adwokatka z marsową miną. Przynosi teczki i oświadcza: „tej sprawy nie można wygrać, podjęłam decyzję o rezygnacji z reprezentowania Pana i przygotowywania pism procesowych”. Rozumiecie?! Ostatni dzień na złożenie cholernie ważnego pisma w sprawie 5 mln zł. a ta blać rezygnuje! Nie tydzień wcześniej, nie dwa tygodnie wcześniej, nie miesiąc po wzięciu sprawy, lecz tak po prostu w ostatni dzień i oddaje mi wszystkie dokumenty. Pytam się krowy, a gdzie etyka, jak mogę wierzyć w jej szczerość, jeśli od początku wzięła sprawę twierdząc, że „bardzo prosta, ewidentna”? Co ja mam teraz robić?
Odpowiedziała, że jest etyczna, a na dowód tego mnie szczerze informuje, że decyzję podjęła po spotkaniu się z przedstawicielami strony przeciwnej, którzy ją PRZEKONALI. Jak wynikało z postępowania tej baby, to przekonali ją nie tylko w sprawach prawnych, ale także by klienta wystawić ostatniego dnia. Co pan zrobi? Najlepiej nic. Tej sprawy nie da się wygrać. Po czym zwróciła mi pełnomocnictwo. Wziąłem dokumenty, przyjechałem z Łodzi do domu i napisałem na kolanie najważniejsze pismo procesowe. Przed północą nadałem na poczcie.
Kolejni prawnicy, tym razem warszawscy wzięli sprawę. Wili się i troili (to ci z tej garstki), by naprawić szanse zaprzepaszczone w tamtym momencie.
Koniec końców, po kolejnych miesiącach i kolejnej rozmowie przedstawicieli strony przeciwnej – tym razem z panią sędzią (ciekawą, bo w przerwie rozprawy ale przy moim dyktafonie) zapadł wyrok dla mnie niekorzystny. Łódzka pani mecenas od męża Grabarczyka miała rację „tej sprawy nie dało się wygrać”.
Takich rzeczy się nie robi – podsumował mój prawnik, który przejął spieprzoną sprawę – nie wystawia się klienta, ba nawet nie krytykuje byłego klienta, ale jak ktoś raz się sk… to k… pozostanie już przez całe życie.
Nie robi się nigdy? Nie zdradza klienta czy byłego klienta? Owszem, nawet w sprawach morderstwa czy katastrof lotniczych (dziś mamy w prasie nowe dowody odnośnie zdrady naszych prokuratorów w sprawie Smoleńska i rocznicę katastrofy „Tadeusza Kościuszki”)
Do kamieniołomów!
Na pigalak!
Ty Rogalski też.
Tomasz Parol - Redaktor Naczelny Trzeciego Obiegu, bloger Łażący Łazarz, prawnik antykorporacyjny, zawodowy negocjator, miłośnik piwa z przyjaciółmi, członek MENSA od 1992 r. Jeśli mój tekst Ci się podoba, lub jakiś inny z tego portalu to go WYKOP albo polub na facebooku. Jeśli chcesz zostać dziennikarzem obywatelskim z legitymacją prasową napisz do nas: redakcja@3obieg.pl