Bosak: Wymyślić Polskę w Europie na nowo cz.3
26/04/2012
485 Wyświetlenia
0 Komentarze
21 minut czytania
Więcej wolności, mniej jednolitości
Warto też podkreślić, że w pewnym zakresie nasza sytuacja w UE jest analogiczna do zagrożonych bankructwem państw Południa w strefie euro. Tak jak Grecja nie może samowolnie porzucić euro, bo zbyt głęboko jej finanse uzależnione są od wsparcia ze strony państw Północy, tak podobnie Polska nie może w tej chwili rozważać opuszczenia UE, bo jej finanse zbyt głęboko uzależnione są od tego, jak jesteśmy postrzegani przez rynki finansowe.
W liczbach bezwzględnych jesteśmy w pierwszej dziesiątce najbardziej zadłużonych krajów świata i choć polskie finanse publiczne nie grożą obecnie bankructwem, to odcięcie Polski od dopływu zagranicznego kapitału postawiłoby pod znakiem zapytania naszą zdolność do obsługi długu. Nawet gdyby ze względów strategicznych czy gospodarczych miało sens rozluźnienie naszych więzów z państwami wspólnoty, to nie stać nas obecnie na taką próbę. Musimy prowadzić stabilną i przewidywalną politykę, która nie wywoła paniki u inwestorów finansowych. Oznacza to obecnie bezalternatywne uczestniczenie w europejskim klubie lub daleko idące cięcia wydatków poprzedzające ewentualną secesję.
Nie pozostaje nam więc nic innego, jak próba współkształtowania reguł funkcjonowania wspólnego rynku zgodnie z naszymi interesami. Interesy te w skrócie można by streścić w haśle: „Więcej wolności, mniej jednolitości”. Być może wewnątrzunijny rynek w korzystnej dla nas postaci będzie funkcjonował jeszcze przez całe dziesięciolecia, a być może jego zasady zostaną zrewidowane w kryzysie lub w momencie zawężania czy rozpadu strefy euro. Nikt nie jest w stanie tego przewidzieć. Wiele będzie zależeć od gospodarczej koniunktury. Głębsza recesja może bardzo silnie przebudować architekturę Unii, a nawet oznaczać jej koniec (w sensie, o jakim wyżej była mowa). Dekada umiarkowanego czy nawet bardzo wolnego rozwoju może z kolei uśpić budzący się nacjonalizm gospodarczy najsilniejszych państw Unii.
Niezależnie od rozwoju wypadków możemy i powinniśmy uczestniczyć w budowaniu koalicji państw spoza strefy euro, które czerpały dotychczas korzyści z istnienia wspólnego rynku i są zainteresowane jego utrzymaniem bez żadnych regulacyjnych rewolucji, bez pogłębiania harmonizacji. Do takich państw na pewno należą Wielka Brytania, zapewne też Dania i Szwecja. Do takiej grupy powinny także należeć państwa regionu Europy Środkowo-Wschodniej.
Przymiarki do regionalnego przywództwa
Polska jest największym i najsilniejszym państwem spośród nowych członków Unii, stąd w naszej debacie powraca koncepcja wzmacniania siły w UE poprzez próbę sprawowania regionalnego przywództwa. Nawiązuje się do idei międzymorza i mówi o polityce neojagiellońskiej. Istotnie, państwo w naszym położeniu, powinno szukać wszelkich możliwych partnerów do wspólnego prezentowania swych postulatów na arenie europejskiej, a partnerzy położeni blisko, mający podobne interesy i podobne doświadczenia historyczne, powinni wydawać się do takiej wspólnej polityki kandydatami wymarzonymi.
Niestety nasze dotychczasowe doświadczenia współpracy regionalnej są nader skromne i niezbyt pozytywne. Klasa polityczna III RP i kierowana przez nią dyplomacja zawsze nieproporcjonalnie bardziej zabiegały o względy Waszyngtonu i Berlina, niż swoich mniejszych regionalnych kuzynów. Wyjątkami były tu zaangażowanie byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w pomarańczową rewolucję na Ukrainie i prezydentura Lecha Kaczyńskiego, który starał się budować z państwami Europy Środkowo-Wschodniej możliwie bliskie relacje. Te dwa przebłyski strategicznego myślenia nie znalazły jednak kontynuatorów w administracji pod kierownictwem Platformy Obywatelskiej, a relacje z naszymi potencjalnymi przyjaciółmi okazały się bardziej skomplikowane niż chcielibyśmy je widzieć.
Trwałą strukturą organizującą współpracę państw naszego regionu jest Grupa Wyszehradzka. Koordynacja polityki polskiej z Czechami, Słowacją i Węgrami nie odegrała wprawdzie większej roli, ale trudno też przedstawiać ją jako porażkę. W czworokącie tym zawsze musieliśmy się jednak liczyć z niestabilnością słowackiej sceny politycznej, której część aktorów chce budować relacje z Rosją, czy też z czeską predylekcją do Zachodu, bez oglądania się na polskie pośrednictwo. Słowacko-węgierskie napięcia również nie ułatwiały zbliżenia, a obecne położenie Budapesztu w stosunkach europejskich jest dobrym pretekstem dla okazania regionalnej solidarności, ale słabym punktem wyjścia dla jakiejkolwiek politycznej ofensywy.
Gorzej wyglądają nasze doświadczenia z państwami ze wschodu. Przez lata łudziliśmy się, że nasz sukces gospodarczy, przyjazne gesty, wspólne doświadczenia historyczne i położenie geograficzne pozwolą politycznie przyciągać naszych wschodnich sąsiadów. Tymczasem na Litwie, jak się wydaje, górę wzięły narodowe kompleksy i antypolskie uprzedzenia. Stosunki naszych państw są najbardziej napięte od wielu lat. Łotwa i Estonia chętniej współpracują z państwami skandynawskimi, a tę ostatnią połączyło z Finlandią wspólne uczestnictwo w strefie euro. Mimo wspólnego zagrożenia ze strony Rosji państwa bałtyckie ciążą raczej w kierunku nordyckim, co w pewnym zakresie musi wynikać także z bierności Polski.
Nasze próby oddziaływania na Białoruś zakończyły się zaostrzeniem kursu przez Łukaszenkę, całkowitą kompromitacją niekonsekwentnej polityki UE i strategicznym przesunięciem Białorusi w kierunku Moskwy. Polska prowadzi politykę oddziaływania na społeczeństwo białoruskie, licząc na przyjazne stosunki po upadku reżimu, ale kiedy ta polityka przyniesie efekty, nie sposób określić, a Rosja w tym samym czasie poczyniła wyraźne postępy w przejmowaniu przemysłu pogrążonego w kryzysie sąsiada.
Pomarańczowa rewolucja na Ukrainie wbrew polskim nadziejom nie okazała się jednoznacznym zwrotem ku Zachodowi, ale typowym dla państw regionu politycznym wstrząsem, który niczego do końca nie rozstrzyga i niczego nie przesądza. Nie zaowocowała wspólnie zrealizowanymi projektami o strategicznym charakterze, choć zakończone negocjacje umowy handlowej z UE i implementacja unijnych regulacji energetycznych dają podstawy do nadziei na przyszłość. Ukraińscy liderzy odrzucili propozycję Putina dołączenia do Unii Eurazjatyckiej, a społeczeństwo ukraińskie popiera ideę integracji kraju z UE.
Niestabilna politycznie pozostaje Bułgaria, która raz to porozumiewa się z Rosją (jak w przypadku Gazociągu Południowego), raz to wykonuje gesty świadczące o woli usamodzielnienia. Potencjalnym partnerem z naszego regionu, z którym nie mamy negatywnych doświadczeń, jest Rumunia. Z krajem tym jeszcze do niedawna rywalizowaliśmy o tytuł najważniejszego partnera USA w regionie. Niestety, pomysłu bliższej współpracy nikt jak dotychczas nie rozwija, choć obok Czech, Węgier i państw bałtyckich Rumunia wydaje się prowadzić najbardziej podmiotową politykę w regionie.
Mimo zmiany akcentów w polityce zagranicznej Stanów Zjednoczonych wiele wskazuje na to, że rozwijanie współpracy regionalnej i energetyczne uniezależnianie się państw postkomunistycznych od Rosji będzie nadal cieszyło się dyplomatycznym wsparciem USA i parasolem ochronnym NATO. Jest to okoliczność, której nie należy lekceważyć i która może pomóc łagodzić wahania wynikające z niestabilności systemów partyjnych we wszystkich nowych demokracjach.
Źródła słabości
Postawienie pytania o przyczyny porażki pomysłów na regionalne przywództwo może dać jakieś wskazówki do budowania pozytywnego programu polskiej polityki. W pierwszej kolejności trzeba stwierdzić, że budowanie jakiegokolwiek partnerstwa możliwe jest w sytuacji przynajmniej dwóch państw posiadających względnie samoświadomą klasę polityczną i względnie sprawną administrację, zdolną konsekwentnie realizować jakąś dalekosiężną wizję polityczną. Tego podstawowego warunku nie spełnia duża część państw Europy Środkowo-Wschodniej, nasze własne państwo zresztą nie jest tu wyjątkiem, czego świadectwem jest mikromania i bierność widoczna w polityce obecnego rządu.
Naszym specyficznie regionalnym problemem są silne kompleksy regionalnych elit. Dobrze ten fenomen opisuje teoria postkolonialna. Politycy (i ich wyborcy), którzy uważają swój region za z natury peryferyjny, nieproporcjonalnie więcej uwagi przywiązywać będą do współpracy z nowym politycznym centrum niż z bliższymi czy dalszymi sąsiadami. Stworzenie regionalnego politycznego centrum w Warszawie napotyka nie tylko na trudności „logistyczne”, ale również – a może przede wszystkim – na bariery mentalne.
Przyczynami naszej niezdolności do sprawowania regionalnego przywództwa, czy choćby zachęcenia państw regionu do koordynowania swoich polityk, jest także nasza realna słabość. Polacy myślą o swoim państwie, patrząc na mapę. Widzą duże terytorium – myślą: duże państwo. Gospodarczo jesteśmy jednak europejskim średniakiem, zbyt biednym, słabym i niezdecydowanym, aby któremukolwiek z sąsiadów widocznie pomagać. Oczywiście i rozmiar, i terytorium, i posiadane przez Polskę bogactwa naturalne, i położenie geograficzne, są atutami, których nie wolno lekceważyć. Trudno też jednak nie zauważyć, że obecna logika budowania hierarchii w zjednoczonej Europie stawia kryterium PKB na pierwszym miejscu. Szczególnie w czasach kryzysu.
Niezbyt atrakcyjnie wygląda nasza oferta obronna. Nasza armia, z wyjątkiem wojsk specjalnych i sił uczestniczących w misjach, jest słabo wyszkolona i dysponuje w dużej mierze przestarzałym uzbrojeniem. Stosunkowo duży budżet wojskowy nie przekłada się na pozycję strategiczną państwa. Nie jesteśmy postrzegani jako partner, który może podnieść czyjekolwiek bezpieczeństwo. Cała polska polityka obronna jest zresztą funkcją polityk NATO i UE, trudno więc się dziwić, że nasi sąsiedzi również orientują się na Berlin, Paryż i Waszyngton. Pomimo posiadania pewnych aktywów (przemysł zbrojeniowy) nie zdecydowaliśmy się ich wykorzystać politycznie, np. poprzez zaproponowanie wspólnych projektów modernizacyjnych i zbrojeniowych. Warto natomiast docenić pierwsze próby współpracy wojskowej pomiędzy Polską a Ukrainą i powołanie Wyszehradzkiej Grupy Bojowej.
Najważniejszą chyba jednak przyczyną słabości polityki Polski w regionie jest niekonsekwencja polskich elit politycznych, brak zrozumienia regionalnych i europejskich współzależności i popełniane błędy polityczne. Obserwując polską politykę z zewnątrz, trudno jest traktować polskich polityków poważnie. Albo zupełnie nie interesują się polityką potencjalnych mniejszych partnerów, albo też interesują się i liczą na zbyt szybkie zbliżenie i zbyt szybkie efekty. Tymczasem relacje międzynarodowe, współpracę dyplomatyczną, wywiadowczą i obronną, buduje się przez dziesięciolecia. To jest horyzont, w jakim należy definiować cele i spodziewać się efektów. Budowania przywództwa w Europie Środkowo-Wschodniej dotyczy to w stopniu szczególnym, ze względu na liczbę państw, złożoność relacji między nimi i silne kompleksy postkolonialne. Polscy politycy ulegają przesadnej presji ze strony zachodniej opinii publicznej i pozostają mało wrażliwi na to, jak odbierani są w państwach swego bezpośredniego sąsiedztwa.
Strategiczny brak sukcesu
W sąsiednich stolicach z pewnością uważnie analizowane są też porażki polskich projektów. To istotne, bo w naszym kraju często słowa czy gesty mylone są z faktami budującymi twardą architekturę stosunków politycznych. Warto więc wspomnieć o tym, że mimo wieloletnich debat o dywersyfikacji dostaw gazu, nie potrafiliśmy zbudować rurociągu z Norwegii do Polski, a realizacja unijnego projekt rurociągu Nabucco, dzięki któremu mieliśmy importować niezależnie od Rosji gaz ze wschodu, stoi pod znakiem zapytania.
Brakiem sukcesu wydaje się zainicjowany przez Polskę i Szwecję unijny projekt Partnerstwa Wschodniego. Mimo kilku lat funkcjonowania nie osiągnął (i raczej już nie osiągnie) on rozmiarów umożliwiających rzeczywiste oddziaływanie i nie przyniósł wymiernych politycznie efektów. Spotkał się za to z kontrakcją w postaci rosyjskiej propozycji Partnerstwa dla Modernizacji, która została podjęta przez najsilniejsze państwo UE, Niemcy. Oczywiście Partnerstwo Wschodnie pozostaje ważnym gestem w kierunku wielu państw, które zostały nim objęte. Musimy jednak zdawać sobie sprawę, że w wielu przypadkach Moskwa ofertę unijną przelicytowała i efekty tego projektu są trudno dostrzegalne.
W energetycznej układance naszym strategicznym partnerem miała być Gruzja. Niestety została napadnięta przez Rosję, a protestujący przeciw temu faktowi prezydent zginął pod Smoleńskiem w do dziś niewyjaśnionych rzetelnie okolicznościach. W tym samym czasie Niemcy, uważane w Polsce za naszego „głównego adwokata” w UE, otworzyły omijający Polskę Gazociąg Północny. Sumując fakty, trzeba przyznać, że jako kandydat do regionalnego przywództwa obecnie poza dobrymi chęciami i odrobiną heroizmu (lot prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Tibilisi) nie mamy sąsiadom zbyt wiele do zaproponowania.
Przekuć słabość w siłę
Powyższy przegląd możliwych wątków polskiej polityki regionalnej nie wypada optymistycznie. Musimy mieć jednak świadomość, że sytuacja jest dynamiczna, a rzeczywistość polityczna zarówno w Unii Europejskiej, jak i w naszym sąsiedztwie jest plastyczna, kształtowana wolą polityczną najbardziej zręcznych i zdeterminowanych aktorów. Nauka na dotychczasowych błędach może stać się źródłem siły Polski w przyszłości. Obecny rozwój Polski na kredyt, jeśli gospodarka utrzyma konkurencyjność, może być zaczątkiem przyszłego bogactwa.
Myśląc o miejscu Polski na mapie Europy – nie tuż „po kryzysie”, ale np. za pół wieku, musimy zdawać sobie sprawę, że UE może kompletnie zmienić swój charakter. Zachowując swe zewnętrzne formy, może stać się przestrzenią państw w większym stopniu rywalizujących ze sobą, niż – jak dotychczas – współpracujących. Reagować na takie zmiany będzie zdolne tylko państwo silne i niezależne, zdolne do myślenia strategicznego, identyfikowania swoich interesów i do podmiotowych zachowań i budowania opartych na zaufaniu koalicji. Wbrew uproszczonym wizjom i euroentuzjastów, i eurosceptyków, zarówno proces budowania tej siły, jak i uczenia się jej użycia, jest możliwy i konieczny już teraz, w przestrzeni politycznej i geopolitycznej, która nas otacza.
Krzysztof Bosak(ur. 1982), wicedyrektor Centrum Analiz Fundacji Republikańskiej, redaktor „Rzeczy Wspólnych”.
Jednym z planowanych od lat i nierealizowanych projektów jest przedłużenie rurociągu Odessa-Brody do Płocka i Gdańska.