Andrzej Owsiński Nie(d)oceniony partner Pan Blinken był łaskaw tak określić Polskę, jeżeli dodałby brakującego „d” to trafiłby w dziesiątkę, może też lepiej byłoby gdyby to ogłosił pan Biden. Chociaż, mając na względzie jego cały dorobek polityczny tego z pewnością nie wiemy. Przede wszystkim każde „partnerstwo” musi mieć swoje uzasadnienie ze strony wszystkich uczestniczących w nim. Amerykańskie uzasadnienie jest takie że po utracie, geopolitycznej i rzeczowej, partnerstwa Niemiec jako najważniejszego przyczółka w stosunku do Rosji na froncie europejskim, potrzebne jest jakieś zastępstwo. Sytuacja jest podobna do tej sprzed II wojny światowej, Europa jest zagrożona, ale bronić się nie chce, mają to zrobić Amerykanie z niewielką pomocą europejską. Na tle historycznych wydarzeń dla nie tylko biznesu, ale nawet […]
Andrzej Owsiński
Nie(d)oceniony partner
Pan Blinken był łaskaw tak określić Polskę, jeżeli dodałby brakującego „d” to trafiłby w dziesiątkę, może też lepiej byłoby gdyby to ogłosił pan Biden. Chociaż, mając na względzie jego cały dorobek polityczny tego z pewnością nie wiemy.
Przede wszystkim każde „partnerstwo” musi mieć swoje uzasadnienie ze strony wszystkich uczestniczących w nim. Amerykańskie uzasadnienie jest takie że po utracie, geopolitycznej i rzeczowej, partnerstwa Niemiec jako najważniejszego przyczółka w stosunku do Rosji na froncie europejskim, potrzebne jest jakieś zastępstwo.
Sytuacja jest podobna do tej sprzed II wojny światowej, Europa jest zagrożona, ale bronić się nie chce, mają to zrobić Amerykanie z niewielką pomocą europejską. Na tle historycznych wydarzeń dla nie tylko biznesu, ale nawet powszechnej opinii w Niemczech, najlepszym rozwiązaniem są dobre stosunki z Rosją. Przykładów jest wiele, ale najbardziej wymowne jest „święte przymierze” i pakt Ribbentrop – Mołotow. Wprawdzie Wilhelm II i Hitler w chwili obłąkania zerwali te układy z katastrofalnymi dla Niemiec skutkami, ale przecież współczesne Niemcy nie dadzą się nabrać na kolejną wojnę z Rosją.
Jest jeszcze jeden czynnik który trzeba mieć na względzie, jest nim rola przewodnictwa w partnerstwie. Po kongresie wiedeńskim przewodnia rola Rosji nie podlegała wątpliwościom nawet w obliczu restytucji cesarstwa niemieckiego przez Bismarcka. Hitler ze Stalinem spełniali rolę równorzędną, chociaż każdy z dyktatorów uważał, że ma przewagę nad partnerem, a właściwie współspiskowcem. Stalin wprawdzie dawał realne dowody swojej uległości w postaci nie rekompensowanego przez Niemcy zaopatrzenia w strategiczne surowce, ale uznał, że udało mu się wprowadzić Hitlera do wojny sobie rezerwując w niej ostatni głos.
Współcześnie to jednak Niemcy są stroną wyraźnie wiodącą, co wynika choćby z faktu że osiemdziesięciomilionowe Niemcy na 360 tys. km2 mają dwukrotnie wyższe PKB od stuczterdziestomilionowej Rosji na 17 mln km2. Ponadto to nie Niemcy są uzależnione od rosyjskich dostaw ropy, a szczególnie gazu, lecz wprost przeciwnie, to egzystencja Rosji, a przynajmniej reżymu Putina, zależy od niemieckich zakupów surowców. Tak się współcześnie składa, że ropy i gazu jest dostatek na świecie i nie ma przymusu kupowania w Rosji.
Poza problemami politycznymi i stosunków ekonomicznych na skalę światową, jest jeszcze uboczny, ale bardzo istotny interes niemieckiego lobby handlowego z Rosją. Przy obrotach rzędu 200 mld euro jego zysk wynosi przynajmniej 40 mld euro, a to już jest suma, która może mieć wpływ na decyzje polityczne.
Zainteresowani dociekaniami stosunków osobistych mogą też zwrócić uwagę na elementy wspólnej przeszłości przywódców Niemiec i Rosji związanej z kontaktami KGB, Stasi i wywiadu Gehlena. Jest zatem wiele nici wiążących Niemcy z Rosją i trzeba wielkich wysiłków ze strony najbardziej wpływowych ośrodków politycznych ażeby ten stan zmienić.
Działania Polski i innych krajów unijnych związanych szczególnie z NS2 nie mają żadnego wpływu na stanowisko Niemiec, mimo ich przynależności zarówno do UE jak i do NATO. Można byłoby spodziewać się zmian w obliczu bardzo stanowczego działania amerykańskiego, jak np. wycofania wojsk z Niemiec. Niestety, jeżeli Trump zdobył się jedynie na półśrodki w postaci częściowego przeniesienia baz wojskowych do Polski, to trudno spodziewać się po Bidenie czegoś więcej.
Wszystko to jednak tylko tło dla rzeczywistego stanu sprawy najważniejszej: udziału USA w obronie Europy. Za czasów istnienia Sowietów plan obrony zachodu był prosty: przestrzeń bronioną stanowiły Niemcy, a głównym teatrem wojny miała być Polska, ewentualnie Czechy i NRD. Dla Polski oznaczało to totalne zniszczenie kraju, lecz przesunięcie granic Rosji powinno wpłynąć na zmianę planu obrony.
Czy tak się stało? Tego nie wiemy gdyż takie plany stanowią najściślejszą tajemnicę wojskową, tylko że każda tajemnica na rynku wywiadowczym ma swoją cenę i zapewne jest do nabycia i dzisiaj.
W NATO jest 29 członków, nie wyobrażam sobie żeby wszyscy oni, tzn. ich przedstawiciele w wojskowym kierownictwie NATO mieli dostęp do rzeczywistych planów obronnych. Jednakże przynajmniej kilka państw jest dopuszczonych, nie tylko do informacji, ale też i udziału w ich tworzeniu.
Jeżeli oprócz Stanów mają to być Francuzi, Anglicy i Niemcy to możemy spodziewać się, że plany „obronne” we wschodniej Europie nie uległy zmianie, może w kilku mało istotnych detalach.
Z oświadczeń pana Stoltenberga, sekretarza generalnego NATO, możemy się dowiedzieć jedynie że GRP (Graduated Response Plan) będzie wprowadzany, chociaż, jak wiemy, Turcja ciągle się temu sprzeciwia. Ma to zaowocować zwiększeniem sił odwetowych (?) Response Force do 40 tys. oraz powołaniem „małych” dowództw (po około 40 osób) w 6 krajach, przy czym Litwa, Łotwa i Estonia zostały potraktowane równorzędnie z Polską. Wyobrażam sobie jaki rechot wywołały te wypowiedzi zarówno w Pentagonie jak i w rosyjskim sztabie.
W ostatniej fazie istnienia Sowietów, kiedy już chyba definitywnie zrezygnowały z podboju Europy, przynajmniej w najbliższym czasie, to nad Łabą rezydowało 25 sowieckich dywizji, podobno przeważnie pancernych. Po drugiej stronie było w pogotowiu kilkaset tysięcy ludzi, głównie amerykańskich i niemieckich sił.
Dzisiaj Niemcy mogą odetchnąć z ulgą gdyż nad ich granicą ewentualnego napastnika już nie ma, jest jednak niezbyt daleko, około 300 km w prostej linii, a to już nakazywałoby odpowiednią czujność. Jednakże, jak to wielokrotnie wskazywał Trump, Niemcy najwyraźniej czują się bezpiecznie i nie wysilają się na zbrojenia.
Kraje bałtyckie są w podobnej sytuacji jak w 1940 roku, mimo przynależności do NATO i nawet mimo stacjonowania kilku batalionów międzynarodowych sił, nie są w stanie bronić się choćby ze względu na głębokość frontu. Obecność nawet większych sił obronnych niewiele im pomoże w sytuacji możliwości użycia przez Rosjan wielokrotnie większych sił. Sądzę ponadto, że władze tych krajów nie zechcą narazić się na perspektywę wielkich zniszczeń i ofiar na wypadek oporu.
Nieco lepsza jest sytuacja Finlandii, jednak na powtórkę z roku 1939/40 nie ma co liczyć, to już nie te metody walki, ani ta głębia frontu, podobnie Rumunia ma przed sobą dwa kraje, które powinny stanowić pewną osłonę – Ukrainę i Mołdawię. Trzeba liczyć się jednak z faktem że w przypadku zamiaru wkroczenia do Rumunii, Rosjanie będą musieli uprzednio przysposobić do tego Ukrainę.
Obecna słabość Ukrainy może być jeszcze pogłębiona i wtedy nie będzie problemu z jej przejściem, będzie to miało znaczenie dla ewentualnego ataku na Polskę. I jest to właściwie jedyny poważniejszy problem dla Rosjan w próbie powrotu na zachodnie połacie byłego sowieckiego imperium. Mając jednak na względzie możliwość wykorzystania królewieckiej enklawy ulokowanie się z decydującym bojem na terenie Polski jest całkiem realne.
Co będzie dalej można oczywiście rozważać, dla nas decydujący jest fakt użycia naszego kraju jako najważniejszego pola bitwy, podobnie jak miało to miejsce w obydwu wojnach XX wieku, a i w poprzednich także.
Nawet w przypadku spodziewanego zwycięstwa państw NATO trzeba mieć na uwadze, że na terenie decydującej bitwy niewiele pozostanie. A zatem plan obronny, przynajmniej w takim wydaniu jest dla nas nie do przyjęcia.
Jaka jest alternatywa?
Przede wszystkim zestawienie sił. Ilościowo, przynajmniej na kontynencie nie ma wielkich różnic, tylko że jakościowo może to być kolosalna przewaga po stronie NATO. Trzeba tylko wiedzieć dokładnie czym i w jakim stanie dysponuje Rosja.
Potrzebny jest informator, coś w rodzaju Pieńkowskiego przed Kubą, który dostarczyłby wiarygodnych informacji na temat prawdziwego stanu armii rosyjskiej. Myślę że przy obecnym poziomie korupcji w Rosji jest to zadanie znacznie łatwiejsze niż za Sowietów i nie wykluczone, że na bieżąco realizowane. Zestawienie wydatków zbrojeniowych NATO i Rosji wykazuje druzgocącą przewagę. Kraje NATO wydają na cele obronne ponad bilion dolarów rocznie, 2/3 wydatków światowych i niemal dwadzieścia razy więcej niż Rosja, nie wspominając o różnicy w potencjale wytwórczym.
Niestety to nie jest wszystko, gdyż trzeba również mieć na względzie charakter wydatków i wolę walki. Oprócz krajów bezpośrednio zagrożonych reszta, może poza Wlk. Brytanią, z pewnością będzie starała się uniknąć za wszelką cenę wojny.
Jest jeszcze do wyjaśnienia rola Niemiec, rosyjskiego sojusznika, którego wpływ na postawę Rosji może być decydujący. Coś w rodzaju paktu Ribbentrop – Mołotow a rebours, takiej możliwości nie należy wykluczać na wszelki wypadek.
Jakie zatem znaleźć wyjście z sytuacji?
Oczywiście w pierwszej kolejności należy ponad wszelką wątpliwość wyjaśnić Rosji, że próba inwazji skończy się dla niej katastrofą ze szczególnym uwzględnieniem warstw rządzących, skutkiem zaangażowania wszystkich sił ze strony państw NATO.
Czy taka informacja jest w tej chwili Rosji dostarczana w odpowiednim rozmiarze?. Obawiam się że nie. Dotyczy to zarówno tempa i zakresu przemieszczania sił obronnych na obszar wschodniej flanki NATO, jak charakteru planu obronnego, sygnalizowanego przez kierownictwo (cywilne) tego paktu. Informacja jaką w ten sposób udziela się ewentualnemu agresorowi brzmi: – nie bójcie się nas bo my chcemy się tylko bronić i to w ograniczonym zakresie.
Zbrojące się przed wojną Niemcy otrzymały taką informację od Francji w postaci budowy linii Maginota, a przecież było to znacznie więcej niż „response force”. Jeżeli chce się Rosję realnie odstraszyć, to skala zaangażowania w tworzenie siły zbrojnej musi być znacznie większa. Ponadto w Polsce i w krajach narażonych w pierwszej kolejności na atak musi być poczynione kosztem NATO, a nie tylko własnym i amerykańskim, znacznie większe nasycenie środkami bojowymi. Taka postawa zmusi do głębokiego zastanowienia się Rosjan przy rozważaniu ewentualnego ataku na zachód.
Ale nie jest to wszystko. Decydujące znaczenie może mieć zmieniona koncepcja obrony. Zamiast przyjęcia przeciwnika na własnym terenie należy uświadomić go że próba ataku spotka się natychmiast z przeniesieniem ciężaru wojny na jego teren. Praktycznie oznacza to zmianę charakteru działań z obronnych na ofensywne. Do tego celu potrzebne jest odpowiednie skupienie siły ogniowej zdolnej do wyprzedzenia uderzenia napastnika. Wymagana jest zatem nasilona penetracja informacyjna z możliwością paraliżowania aparatu łączności przeciwnika.
W praktyce oznacza to całkowitą przebudowę wyposażenia i programowania działań. Wyobrażam sobie skutki sparaliżowania wszelkiej łączności na terenie kaliningradzkiej bazy wypadowej. Jest w tej koncepcji potrzebna precyzja działań na miarę kosmiczną, ale kraje NATO stać jest na to.
Ten program zmierza nie tylko do ocalenia Polski i innych krajów pierwszej linii frontu, ale też stanowi najlepsze zabezpieczenie dla całej Europy. Problem leży w tym, że taka koncepcja przerasta wyobraźnię, a chyba też i kompetencje formalnego kierownictwa NATO. Jedynym partnerem do jej realizacji są Stany Zjednoczone, potrzebny jest tylko drobiazg, czyli przekonanie Białego Domu i Pentagonu że najlepszą obroną jest atak.
Najważniejsze zaś „si vis pacem para bellum”, a zatem nie zbroić się dla obrony, lecz „szykować wojnę”. Taka koncepcja ma największe szanse odstraszające ewentualnych amatorów podboju. Pytanie brzmi: czy obecna administracja waszyngtońska jest gotowa przyjąć taki sposób myślenia.
Jaka szkoda że sprawami wojskowymi rządzą cywile, prawdziwy żołnierz to powinien zrozumieć, może w Pentagonie znajdą się żołnierze na miarę Pattona czy Mc Arthura, którzy z całą pewności pojęli by sens takiego działania.
Odrębnego omówienia wymagają sprawy partnerstwa gospodarczego, które praktycznie nie istnieje, a które powinny stanowić materialną bazę dla współdziałania politycznego i militarnego.
Osobiście należę do pokolenia, już praktycznie nie istniejącego, które miało możność obserwacji podobnych nastrojów przed wojną i stąd to ostrzeżenie.