Gen. Bór-Komorowski wydał rozkaz rozpoczęcia godziny „W”. O godzinie 17-tej, 70 lat temu. Z bram, podwórek, zaułków młodzi chłopcy i dziewczęta, często mając za jedyne swoje uzbrojenie własne pięści, ruszyli do ataku w nadziei, że przyniesie im on wolną Ojczyznę. Mieli pewnie świadomość, że wielu z nich polegnie, ale ufali swemu dowództwu. Ich przełożeni, których rozkazom byli posłuszni od momentu kiedy wstąpili do konspiracji, przełożeni którym ufali i wierzyli w ich nieomylność, mieli może wątpliwości, ale żaden z nich temu rozkazowi się nie przeciwstawił. Każdy z nich, począwszy od dowódcy drużyny, na oficerach Komendy Głównej AK rozkaz wykonał i był gotów poprowadzić swych podwładnych do ataku. Wbrew wszelkim kalkulacjom. Bo tylko taka postawa dawała cień nadziei na zwycięstwo.
Nie mam pojęcia, czy tego sierpniowego popołudnia 1944 roku wspominali swych rówieśników z 1830 roku, którzy w mglisty wieczór 29 listopada opanowali Belweder, rezydencję ówczesnego namiestnika, wielkiego księcia Konstantego, brata cara Rosji. W każdym bądź razie owych 24 spiskowców, którzy rozpoczęli Powstanie Listopadowe nie miało tego komfortu co konspiratorzy z roku 1944. Nie mieli za sobą żadnych – dzisiaj by powiedziano – struktur, dowództwa, zaplecza, pieniędzy. Jedyne co mieli i co można by porównać z powstańcami z roku 1944 to zapał. Historycy są co do tego niemalże zgodni, Powstanie Listopadowe było jedynym XIX-wiecznym polskim powstaniem, które miało szanse na sukces. Mimo, że pierwszego dnia tego powstania zginęło z rąk spiskowców sześciu polskich generałów, i to nie byle jakich generałów, kombatantów Powstania Kościuszkowskiego i wojen napoleońskich, odznaczonych najwyższymi orderami. Zginęli, bo nie chcieli się przyłączyć do spiskowców.
Teraz pytanie teoretyczne. Wyobrażacie sobie taką oto sytuację w okupowanej przez Niemców Warszawie podczas ostatniej wojny: kilkudziesięciu młodych ludzi łomocze w okna i bramy i nawołuje do powstania ? Może uznacie mnie za oszołoma, ale ja sobie wyobrażam. Wyobrażam sobie taki oto scenariusz, kilkudziesięciu zapaleńców atakuje jakąś kolumnę wojsk niemieckich udających się na front wschodni, dochodzi do jatki, Niemcy się nie certolą, wyciągają z domów przypadkowych cywilów, rozstrzeliwują ich na miejscu. Armia Krajowa i jej dowództwo staje pod pręgierzem oskarżeń. Najcięższe oskarżenia mówią o kunktatorstwie i zdradzie. Nie ma legendy Polskiego Państwa Podziemnego, jest żal i niesmak. Jakieś takie poczucie, że coś umknęło. Komuniści zostają jedynymi wyzwolicielami. Żołnierze Wyklęci nie mają się o co bić. Ich generałowie wszak już skapitulowali.
Polistopadowa emigracja toczyła spory o sens powstania jeszcze przez parędziesiąt lat po jego upadku. Trochę przypominają one dzisiejszą dyskusję o sens Powstania Warszawskiego. Maurycy Mochnacki pisał o niedokończonej rewolucji. Miał w pamięci gen. Krukowieckiego, kto wie, może gdyby nie jego postawa to Powstanie Listopadowe mogłoby zakończyć się sukcesem ? To jest swoisty paradoks. Takie Powstanie Listopadowe, rozpoczęte w gruncie rzeczy amatorskim spiskiem paru cywili i uczniów szkoły podchorążych, na ich czele niski rangą wykładowca tej szkoły. To powstanie, zdaniem wielu historyków, miało całkiem realne szanse powodzenia. Powstanie Warszawskie, które właściwie nie ma sobie równych, jeśli chodzi o poziom przygotowań i organizacji, nie ma sobie równych wśród polskich powstań, jest przez wielu uznawane za powstanie samobójcze. Bez szans na sukces.
To jest swoisty paradoks…