Bez kategorii
Like

Bezwiedne fałszerstwa wyborcze?

28/04/2011
506 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
no-cover

Brak zarządzania ryzykiem i brak świadomości czym tak naprawdę jest technologia informatyczna może skutkować zafałszowaniem wyników wyborów w Polsce

0


Ostatnio musiałem sprawdzić kto jest kim w naszej radzie powiatu – taka potrzeba i mus wynikający z chęci wykorzystania radnego do interwencji w kwestii szosy obok naszego osiedla – prosty odcinek, około 1,5 km, który zaczyna się za rondem będącym skrzyżowaniem dwóch dróg krajowych – czyli horror korków złożonych z tysięcy TIRów, stojących godzinami. Jak już się ktoś wyrwie z tego, to na tym naszym prostym odcinku wciska gaz do dechy – taki odruch, i się nie dziwię – ale tak się nieprzyjemnie składa, że wyjazd z naszego osiedla prowadzi właśnie na ten szybki odcinek. No i w ciągu ostatnich 10 lat mieliśmy już kilkanaście zdarzeń, na szczęście bez ofiar w ludziach. Mieszkańcy nauczeni doświadczeniem już wiedzą, że zanim wyjedzie się na szosę, to trzeba trzy razy sprawdzić, czy te światła co to je widać w perspektywie drogi nie zbliżają się z szybkością 200 km na godzinę (sam tak miałem ze dwa razy). Ale goście, którzy kątem oka zobaczą w oddali światła i wyjadą na szosę, a potem normalnie przyspieszają – mają przechlapane. Było już kilka sytuacji które skończyły się wjechaniem w bagażnik, albo przeskoczeniem na lewy pas ruchu i jechaniem na zderzenie czołowe.

No więc przydałoby się ograniczenie prędkości, ale lokalny urząd od znaków drogowych odmawia i koniec. Postanowiłem więc pójść do radnego w powiecie (bo ta jaczejka od dróg jest w powiecie) i go zainteresować sprawą. Zanim się do kogoś pójdzie to trzeba wiedzieć z kim ma się do czynienia. Nie pójdę przecież w ciemno, trzeba się przygotować do zajęć. A więc wszedłem na stronę wybory2010.gov.pl i wyklikałem nasz powiat i…
 
I tu odkryłem, że serwis mający służyć informowaniu obywateli o wynikach wyborów jest tak skonstruowany, że obywatel może się dowiedzieć KTO, z imienia i nazwiska został wybrany i jaki numer komitetu wyborczego reprezentuje, ale ta prezentacja danych nie pozwala na szybka orientację, kto z jakiej partii czy fakcji jest. O nie – tu już są tylko nazwiska.
 
Taka prezentacja danych powoduje u użytkownika wrażenie, że wybrani radni (i do rad  gmin i rad powiatów) są już jedną wielką rodziną, nie ma między nimi różnic wyborczych, komitet wyborczy który ich delegował staje się nieważny – i szlus. Oczywiście można sobie tam dalej klikać, ale numerek komitetu nie jest podlinkowany z wcześniejszą prezentacją nazw komitetów, więc formalnie wszystko jest w porządku, ale informacyjnie bez sensu.
  
Zadzwoniłem do PKW, do informatyków i pogadałem sobie z nimi na temat specyfikacji systemu. Okazało się, że zrezygnowano z prezentacji nazw komitetów ze względu na oszczędność miejsca na ekranie. Czyli utylitaryzm pracowników obsługi technicznej procesu demokratycznego wpływa na sposób poinformowania obywateli o wynikach wyborów.
 
Gdy podrążyłem głębiej, zapytałem o przetarg publiczny, SIWZ i sposób sporządzania tegoż, okazało się jak zwykle. Z tych kilku słów które zamieniłem z człowiekiem po drugiej stronie połączenia telefonicznego mogłem się domyślić jak wyglądał proces sporządzania specyfikacji wymagań systemowych (będących częścią merytoryczną Specyfikacji Istotnych Warunków Zamówienia) – powielono po prostu istniejący od lat system, a sformułowaniem funkcjonalności zajęli się informatycy, a nie ludzie na których leży odpowiedzialność merytoryczna – informowanie o wynikach wyborów.
 
I tu dotykamy newralgicznej sprawy, niezwykle istotnej z punktu widzenia procesu demokratycznego w Polsce – i nie tylko:
 
Ludzie odpowiedzialni merytorycznie za jakąś część systemu władzy w Polsce – czy to ministrowie, posłowie, urzędnicy – dowolnie, być może ze względów pokoleniowych (przeważnie są to ludzie w wieku 50+) traktują systemy informatyczne jak czarną magię i we wszystkim (dosłownie) zdają się na mitycznych Informatyków – zazwyczaj w administracji i instytucjach rządowych o kwalifikacjach nie najwyższych (gdyby były wysokie, to zostaliby wyssani do sektora prywatnego – zarobki są tam dwu – trzykrotnie większe). Ci mityczni Informatycy (zazwyczaj są to ludzie o kompetencjach administratora sieci komputerowej) tworzą specyfikacje istotnych warunków zamówienia do przetargów, uczestniczą w korowodowych nasiadówkach z których nic nie wynika, bo urzędnicy merytoryczni boją się podjąć decyzje (bo będą z nich rozliczani). Na mitycznych Informatyków (powtarzam – o kompetencjach najczęściej administratorów sieci) zrzucane są obowiązki, do których wypełnienia nie mają kwalifikacji – np. analityka systemowego, albo architekta systemów informatycznych. Powoduje to rozmaite zwichrowania w zamawianych systemach informatycznych, zakupy nadmiarowe sprzętu, istotne braki w funkcjonalnościach systemów informatycznych, a przede wszystkim – narzucenie na strategię rozwojów systemów informatycznych utylitarnego myślenia grupy zawodowej, nie biorącego pod uwagę rzeczywistych potrzeb użytkowników (a te powinni wskazywać i generować pracownicy merytoryczni, o których mówiłem wcześniej) i tak koło się zamyka. 
 
Sam spotkałem się z sytuacją, gdy Informatycy skonstruowali SIWZ na zakup serwerów i macierzy dyskowej na podstawie informacji zaczerpniętych od sprzedawców – sytuacja normalna i najzupełniej oczywista w polskim sektorze publicznym. Problem w tym, że w tej specyfikacji ujęte były specjalne przełączniki, pozwalające na replikacje danych do centrum zapasowego w czasie rzeczywistym na odległość do 200 km – one podrażały zakup o drobne 300 tys. zł. A jako żywo instytucja nie miała i nie planowała mieć centrum zapasowego. Na pytanie – dlaczego ujęli to w SIWZ ? – odpowiedzieli, że to takie fajne przełączniki i chcieliby się nauczyć je konfigurować!
Nikt po drodze, ani dyrektor działu informatyki, ani pracownik odpowiedzialny za zamówienia publiczne nie zwrócił na to uwagi – bo mityczni Informatycy sformułowali SIWZ, a ludzie nadzorujacy proces podchodza do specyfikacji wymagań systemów jak do jeża.
 
I trzeba wiedzieć, że nie było tu ani korupcji ani żadnych podejrzanych spraw – był po prostu źle zarządzany dział informatyki, bez standardów przemysłowych branży, takich, jak chociażby ITIL (Information Technology Infrastructure Library) – co jest powszechne w polskim sektorze publicznym.
 
Opisuję ten problem i łaskawy Czytelnik mógłby zapytać jaki ma to związek z wyborami i tytułem notki. Otóż ma i to ścisły.
 
Jeśli system prezentacji i wizualizacji wyników wyborów ma błędy wynikające z braku nadzoru pracowników merytorycznych nad pracą działu informatyki – a trzeba wiedzieć, że to jest system stosunkowo prosty i nie wymagający jakichś zaawansowanych umiejętności ze strony wykonawcy i projektanta systemu – to jak w takim razie zostały zaprojektowane systemy newralgiczne dla procesu demokratycznego w Polsce?
 
Czy SIWZ na ich wykonanie też był sporządzony bez nadzoru merytorycznego, siłami Informatyków, nie mających kwalifikacji analityków i architektów systemowych, a mających jedynie kwalifikacje administratorów sieci LAN? Jeśli tak, to jaką mamy gwarancję, że system zliczający głosy wyborcze nie zawiera błędów dających fałszywy wynik wyborów, błędów, które powstały na etapie projektowania systemu, w wyniku utylitaryzmu ludzi odpowiadających za sporządzenie Specyfikacji Istotnych Warunków Zamówienia?

 

Błędów, które powstały nie ze złej woli albo jakiegoś demonicznego spisku, ale w wyniku tego co jest w tej nieszczęsnej Rzplitej powszechne – bylejakości zarządzania, nie zwracania uwagi na szczegóły, a przede wszystkim – wynikiem braku zarządzania ryzykiem. Także w projektach informatycznych.

I to pod rozwagę Czytelników daję. Myślę, że przydałby się niezależny audyt systemów informatycznych obsługujących proces wyborczy w Polsce.
 
 
 
 
 
0

szczurbiurowy

Blog Szczura Biurowego

10 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758