Bez kategorii
Like

Bajka o Rudoldinho

03/12/2012
667 Wyświetlenia
0 Komentarze
4 minut czytania
no-cover

Rządzący lekceważą pojedynczych obywateli. Respekt czują wobec grupy, ale pod warunkiem, że jest to grupa bardzo bogata lub bardzo liczna. W naszym przypadku tę pierwszą opcję możemy między bajki włożyć.

0


Dawno, dawno temu, czyli jakieś pięć lat temu. Za siedmioma kilometrami autostrady, za siedmioma krzesełkami stadionu i za siedmioma innymi skokami cywilizacyjnymi, w pewnym środkowoeuropejskim kraju do władzy doszedł niejaki Rudoldinho ze swoją świtą. Robił to, co robi większość polityków. Opowiadał ludziom bajki. Choć wcześniej mieszkańcy owego kraju wymieniali sobie bajkopisarzy raz na cztery lata, albo jeszcze szybciej, tego pozostawili na dłużej. Głównie z takiego powodu, że uwierzyli w bajkę o krwawym tyranie Łabędzkim.

 

Bajkopisarz Rudoldinho, trzeba mu przyznać, umiejętnie snuł bajania. Dobrze wiedział, jakich ma słuchaczy. Zakompleksieni, skłonni do cwaniactwa, nieufni, bojący się jakichkolwiek kontaktów z biurokratyczną machiną państwa i ślepo wierzący w to, co widzą w telewizorach. Rudoldinho te kompleksy i przywary pielęgnował, i wykorzystywał w prosty sposób. Mówił, że to, co on robi, w innych krajach chwalą, a z tego, co robią jego przeciwnicy polityczni, w innych krajach się śmieją. Zezwalał na drobne cwaniactwa maluczkim, aby nie czepiali się wielkich przekrętów. Uczciwi, zniechęceni kolejnymi biurokratycznymi murami i zasiekami, albo rezygnowali z dochodzenia swoich praw, albo próbowali załatwiać, wręczać łapówki, aby otrzymać to, co im się należało w zamian za podatki, jakie zdzierało z nich państwo Rudoldinho. W telewizorach bajkopisarzowi towarzyszyła bezwstydna propaganda klakierów. Rudoldinho wiedział, że mieszkańcy tego kraju uwierzą nawet w najbardziej nieprawdopodobne bzdury pod warunkiem, że telewizja powie, że to prawda. Wiedział też, że przeciętny słuchacz jego bajek nie ufa sąsiadowi, nie ufa koledze z pracy, nikomu nie ufa poza najbliższą rodziną, a i to nie zawsze.

Takim ludem łatwo się rządzi, łatwo wciska się kit i właściwie nie ma czego się obawiać. Bo nawet jeśli zbierze się jakaś grupa niezadowolonych, która chce zmienić bajkopisarza, to inne grupy niezadowolonych nie przyłączą się do niej, bo one lekceważą innych. Tak jak przeciętny cwaniak drogowy, autobusowo-tramwajowy czy kolejkowy lekceważy innych jadących tą samą drogą, tym samym autobusem czy tramwajem, stojących w tej samej kolejce. On się wcisnął na chama, on przepchnął się pierwszy, on jest zwycięzcą kolejnej codziennej przepychanki w chorym kraju. Dopiero gdy mu się życie zawali, gdy straci robotę, gdy nie dostaje wypłaty, gdy wpadnie w chorobę, zaczyna mówić o potrzebie wspólnoty, narzeka na brak solidarności między ludźmi i kwili, że nikt nie chce wyciągnąć do niego pomocnej dłoni.

Koniec moralizowania. Rzecz jest prosta jak konstrukcja młotka. Rządzących wybieramy my wszyscy, również ci, którzy na wybory nie chodzą. Jeśli rządzący robią źle, możemy ich zmusić, aby się poprawili, albo ich zmienić. I nie trzeba czekać na wybory. Rządzący lekceważą pojedynczych obywateli. Respekt czują wobec grupy, ale pod warunkiem, że jest to grupa bardzo bogata lub bardzo liczna. W naszym przypadku tę pierwszą opcję możemy między bajki włożyć. Pozostaje opcja druga. Liczebność. Doświadczenie w machaniu szabelką nie jest wymagane, podobnie jak umiejętność „pociągnięcia z dyńki” czy wypuszczenia wiązanki przekleństw inspirowanej prozą laureatów Nike bądź filmami nagradzanymi Złotymi Lwami Gdańskimi. Wystarczy tylko wziąć do ręki długopis i w referendum strajkowym zakreślić na kartce TAK.

Jeden z Drugą:)

 
0

Mateusz Gruźla

"W życiu nie chodzi o to jak mocno możesz uderzyć, ale o to jak mocno możesz dostać i dalej iść do przodu."„I call myself a Peaceful Warrior…because the real battles we fight are on the inside.”„Pan Bóg nie lubi tchórzy!”

130 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758