Jestem przekonany, że gdyby pewnego pięknego dnia do domu pani naczelnej „Głosu” wtargnęli nieproszeni goście o emploi gestapowca pomieszanym ze stereotypem starszego oborowego i zamiast się wylegitymować jak pan Bóg przykazał i jak to jest w zwyczaju, oskarżyli ją (rzucili jej w twarz oficjalny zarzut) o znęcanie się nad ukochanym czworonogiem, z pewnością uznałaby to za debilny żart. Gdyby się dalej okazało, że nachodźcy nie mają krzty poczucia humoru i nie żartują, lecz bez żadnych podstaw prawnych zamierzają do skonfiskowania jej ukochanej istoty, „dziecka”, czworonożnego przyjaciela, a ją samą bezprawnie, a nawet przy pomocy matactw i fałszywych oskarżeń postanowili posadzić na kilka lat do pierdla, zapewne zostałaby wytrącona z równowagi i narobiła różnych głupstw.
W poprzedniej notce zamieściłem fotokopię wycinka z tygodnika „Głos Skierniewic”.
Zawiera on materiał prasowy autorstwa redaktor naczelnej tego pisma, Anny Wójcik Brzezińskiej pt: „Wyrok za atak na pracownika MOPR”. Inkryminowany artykuł jest przepełniony dziennikarską nierzetelnością, stronniczością i najgorszymi intencjami ogniskującymi się najostrzej (o ironio!) w słowie: „szczęście” => „zaatakował ich. Wyzwał. Deklaracji że zrzuci ze schodów na szczęście (!!!) nie spełnił”. Po lekturze czegoś takiego przeciętny czytelnik musi nabrać przekonania, że autorka była naocznym świadkiem opisywanej relacji. Jednym słowem artykuł stanowi dowód całkowitego upadku misji prasy względem lokalnej społeczności. Artykuł ów jest kolejnym aktem perfidnej i zakłamanej nagonki, której padła ofiarą moja żona, ja i nasze małoletnie córki. W ramach tej afery nieustannie od trzech lat jesteśmy obiektami bezczelnego, sadystycznego wręcz dręczenia przez sojusz okolicznych biurokratów z lokalną gazetą „Głos Skierniewic”. W swoim materiale autorka przedstawia opinii publicznej bandyckie najście dziwnych ludzi na nasze prywatne mieszkanie jako „atak mieszkańców na niewinnych, wręcz nieskazitelnych pracowników MOPR”. Ofiarę brutalnej przemocy instytucjonalnej, czyli mnie próbuje tu pani redaktor wtłoczyć z pełną świadomością w wizerunkowy schemat (stereotyp) tępego i zdegenerowanego agresora, dla którego używanie przemocy fizycznej i rynsztokowego bełkotu jest immanentną cechą jego natury. Patologicznej natury oczywiście… Zauważyłem, że biurokraci zwłaszcza zajmujący się tzw „pomocą rodzinie” uwielbiają kompensować własne deficyty określeniem „patologia” w odniesieniu do swoich ofiar – to znaczy klientów, petentów – czy jak ich tam zwać.
Nie ma w tym niczego dziwnego. To przecież stary jak świat trick propagandowy mający na celu odwrócenie uwagi, stosowany nagminnie przez przestępców (przysłowiowe: „łapaj złodzieja”), tajne policje, oraz propagandzistów będących na usługach obu wcześniej wymienionych organizacji. To chwyt pojawiający się prawie we wszystkich, wcześniejszych doniesieniach tej moralnie upadłej gazety, opisujących liczne przypadki innych skierniewickich rodzin, które rozbito i skonfiskowano im dzieci.
W tych okolicznościach prawie każdemu nasuwa się pytanie: czym żeś waść tak się naraził jej wysokości, pani naczelnej dziennikarce, że zatraciła ona przyrodzoną ludzkiej naturze empatię dla bliźniego i jego rodziny? Sam wielokrotnie zadawałem już sobie to pytanie. Czym się naraziłem MOPRychom, prokuraturze, sądowi? Odpowiedź brzmi nie wiem… Może po prostu pani redaktor Anna Wójcik Brzezińska należy do tej mniejszości społecznej pozbawionej empatii? Na pewno wiem tylko, że pracownicy MOPR dostarczają pani redaktor „informacji” do nieomal połowy produkowanej przez nią wierszówki, więc z pewnością utrata, bądź nawet tylko zwykła „nieżyczliwość”, obstrukcja tego źródła, musiałaby stać się dla jej interesów zawodowych prawdziwą katastrofą.
Nie wiem czy pani Anna Wójcik posiada dzieci, ale wiem że posiada psa, którego kocha nieomal jak rodzone dziecko. Troszczy się o niego, pielęgnuje i oczywiście gotowa jest bronić jego dobrostanu z determinacją dającą się porównać jedynie z rodzicielską troską.
Jestem przekonany, że gdyby pewnego pięknego dnia do domu pani naczelnej „Głosu” wtargnęli nieproszeni goście o emploi gestapowca pomieszanym ze stereotypem starszego oborowego i zamiast się wylegitymować jak pan Bóg przykazał i jak to jest w zwyczaju, oskarżyli ją (rzucili jej w twarz oficjalny zarzut) o znęcanie się nad ukochanym czworonogiem, z pewnością uznałaby to za debilny żart. Gdyby się dalej okazało, że nachodźcy nie mają krzty poczucia humoru i nie żartują, lecz bez żadnych podstaw prawnych zamierzają do skonfiskowania jej ukochanej istoty, „dziecka”, czworonożnego przyjaciela, a ją samą bezprawnie, a nawet przy pomocy matactw i fałszywych oskarżeń postanowili posadzić na kilka lat do pierdla, zapewne zostałaby wytrącona z równowagi i narobiła różnych głupstw.
Być może jednak, jak ja, zachowałaby spokój, dystans i tylko poszczułaby (w sensie postraszyła) infantylnych bandziorów psem, tak jak na to zasługiwali. Tak jak ja ich postraszyłem obietnicą złożenia skargi na niekompetencje i bezprawie w trybie skargowym wg Kodeksu Postępowania Administracyjnego, który to tryb skargowy jest prawem każdego obywatela RP.
Być może ona użyłaby nawet posiadanej broni palnej przeciw tak bezczelnej agresji? W celu obrony najistotniejszych praw człowieka i obywatela, oraz przywrócenia praworządności we własnym przynajmniej domu. Miałaby do tego święte prawo! Prawo do obrony koniecznej gwarantowane przez Rzeczpospolitą Polską! Miałaby też pełną akceptację w oczach znakomitej większości cywilizowanych obywateli.
Dlaczego przedstawicielka rzekomo wolnej prasy odmawia mi takich praw? Dlaczego przypisuje mi winę pomimo iż nie użyłem siły fizycznej, ani broni wobec agresorów przybyłych z nieskrywanym zamiarem wyrządzenia krzywdy moim dzieciom, ani nie zastosowałem obraźliwych i niezgodnych z prawdą określeń na opisanie doświadczenia, które boleśnie skrzywdziło mnie i moją rodzinę?
No tak, ale to jest pytanie, które przede wszystkim winno być skierowane do Krzysztofa Kotyni, pełniącego w całej tej historii rolę sędziego sądu karnego RP. Sędziego, od którego niesprawiedliwego wyroku czeka minie właśnie pisanie apelacji do sądu drugiej instancji.
No tak, ale nie o tym miałem tu pisać. W poprzedniej notce obiecałem przecież czytelnikom, że przede wszystkim odniosę się do budzącego kontrowersje tematu „orientacji seksualnej funkcjonariusza Jarosława Rosłona” – który to temat ni z gruszki ni z pietruszki pani Anna Wójcik Brzezińska wplotła w inkryminowany materiał prasowy. No tak…
Wywód nam się jak widać nieprzewidzianie rozrósł i najważniejsze się nie zmieściło.
Obiecuję jednak, że napiszę o tej „nieszczęsnej orientacji seksualnej” już w następnym odcinku.
Jestem ojcem. Bronię rodziny przed pedofilią instytucjonalną