Proszę Państwa, jest sukces! Ministrowi Bartoszowi Arłukowiczowi udało się wymyślić sposób na likwidację kolejek oczekujących na operację zaćmy – mianowicie zgodnie z projektem przedstawionym przez resort zdrowia do zabiegu w ramach ubezpieczenia będą przyjmowani tylko i wyłącznie pacjenci, u których stwierdzono 60 % (słownie: sześćdziesięcioprocentowy) ubytek ostrości widzenia. Pozostali będą musieli albo zapłacić z własnej kieszeni, albo poczekać aż im się pogorszy.
Genialne w swej prostocie, prawda? Człowiek z ubytkiem wzroku na poziomie pięćdziesięciu procent jest niezdolny do samodzielnej egzystencji, co niesie dodatkową korzyść płynącą z nowej, planowanej regulacji – całkiem możliwe, że jakaś część pacjentów, którzy zdecydowali się poczekać ulegnie wypadkom skończywszy swój żywot pod samochodem, u podstawy schodów czy w szybie windy. Biorąc pod uwagę, że na zaćmę w przeważającej większości cierpią ludzie starsi, którym zdrowie szwankuje w szerszym zakresie za jednym zamachem uda się rozwiązać problem kolejek u lekarzy innych specjalności niż okulistyka.
Proponuję, by pan minister Arłukowicz rozszerzył swój pomysł i poszedł na całość. W ramach NFZ-owskiego ubezpieczenia leczmy dopiero raka, który ma przerzuty co najmniej do trzech różnych organów, zakładajmy gips na połamane kończyny pod warunkiem, że złamanie jest w kilku miejscach, kardiolodzy niech przyjmują dopiero po piątym zawale a geriatrzy po ukończeniu przez pacjenta sto dwudziestego roku życia. W ten sposób zlikwidujemy nie tylko kolejki do specjalistów ale też zniknie problem z finansowaniem leczenia.
Albo – i teraz jestem śmiertelnie poważny – zlikwidujmy ubezpieczeniowy monopol NFZ i pozwólmy ludziom wybrać firmę, której chcą powierzyć swoje zdrowie. Wtenczas pieniądz pójdzie za pacjentem a kolejki znikną głównie z tej przyczyny, że nie będzie mowy o braku przyjęć z powodu wyczerpania limitu i konieczności zapisywania się do lekarza na drugą połowę przyszłego roku…