Polska wyraźnie zaczyna być „białą wyspą” na tle coraz bardziej zzieleniałej Europy Zachodniej.
Naprawdę, żyjemy w szczęśliwym kraju. Oto wielomiesięczne dyskusje o rzekomo narastającej fali polskiego antysemityzmu wywołało spalenie kukły Sorosa we Wrocławiu. Jeszcze większy jazgot lewej strony podniósł się z powodu napiętnowania grupy „naszych” europosłów jako targowiczan w wersji mini.
Tymczasem za Odrą tłumy skandują hasła, jakich ciężko byłoby doszukać się nawet w historii Niemiec lat 1933-1942!
I nic. Merkel, kanclerz kraju, w którym od miesięcy nie ma rządu, nadal próbuje uczyć nas demokracji.
I tolerancji.
„Frankfurter Allgemeine Zeitung” w drugi dzień Świąt (czyżby w Niemczech jest to odpowiednik naszego 1 kwietnia?) bierze się za połajanki naszej krnąbrnej Ojczyzny.
Węgry, Polska i Rumunia należą do grupy nowych państw członkowskich UE – przypomina komentator „FAZ”. „Ich rozwój ma też coś wspólnego z trudnościami przejścia od dyktatury do demokracji, od gospodarki planowej do rynkowej. Byłoby jednak błędem widzieć w tym tylko problem wschodniej części UE” – czytamy w „FAZ”. „Przede wszystkim przypadek Polski musi być sygnałem ostrzegawczym, jak kruche są demokracje. Pokazuje, jak szybko można osłabić instytucje, które wydają się stabilne, jeśli większość (która de facto reprezentuje tylko mniejszość społeczeństwa) jest wystarczająco bezwzględna” – uważa Reinhard Veser.
http://wiadomosci.onet.pl/swiat/faz-przypadek-polski-to-sygnal-ostrzegawczy/cnjkx4k
Tymczasem w Niemczech za chwilę może dojść do wojny domowej, poprzedzonej lokalnymi zamieszkami.
Polacy, mieszkający tam od dekad, alarmują. W Berlinie, a także kilku innych dużych miastach (Kolonia, Hamburg) przechodzień narażony jest na zaczepki muzułmańskich gangów. Jeśli nie kupi oferowanego towaru (najczęściej są to narkotyki) naraża się na brutalne pobicie. Coraz częściej słychać, i to wśród rdzennych Niemców, zdanie: Merkel powinno się zapakować do samolotu i wyrzucić nad Syrią. Z gaśnicą zamiast spadochronu!
To jednak nie zmienia faktu bezbronności do niedawna najbardziej zmilitaryzowanego narodu świata.
Trwająca od dwóch pokoleń neomarksistowska praca organiczna najzwyczajniej pozbawiła gros Niemców świadomości swojej odrębności narodowej i cywilizacyjnej.
To nie przeszkadzało przez lata. Teraz, gdy została otwarta „puszka Merkelowej”* widać, jak w istocie słabe jest Państwo owładnięte szaleństwem multi-kulti. Na dodatek zupełnie jednostronnym, bowiem tzw. nachodźcy ani myślą zrezygnować choć trochę ze swoich odwiecznych zasad.
O tym, że cytowany za Onetem tekst FAZ tak naprawdę napisany jest w celu odwrócenia uwagi Niemców od tego, co dzieje się na ich własnym podwórku, upewnia poniższy tekst. Opublikowany na stronach Gatestone Instytute, pozarządowego prawicowego think tanku, na czele którego stoi były ambasador USA przy ONZ John R. Bolton.
Mijają pierwsze tygodnie od historycznego ogłoszenia prezydenta Trumpa o statusie Jerozolimy. Przemówienie, w którym oświadczył, że Ameryka przestaje udawać, iż Jerozolima nie jest stolicą Izraela, oglądane było na żywo na całym świecie. W głównych stacjach telewizyjnych i na czołówkach gazet reakcja była niemal jednogłośna. Media obwieszczały, że był to katastrofalny błąd w polityce zagranicznej, który spowoduje niezliczone problemy, włącznie, jak wielu przewidywało, z natychmiastowym wybuchem „trzeciej intifady”.
.
Telewizyjne kamery filmowe natychmiast skierowały się na Betlejem, gdzie grupka przedsiębiorczych Palestyńczyków paliła na pokaz dla dziennikarzy amerykańskie flagi. Te obrazy obiegły cały świat. W innych miejscach niewiele się działo. Hamas ogłosił „dzień wściekłości”, jakby to miało być coś różniącego się od dni pokoju i harmonii, do jakich zwykle wzywa ta grupa terrorystyczna, ale jakoś nie wywołało to większych efektów. W pierwszy piątek po oświadczeniu Trumpa miał być fajerwerk. Nastroje były gorące po popołudniowych modłach. A jednak, jak tweetował doświadczony korespondent BBC, Jeremy Bowen: „W Jerozolimie, przy Bramie Damasceńskiej tłum dziennikarzy był większy niż liczba demonstrantów”. Osławiona „ulica arabska” miała wybuchnąć. Ale nie wybuchła. Przynajmniej w arabskim świecie.
.
W Londynie, przed amerykańską ambasadą widzieliśmy demonstrację zorganizowaną przez grupę znanych działaczy Partii Pracy oraz kilka organizacji muzułmańskich. Poseł z ramienia Partii Pracy, Andy Slaughter był wśród tych, którzy wygłaszali przemówienia do tłumów. Ten pospiesznie skrzyknięty protest szybko przekształcił się w skrajnie antysemicki wiec, na którym tłum skandował: „Od rzeki do morza Palestyna będzie wolna” (inaczej mówiąc „nie będzie Izraela na żadnym skrawku ziemi”). Tłum skandował również: „Khaybar Khaybar, ya yahud, Dżaish Muhammad, sa yahud” czyli: „Żydzi pamiętajcie Chajbar, armia Mahometa powraca”. Dla tłumu, który zebrał się pod amerykańską ambasadą w Londynie, przypominanie Żydom masakry z siódmego wieku, kiedy wyrżnięto żydowską ludność w osadzie pod Mediną, było najwyraźniej całkowicie właściwe.
.
Tymczasem w Amsterdamie, mężczyzna z palestyńską flagą i z kefią na szyi wybrał się do żydowskiej dzielnicy. Tam zabrał się za wybijanie szyb w koszernej restauracji. Całe zdarzenie zostało nagrane. I znów ten protestujący uznał to za całkowicie logiczne. Amerykański prezydent uznaje Jerozolimę za stolicę państwa Izrael, więc ten przedsiębiorczy człowiek wybiera się, żeby odtworzyć Kristallnacht w żydowskiej restauracji na holenderskiej ulicy.
.
Bardziej na północ sytuacja była poważniejsza. W Szwecji nowa narodowa tradycja dała o sobie znać zaraz po przemówieniu prezydenta Trumpa. Spontaniczne protesty wybuchły w Malmö wieczorem, w czwartek i w piątek po oświadczeniu w sprawie Jerozolimy. Nazwa tego miasta stała się symbolem nowego, importowanego od Europejczyków antysemityzmu, tam tłum skandował między innymi „Wystrzelamy Żydów”. Jeszcze dalej na północ, w Göteborgu , działy się rzeczy jeszcze potworniejsze. W sobotę wieczorem około 20 zamaskowanych mężczyzn zaatakowało lokalną synagogę, obrzucając ją kamieniami i koktajlami Mołotowa. W tym czasie w pomieszczeniach przylegających do synagogi było spotkanie dzieci i młodzieży. Kiedy poczuto smród benzyny, około 20 do 30 młodych ludzi pospiesznie sprowadzono do piwnic. W Sztokholmie natomiast nowi „mieszkańcy” zadowolili się paleniem Gwiazd Dawida, a nie żywych Żydów jak to próbowali zrobić ich współwyznawcy w Göteborgu.
.
W Niemczech tłumy niedawno importowanych mieszkańców również paliły Gwiazdy Dawida. Co prawda niemieccy politycy potępili czyny, które miały miejsce w samym centrum Berlina, nic jednak nie mogli na to poradzić. W ubiegłym roku było 479 antysemickich incydentów tylko w stolicy Niemiec. Stanowiło to szesnastoprocentowy skok w porównaniu z rokiem 2015. Opowieści, jak ta o uczniu pochodzenia żydowskiego, który jest wnukiem ocalonych z Holocaustu, który musiał na początku tego roku zrezygnować z chodzenia do szkoły w Berlinie ze względu na ustawiczne napaści ze strony uczniów z rodzin muzułmańskich, należą do tych, które powodują, że niektórzy Niemcy czują się zaniepokojeni.
.
W Niemczech jednak, podobnie jak w Szwecji, Holandii, Wielkiej Brytanii i wszystkich innych krajach Zachodniej Europy zaniepokojenie nie jest modne. Jak się wydaje modny jest radosny optymizm. Po ostatniej serii wyczynów, szwedzki polityk Carl Bildt podsumował opinię całego establishmentu. Opłakując antysemityzm i mizoginię wielu imigrantów z arabskiego świata Bildt pisał:
.
„Większość uchodźców przybywających do nas z krajów muzułmańskich dostosowuje się do tolerancji będącej centralną wartością naszego społeczeństwa. Fakt, ze wielu z nich często uciekło od nietolerancji w swoich krajach wspomaga ten proces”.
.
Pan Bildt, podobnie jak wielu innych polityków z jego pokolenia, jest już gotów przyznać odrobinę prawdy na temat efektów masowej imigracji, czego by nigdy nie zrobił jeszcze kilka lat temu. Tyle, że teraz wcześniejsze milczenie zostało zastąpione radosnym optymizmem. Uznaje się, że owszem, niektórzy z imigrantów, którzy do nas przybyli, dyszą wściekłą nienawiścią do Żydów. I oczywiście, niektórzy z nich nie lubią kobiet i gejów. Ale z czasem będą równie przyjaźni wobec Żydów jak pozostali Europejczycy.
.
Być może pan Bildt ma rację w swojej optymistycznej wizji, że ci imigranci będą jak wszyscy inni. A może jednak on i jemu podobni są w błędzie. Zważywszy na tę drugą możliwość, wszystkie te ostatnie wydarzenia są złowieszczym ostrzeżeniem. Wydarzenia takie jak te po oświadczeniu prezydenta Trumpa powinny być dzwonem alarmowym. Ciągle jednak zbyt wielu ludzi woli tego nie słyszeć. Wiele czasu może ludziom zabrać dostrzeżenie tego, że osławiona ‘arabska ulica” wybuchła w ostatnich dniach, ale nie tam, lecz tu, w Europie.
Douglas Murray: Brytyjski autor, dziennikarz i komentator telewizyjny.
Tłumaczenie: Andrzej Koraszewski
https://pl.gatestoneinstitute.org/11613/arabska-ulica-europa
Złudzenia w polityce mają dość bogatą przeszłość. Oto Niemcy przed wybuchem II wojny światowej ponoć nie mieli w ogóle czołgów, ale ich tekturowe atrapy, mające zmylić przeciwnika. Tak uważano zarówno wschodni (Polska) jak i zachodni (Francja) sąsiedzi tego kraju.
W USA panowało przekonanie, że Japończycy, jako ludzie, pardons, zezowaci, nigdy nie będą posiadali umiejętności pilotowania samolotu w stopniu mogącym zagrozić innym nacjom. Poza Chińczykami, ale oni wzrok mieli podobnie zdefektowany.
Taka opinia pokutowała do 8 grudnia 1941 roku.
Naszą najnowszą pomyłką, która doprowadziła do zapaści wymiaru sprawiedliwości na nieznaną w Europie skalę, było danie wiary Adamowi Strzemboszowi w to, że środowisko sędziowskie dokona samooczyszczenia.
A niby dlaczego?
Poprzednie słynne wojny, takie jak te w Wietnamie czy w Afganistanie, dotyczyły narodu lub grup zamieszkujących jakiś konkretny teren. Także rozpad Jugosławii i seria następujących po tym fakcie konfliktów także miała charakter lokalny. Było to już jednak typowe zderzenie cywilizacji wieszczone przez Samuela Huntingtona, ponieważ główną osią podziałów była tożsamość i religia. Państwo to zostało stworzone sztucznie poprzez zlepienie kilku narodów i aż trzech cywilizacji – katolickiej, prawosławnej i muzułmańskiej.
.
Powinien być to dla nas jasny dowód na to, że mieszanie obcych sobie kultur prędzej czy później i tak prowadzi do konfliktów. Jedność udawało się utrzymać tylko tak długo, dopóty socjalistyczne rządy twardej ręki ograniczały znaczenie religii i tożsamości narodowych. Tymczasem w Europie Zachodniej dominuje zupełnie przeciwne podejście – afirmacja różnic kulturowych, zwana w Niemczech wymownym multikulti. Wygląda na to, że lekcja z wojny na Bałkanach nie została wyciągnięta. A o fiasku polityki integracji przez afirmację kulturowych różnic świadczy dobitnie badanie wykazujące, że im większa tolerancja dla imigrantów, tym większa radykalizacja islamistów. Najwidoczniej działa tu zasada, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, co potwierdzają coraz liczniejsze przypadki m.in. z Danii, Anglii czy Francji.
.
Paradoks? Wcale nie. Lewicowi politycy nie rozumieją po prostu fenomenu różnic kulturowych, które tak zachwalają. Społeczności Bliskiego Wschodu i Maghrebu nie mają szans oderwać się od swoich korzeni, jeśli nie zostaną to tego zmuszone. Tymczasem multikulti stara się te korzenie pielęgnować, nie zauważając, że szpagat między liberalną kulturą europejską a konserwatywną islamską nie jest możliwy.
http://3dno.pl/islamska-jesien/
Muzułmanie nie chcą się asymilować, ponieważ liberalne społeczeństwo, jakie obserwują, napawa ich obrzydzeniem. Na to nakłada się poczucie krzywdy, wywołanej nierównością ekonomiczną nie tylko ich, ale kraju, z którego przybyli i Europy. Poza tym oni stanowią społeczność Boga, podczas gdy w Europie za cnotę uważane jest kpienie z chrześcijaństwa i bezwyznaniowość.
Bildt i jemu podobni, wychowywani z dala od jakiejkolwiek religii, i to często od pokoleń, nie rozumieją, z czym mają do czynienia. Dla nich wpuszczenie hord emigranckich było jedynie statystyką mającą ad hoc załatać demograficzne dziury.
Wiara nie była w ogóle brana pod uwagę lub też zakładano że nastąpi walka ideologiczna pomiędzy Islamem a Chrześcijaństwem, w wyniku której obie religie przestaną się liczyć.
Jak bardzo rachuby te zawiodły widać praktycznie co dnia.
To, co za chwilę zacznie się dziać w Europie zachodniej wg doktryny wojennej państw b. Układu Warszawskiego nazywa się „rozpoznaniem walką”.
Inaczej mówiąc będzie to ślepe macanie przeciwnika, bez znajomości jego sił i planów, prowadzące do nadmiernych ofiar. Na dodatek on będzie decydował, gdzie i w jakim miejscu uderzy.
Aż społeczeństwo, przyzwyczajone do „ciepłej wody w kranie”, demokratycznie wybierze… szariat.
I tak oto za Odrą powstaną:
Czego sobie ani Wam nie życzę.
.
.
26.12 2017
__________________________
* – ongiś zwana puszką Pandory
** – Zjednoczone Emiraty Europy
.
.
.