Anegdota dająca do myślenia
31/10/2011
578 Wyświetlenia
0 Komentarze
6 minut czytania
Chodzi w internecie anegdota o „zwykłym dniu Polaka”. Można by powiedzieć: mądrzejsza od sążnistych dywagacji niejednego publicysty…
ZWYKŁY DZIEŃ POLAKA
Wstaje rano, włącza japońskie radyjko, zakłada amerykańskie spodnie,
wietnamski podkoszulek i chińskie tenisówki, po czym z holenderskiej
lodówki wyciąga niemieckie piwo.
Siada przed koreańskim komputerem i w amerykańskim banku zleca
internetowe zakupy w Anglii, po czym wsiada do czeskiego samochodu i
jedzie do francuskiego hipermarketu na zakupy.
Po uzupełnieniu żarcia o hiszpańskie owoce, belgijski ser i greckie wino
wraca do domu. Gotuje na rosyjskim gazie.
Na koniec siada na włoskiej kanapie i……
szuka pracy w (polskiej?) gazecie – znowu nie ma!
I zastanawia się: "Dlaczego k…Â w Polsce nie ma pracy?"
Tak, mądrzejsza, bo w tych dziesięciu wierszach mamy kwintesencję podstawowej słabości naszej gospodarki: już prawie nic polskiego nie ma w sklepach, a jeśli są polskie produkty, to firmy je wytwarzające – polskie już nie są.
Powinniśmy wszyscy wyciągać oczywiste wnioski z faktu, że istotą funkcjonowania gospodarki jest wytwarzanie, zarabianie i wydawanie zarobionych pieniędzy. Jeśli wydajemy na produkty wytwarzane w naszym własnym kraju, to nasz pieniądz staje się dochodem robotników, inżynierów, personelu administracyjnego i właścicieli firm, a ich zysk pozostaje w kraju – w każdym razie jest na to duża szansa.
Jeśli kupujemy produkty wytwarzane za granicą, to dajemy pracę zagranicznym robotnikom, inżynierom itd.
Jeśli kupujemy produkty wytwarzane w Polsce, ale w przedsiębiorstwach, które polskie już nie są, to dajemy, co prawda, pracę polskim robotnikom, trochę polskim inżynierom i menedżerom niższego szczebla. Jednakże, jeśli chodzi o menadżerów wyższych szczebli i większość kadry inżynierskiej, tej od pracy koncepcyjnej, to raczej są to ludzie z kraju właścicieli firmy. No i, oczywiście, zysk przypada właścicielom – którzy transferują go do swego kraju macierzystego – w ostatnich latach jest to około 50 mld zł rocznie, w przybliżeniu 3,5% naszego produktu krajowego brutto (PKB) – więcej niż dopuszczalny unijnymi wymaganiami limit deficytu budżetu państwa.
Ktoś powie, a co tam, ważne, że ludzie mają pracę. No, mają, tę pracę podstawową, ale nie dziwcie się, drogi panie, droga pani, się, że wasz syn czy córka po skończeniu studiów politechnicznych mają kłopoty ze znalezieniem pracy – oni mogą być bohaterami tej anegdoty.
Bo powinniśmy się martwić, że w Polsce nie ma już praktycznie żadnego rodzimego przemysłu, a to, co jest to wiadomo…
Oczywiście, można mieć przemysł zbudowany przez obcy kapitał, ale jest się wtedy tylko tanim wykonawcą, bo kapitał przyjdzie tylko tam, gdzie ma owszem, wykwalifikowaną i najważniejsze – tanią siłę roboczą.
Ale brak własnej produkcji, tworzenie produktu krajowego głównie w obszarze usług (niektórym wydaje się, że gospodarka to właściwie tylko usługi finansowe, że one są najważniejsze), a przy tym niski poziom dochodów ludności – to niski poziom dochodów budżetu i w efekcie słabe państwo. To też ciągłe zagrożenie inflacją, bo jakakolwiek próba zwiększenia wynagrodzeń spowoduje wzrost cen – taka gospodarka nie będzie w stanie zareagować zwiększeniem podaży w odpowiedzi na znaczniejszy wzrost popytu – zaspokojony on może być głównie importem.
Od ludzi można wymagać patriotyzmu ekonomicznego, ale czy wypada? Ludzie kupią rodzime produkty, ale po pierwsze wtedy, gdy one w ogóle są. A po drugie, jeśli nie są droższe od produktów importowanych – trudno od ludzi ledwo wiążących koniec z końcem wymagać, by z pobudek patriotycznych kupowali krajowe produkty, sokoro swe potrzeby mogą zaspokoić tańszymi produktami importowanymi.
A warto dodać, że ważnym dla gospodarki regulatorem relacji cen dóbr importowanych do cen dóbr eksportowanych jest kurs walutowy.
Ale powiedzmy sobie, kto przede wszystkim powinien być patriotą ekonomicznym? Uważam, że patriotami ekonomicznymi powinni być przede wszystkim politycy odpowiedzialni za kształt polityki gospodarczej kraju. Ci, którzy decydują o polityce prywatyzacyjnej, finansowej, budżetowej itd. Decyzje pojedynczych zwykłych ludzi „roztapiają się” w ogólnym statystycznym efekcie, jaki dają reakcje wielkich zbiorowości. Natomiast decyzje polityków – czasem pojedyncze, nieliczne – mają brzemienne skutki dla całości gospodarki.
I nasi rodacy muszą zacząć realnie patrzeć na ekonomiczne skutki decyzji podejmowanych przez polityków, muszą ich oceniać samodzielnie, nie dając się omamić PR-owskim sztuczkom samych polityków i usłużnych im mediów.
I jeśli w swych politycznych decyzjach – decyzjach wyborczych – nie będą brali tych kwestii pod uwagę, to jeśli stwierdzą, że są biedni i trudno o pracę, no to … mogą mieć tylko do siebie pretensje.