Nie przypisali też gen. Błasikowi – jak wcześniej uczyniły to MAK i komisja Millera – żadnej wypowiedzi. Oficjalnie upadły więc jakiekolwiek tezy o obecności generała w kabinie pilotów i jego naciskach na załogę. To że nie gen. Błasik, lecz drugi pilot mjr Robert Grzywna odczytywał z przyrządów prawidłową wysokość, zaprzecza drugiej tezie, według której załoga miała być słabo wyszkolona i popełniała niejako błąd za błędem.

Napisałem "oficjalnie upadły tezy", bo przecież każdy nieuprzedzony i logicznie myślący człowiek, niekoniecznie ekspert, wiedział, że bajki o pijanym generale, zmuszającym pilotów do lądowania, są bezczelną propagandą mającą sowiecki rodowód. Wystarczyło tylko zaufać logice, by wyciągnąć oczywiste wnioski z niezliczonych dziwnych faktów, które rodziły pytania i wątpliwości:

— Dlaczego podano fałszywą godzinę katastrofy?

— Skąd minister Sikorski wiedział po kilkunastu minutach, iż przyczyną tragedii były mgła i błąd pilota?

— Skąd w ogóle ta mgła, niepojawiająca się na ogół w kwietniu w okolicach Smoleńska?

— Co robił płk Krasnokutski w wieży lotniczej?

— Dlaczego przyjęto załącznik 13 do konwencji chicagowskiej jako podstawę badania katastrofy i w ten sposób oddano Moskwie prowadzenie śledztwa? I tak dalej, i tak dalej,…

O znaczeniu badań krakowskich ekspertów mówi poseł PiS Antoni Macierewicz:

"Zaskakuje bardzo długi przelot nad radiolatarnią bliższą. Ona wysyła sygnał w kształcie stożka odwróconego. Długi czas przelotu wskazuje, że samolot mija latarnię na dużej wysokości. (…) To w pewien sposób potwierdzałoby sugestię prof. Biniendy, który wskazywał, że skrzydło tupolewa odpadło wysoko w powietrzu. (…)

W raporcie MAK oraz komisji Millera stwierdzono, że słychać huk powstały w wyniku zderzenia z brzozą. Tego nie ma w stenogramie. Widać, że tamte odczyty były prowadzone pod pewną tezę".

Nowe ekspertyzy, przeczące tezom moskiewskiego MAK i komisji Millera, spowodowały furiacki atak niektórych posłów PO. Wyróżniły się swą niewybrednością lub wręcz rynsztokowym językiem wypowiedzi Niesiołowskiego, Grasia, Halickiego i Palikota. Mówi o nich Andrzej Melak, brat Stefana, który zginął pod Smoleńskiem:

"Oni są w sytuacji złodzieja, którego łapie się na gorącym uczynku. Złodziej zawsze powie, że to nie jego ręka".