Swego czasu proponowałem podsunąć Amerykanom kilka „polskich”, historycznych pomysłów scenariuszowych na ożywienie produkcji hollywoodzkich (felieton „Hollywood dla ubogich”). Kilka dni temu otrzymałem od Marka Baterowicza z Australii kapitalną historię do sfilmowania. Okazuje się, że do naszego Cudu Nad Wisłą przyłożyli rękę Amerykanie z polskimi korzeniami. Żeby było ciekawiej – utworzyli Eskadrę lotniczą, która dała się nieźle we znaki Armii Budionnego… Zapraszam do lektury…
AMERYKANIE ZE SKRZYDŁAMI
Byli to amerykańscy ochotnicy walczący z Sowietami w 1920 roku ( do końca wojny polsko-bolszewickiej było ich siedemnastu ), którzy swoją Eskadrą wsparli skutecznie trzy eskadry polskich sił powietrznych. Można powiedzieć, że powstanie amerykańskiej eskadry w Polsce zawdzięczamy rodzinnym opowieściom w domu Meriana Coopera, którego prapradziadek John Cooper był towarzyszem broni Pułaskiego, a nawet przeniósł rannego Polaka na statek „Wasp” u ujścia rzeki Savannah. Pułaski zmarł tam na rękach Coopera i pochowano go w wodach Atlantyku. W domu Cooperów mówiono też o Kościuszce, a wszystkie te opowieści tak mocno zapadły w serce Meriana, że pewnego dnia postanowił spłacić 150-letni dług Ameryki wobec Polski. Tragiczne dzieje naszego kraju głęboko go poruszyły, ale początkowo został wysłany na front francuski. W dramatycznych starciach z Niemcami przeszedł swój chrzest bojowy, cudem uniknął śmierci, gdy zestrzelono go nad wzgórzami Argonny, opodal Verdun. A po wyjściu z niemieckich szpitali wojskowych ogłoszono rozejm, pierwsza wojna światowa dobiegła kresu. I wtedy Merian Cooper ruszył w stronę Warszawy, a po wybuchu wojny z Sowietami zameldował się u Piłsudskiego. „Chciałbym działać w Polsce tak, jak Kościuszko i Pułaski działali w moim kraju” – oświadczył prostolinijnie. Jego ofertę przyjęto, a odradzająca się Polska miała z początku lotnictwo w stanie chaotycznej improwizacji. Po rozbiorach przejęto wprawdzie kilkaset samolotów, lecz były to stare modele różnej produkcji ( austriackie, niemieckie, włoskie, angielskie, francuskie). Wymagały remontu, konserwacji, mechaników i pilotów. Nie było prawie lotnisk. Entuzjazm po odzyskaniu niepodległości szybko wyrównał te minusy. A Cooper wrócił do Paryża, by werbować ochotników do wymarzonej eskadry, którą potem nazwano Eskadrą Kościuszkowską. Pierwszym zwerbowanym był przyjaciel Coopera, też latający wcześniej na frontach Francji – niejaki Cedric Errol Fauntleroy, rodem ze stanu Mississipi. Niebawem doszło jeszcze sześciu ochotników, a jeden z nich – Elliot Chess – zaprojektował godło, które wymalowano na samolotach Eskadry im.Kościuszki. Na tle czerwono-białych pasów i niebieskich gwiazd z amerykańskiej flagi czerwona krakowska rogatywka Naczelnika widniała z dwoma skrzyżowanymi kosami.
Dowódcą Eskadry został Fauntleroy, gdyż był najstarszy rangą oraz miał wielkie doświadczenie jako lotnik, większe nawet od Coopera. Amerykańscy piloci trafili na front we wschodniej Galicji, gdzie z pewnym zdziwieniem zauważyli zupełnie inną wojnę, jakże odmienną od pozycyjnych starć w okopach. Zarówno polskie dywizje jak i Rosjanie dokonywały szybkich ataków, by następnie wycofać się lub przegrupować z zamiarem nowych szarży. Ofensywę Armii Czerwonej dość skutecznie nękano z powietrza. Amerykanie i Polacy ostrzeliwali lub bombardowali bolszewików, ich pociągi wojskowe czy zajęte przez nich stacje kolejowe. Strategicznym celem dla naszych lotników stało się niedpuszczenie do zajęcia Lwowa przez liczną armię konną Budionnego. Amerykańscy i polscy piloci latali od świtu do zmierzchu atakując Kozaków, najpierw z wysokości dwustu metrów zrzucają ręcznie bomby na ich kolumny, potem rażąc ich z karabinów maszynowych w locie nurkowym, a wreszcie odskakując w górę zaledwie kilkanaście metrów nad ziemią. Kozacy odstrzeliwali się, samoloty więc wracały często do bazy podziurawione kulami. Wszyscy lotnicy walczyli z wielką odwagą, a według raportu polskiego Sztabu Generalnego to Eskadra Kościuszkowska „siała panikę i chaos w szeregach wroga”. No cóż, Amerykanom przydało się doświadczenie z powietrznej wojny nad Francją. Ale czy tylko to można powiedzieć o nich ? Generał Antoni Listowski, dowódca polskiego frontu południowego, odnotował: „Amerykańscy lotnicy pomimo wyczerpania walczą jak szaleni. Bez ich pomocy dawno temu by nas diabli wzięli…” ( koniec cytatu). Z końcem sierpnia bohaterscy lotnicy przyczynili się do odwrotu Budionnego, Lwów uratowano. Polacy i Amerykanie mogli świętować zwycięstwo, ale trzech amerykańskich pilotów pochowano na lwowskim cmentarzu. Nie było też założyciela Eskadry, bo miesiąc przed zakończeniem wojny Merian Cooper zaginął gdzieś za linią wroga. Zestrzelono go, a tego dnia miał na sobie podkoszulek z Czerwonego Krzyża, na którym figurowało imię i nazwisko jakiegoś Franka Moshera. To go uratowało, bo Rosjanie rozstrzeliwali bez pardonu wszystkich oficerów. Dostał się obozu jenieckiego, skąd przemycił gryps do Marguerite Harrison, Amerykanki współpracującej z Czerwonym Krzyżem, a którą poznał kiedyś osobiście w Warszawie. Dostał od niej paczkę z żywnością i ubranie. I wtedy wyjaśnił jej konieczność nowej tożsamości, podając swe prawdziwe nazwisko. Przypomniał jej też jak kiedyś tańczyli na balu w hotelu „Bristol” w Warszawie! Cooper nie chciał jednak czekać na decyzję bolszwików, zaryzykował ucieczkę. Oczyszczając tory kolejowe pod Moskwą, zmylił Rosjan i uciekł wraz z dwoma Polakami. Forsownym marszem pokonali siedemset kilometrów i dotarli do granicy łotewskiej. W maju 1921 r. Cooper zjawił się w Warszawie, gdzie jego koledzy zbierali się do powrotu do Ameryki. Przedtem otrzymali z rąk samego marszałka Piłsudskiego krzyże Virtuti Militari. A zatem nie tylko życzliwość prezydenta Wilsona ( słynny punkt 13-ty!) przyczyniła się do odzyskania przez nas państwowości, lecz również męstwo kilkunastu „aniołów ze skrzydłami” made in USA. Amerykanom pochowanym we Lwowie wzniesiono Łuk Chwały z napisem: „Polegli, abyśmy wolni żyli”.
A perypetie Meriana Coopera domagają się wręcz ekranizacji, ale kto film o nim nakręci ? Chyba ktoś na emigracji, bo w IIIRP umarły serca dla prawdziwie wielkich a czystych tematów. Wajda planuje film o bohaterze tak dwuznacznym, że kłóci się to z kwestią smaku, nie tylko herbertowską. A przypominanie zasług amerykańskich pilotów nie podobałoby się pewnie nowym doradcom prezydenta Komoruskiego, a także tym decydentom, którzy zamknęli izbę pamięci płk.Kuklińskiego.
Marek Baterowicz
Dla tych, co nie czytali polecam mój wcześniejszy artykuł "Hollywood dla ubogich":
zayazd.nowyekran.pl/post/1352,hollywood-dla-ubogich
Lech Makowiecki
P.S. Z cyklu – znalezione w sieci; przeżyjmy to jeszcze raz:
Radziecka propagandówka na temat "zbrodni polskiego lotnictwa w 1920r"; ogladajcie bez nerwów, z bardzo dużą rezerwą na ówczesny radziecki PR 🙂
I dla równowagi mój "Honor i gniew:
Inzynier z wyksztalcenia, songwriter i grajek z wyboru. Niepoprawny romantyk, milosnik Historii - oceanu wiedzy o tym, co nas moze spotkac. Fan Mickiewicza i Pilsudskiego - ostatnich Wielkich Polaków majacych mega-wizje bez udzialu dopalaczy...