Międzynarodowy Rok Spółdzielczości proklamowany, nie bez powodów, przez Organizację Narodów Zjednoczonych zbiega się w naszym kraju z obchodami 150-lecia najstarszej, nieprzerwanie funkcjonującej spółdzielni, którą jest Bank Spółdzielczy w Brodnicy.
Jest to więc także Rok Jubileuszowy bankowości spółdzielczej. Warto zwrócić na ten fakt uwagę z uwagi na poważny kryzys gospodarczy wywołany kryzysem światowego systemu finansowego. Na jego tle znacznie wyraźniej można dostrzec walory bankowości spółdzielczej. Aby jednak je wykazać konieczne jest spojrzenie na współcześnie ukształtowane rynki finansowe I patologie, jakimi zostały dotknięte.
Otóż, tradycyjnie, rolą banków było udzielanie kredytu dla osób indywidualnych na finansowanie inwestycji produkcyjnych oraz bieżącej działalności przedsiębiorstw, czyli tzw. kredytu kupieckiego. Kredyt jest bowiem niezbędny w gospodarce dla zapewnienia jej dynamicznego, trwałego i płynnego rozwoju. Z upływem czasu, mniej więcej od połowy lat siedemdziesiątych, ta funkcja banków była ograniczana na rzecz tzw. inwestycji finansowych, co wcale niemała część ekonomistów nazywa zwykłymi operacjami spekulacyjnymi. Jak podaje Noam Chomsky w przedmowie do książki „Po kapitalizmie” Dady Maheshvaranandy, w 1970 roku około 90 proc. kapitału międzynarodowego zaangażowane było w finansowanie sfery realnej, a jedynie 10 proc. w operacje spekulacyjne to już po 20 latach w 1990 roku proporcje te zostały odwrócone. Doszło do sytuacji, gdzie dzienne transakcje finansowe przekraczają pięciokrotnie wartość wszystkich towarów i usług dostarczanych na rynek światowy, akcje na Wall Street zmieniają właściciela co 24 sekundy, a na giełdach europejskich ten przedział czasowy nie przekracza jednej minuty.
Ogromne zagrożenie stwarza rynek instrumentów pochodnych zwanych derywatami, pozostający w dużej części poza jakąkolwiek kontrolą nadzoru finansowego. Jego wartość szacowana jest na około 1500 bilionów dolarów. To ponad dziesięciokrotnie więcej, niż wartość wszystkich akcji i obligacji na świecie i co najmniej 20 razy więcej, niż Produkt Światowy Brutto. Derywaty, które miały służyć jako ubezpieczenie dla inwestorów stały się czołowym instrumentem gry spekulacyjnej. Nie byłoby w tym nic oburzającego, gdyby grano własnymi pieniędzmi. Tymczasem używa się do tego pieniędzy swoich klientów, bez pytania ich o zgodę, ale na ich ryzyko. Eksperci szacują, że zaangażowanie 15 największych banków ze Stanów Zjednoczonych Ameryki i Europy w derywaty oscyluje wokół kwoty 150-200 bilionów dolarów, podczas gdy wysokość ich kapitałów własnych to niewiele ponad jeden bilion dolarów.
Wszystko jest w porządku dotąd, dopóki sprawdza się teoretyczny model zachowania równowagi. Niestety życie jest bardziej złożone, niż człowiek potrafi przewidzieć. Czasem potrzeba kilku dni a czasem kilku dziesięcioleci na zweryfikowanie teoretycznych założeń. Czas ten jednak kiedyś następuje. Ucieczka „do przodu” będąca sposobem radzenia sobie ze skrzeczącą rzeczywistością jedynie opóźnia nadejście prawdziwej próby. Im później to nastąpi, tym wyższą cenę trzeba zapłacić.
Tak rodził się obecny kryzys. Świat zboczył z racjonalnej i bezpiecznej drogi rozwoju, wkraczając na być może drogę bardziej dynamiczną, ale niosącą poważne zagrożenia. Przypomina to zejście z utartego szlaku na ścieżkę prowadzącą skalną półką. Kroczenie nad urwiskiem grozi osuwaniem się gruntu aż do momentu, kiedy dalsza droga okazuje się niemożliwa, ale także powrót staje się o wiele trudniejszy.
Cóż bowiem robić kiedy procesy koncentracji bogactwa i władzy osiągnęły szczyt Himalajów, procesy nierówności społecznych poziom Pirenejów, a długi zostały uspołecznione, czyli rozpisane na Bogu ducha winnych obywateli? Co zrobić, kiedy problemem świata stało się zadłużenie publiczne, bezrobocie i korupcja? Co zrobić kiedy możnych współczesnego świata nie stać na samoograniczenie, czyli zrobienia użytku ze słowa „dość”. „Dość” niekończącego się wyścigu po pieniądze, sławę i władzę za wszelką cenę.
Jeśli zapomnisz, po co przyszedłeś do kolegi pracującego w sąsiednim pokoju, wróć do własnego a pamięć zostanie odświeżona. Podobnie i w przypadku błędnej drogi rozwoju, którą wybraliśmy. Trzeba wrócić do punktu wyjścia, czyli do miejsca gdzie zamiast szlaku wybraliśmy niebezpieczną ścieżkę. Problem polega na tym, że nie bardzo wiemy do którego miejsca należy wrócić, ale także na tym, że zawracanie z obranej drogi nie leży w ludzkiej naturze tak jak przyznanie się do popełnionych błędów. Jest to tym bardziej trudne jeśli elita prowadząca karawanę miałaby stracić przywileje, pieniądze i wpływy. Wcale tak jednak być nie musi.
Chodzi jedynie o to, aby bogactwo nie prowadziło do zepsucia, a ludzie stojący najwyżej w hierarchii społecznej potrafili dostrzec potrzeby innych, czyli byli zdolni do samoograniczenia i nie przekraczania granicy przyzwoitości. W czerwcu 2008 roku David Brooks pisał w „New York Times”: „Stany zjednoczone od samego początku były krajem bogatym. Nie były jednak krajem zepsutym przez bogactwo. Przez wieki były krajem ludzi przedsiębiorczych, ambitnych i oszczędnych. W ciągu ostatnich trzydziestu lat większość tego dziedzictwa została zaprzepaszczona”. Ameryka nie może się czuć jednak osamotniona. Jawiąc się od dawna niedoścignionym wzorem wolności, praworządności i demokracji znajdowała zawsze naśladowców. Czy także tym razem było to zasadne? Kwestii tych nie jest w stanie uregulować nawet najlepsze prawo, może jednak znacznie pomóc, choćby poprzez zaniechanie a nie zachęcanie do spekulacji i manifestowania wręcz nieetycznych postaw.
Problem leży więc w systemie wartości jaki uznajemy i według którego postępujemy. Demokracja bez wartości prowadzi na manowce. Przez długie lata przywódcy narodów nakłaniali do umiaru, pracy i poszanowania dobra wspólnego. Czyniły to także różnego rodzaju organizacje społeczne i instytucje nie mówiąc już o nauczycielach, rodzicach czy środkach masowego przekazu. Od ponad trzydziestu lat sytuacja zmieniła się radykalnie. Solidaryzm i życzliwość wyparte zostały przez egoizm, indywidualizm zburzył wspólnoty, dobro wspólne zostało zastąpione interesem własnym, trwały rozwój ustąpił miejsca sukcesowi chwili. Perspektywą planowania dla rządów stała się kadencja parlamentu. Wszystko to uzyskało uzyskało stosowne wsparcie ośrodków opiniotwórczych, a nawet zbudowano odpowiednie teorie naukowe uzasadniając nową filozofię życia i rozwoju nakierowaną wyłącznie na sukces ekonomiczny.
Odejście od tradycyjnego systemu wartości stanowiącego gwarancję ładu społeczno-gospodarczego, a więc trwałego i zrównoważonego rozwoju okazało się strategią tak zawodną jak i niebezpieczną. Czas więc na refleksję i zawrócenie ze źle obranej drogi.
Pierwszy krok w tym kierunku uczyniła Organizacja Narodów Zjednoczonych proklamując rok 2012 Międzynarodowym Rokiem Spółdzielczości. Międzynarodowa wspólnota narodów pragnie w ten sposób zwrócić uwagę szerokiej opinii publicznej oraz elit politycznych na rolę, znaczenie i walory systemu spółdzielczego jako jednej z ważnych form aktywności zawodowej i społecznej ludzi. Systemu w przeciwieństwie do form komercyjnych opartego na trwałych, tradycyjnych wartościach. Systemu, który podnosi bezpieczeństwo społeczne i poprawia stabilność rynków finansowych i handlowych.
Rezolucja ONZ stwierdza, że spółdzielczy model przedsiębiorczości jest ważnym czynnikiem rozwoju gospodarczego i społecznego. Umożliwia on dla wielu ludzi udział w procesach gospodarowania, czyni ich współodpowiedzialnymi za efekty tego gospodarowania jako rzeczywistych współgospodarzy. Proklamowanie Międzynarodowego Roku Spółdzielczości jest wyraźnym wskazaniem, że więcej dobrych spółdzielni to większa stabilność i bezpieczeństwo rynków, ale także większe bezpieczeństwo społeczne. Oznacza to bardziej zrównoważony i trwały rozwój.
Wincenty Witos trzykrotny premier RP mówił, iż „potęgi państwa nie zbuduje żaden, nawet największy, geniusz, może to uczynić tylko świadomy swoich praw i obowiązków naród”. Geniusz może natomiast uczynić wiele szkód. Tak też się stało. Sądząc według pozycji społecznej i wynagrodzenia szefów wielkich instytucji finansowych to geniusze doprowadzili świat na skraj bankructwa. Geniusze też obmyślają sposoby jak rozłożyć odpowiedzialność na miliardy ludzi na całym świecie.
Wracając do poszukiwania dróg wyjścia z pułapki w jaką wprowadziły nas rynki finansowe trzeba spojrzeć jak zmieniał się system kapitalistyczny. Jak pisze John C. Bogle w znakomitej książce „Dość”, na przykładzie Stanów Zjednoczonych Ameryki, nastąpiła „patologiczna przemiana kapitalizmu właścicieli w kapitalizm menedżerów, do której doszło w systemie finansowym i w biznesie…”. Używając analogii można powiedzieć, że w naszym państwie nastąpiła patologiczna przemiana własności publicznej w kapitalizm menedżerów. Idąc drogą na skróty odwróciliśmy się nie tylko od tradycyjnie uznawanych humanistycznych wartości, ale także kapitalistycznego przesłania budowy dobrobytu społecznego poprzez realizację interesów własnych i poszanowanie dobra wspólnego. Odrzuciliśmy przekonanie i wiarę, że to co dla człowieka jest ważne i nadaje trwałość, powinno być oparte na silnym moralnym fundamencie. Wiedzę zastępuje informacja, a rozum staje się bezużyteczny wobec powszechnie obowiązujących instrukcji, norm i procedur. Odpowiedzialne przywództwo zastępowane jest zarządzaniem ryzykiem.
Znakomitym przykładem są właśnie rynki finansowe, które dały świadectwo braku odpowiedzialności, wyrachowania, chciwości i prywaty. Jest wiele powodów, aby ograniczyć swobodę nienasyconych korporacji finansowych, a bankom przywrócić ich właściwą rolę i funkcję. Jest też wiele na to sposobów. Nie wiedzieć dlaczego, świat polityki tego nie robi.
Jeśli są ważne ku temu przesłanki to nie ma powodów dla których nie można wspierać i rozwijać systemów alternatywnych o wiele bezpieczniejszych, służących ludziom i stabilizujących rynek finansowy. Do takich systemów należy bankowość spółdzielcza, która podobnie jak cały system spółdzielczy jest biznesem opartym o wartości. Nie wiedzieć także dlaczego państwo już na początku transformacji ustrojowej odrzuciło ten system. Jedynym, niestety nieracjonalnym, powodem wydaje się być chęć odreagowania przeszłości i uznania, że spółdzielczość to forma właściwa w gospodarce planowej. Rzeczywistość zweryfikowała te poglądy. Pomimo niechęci politycznej i trudniejszych warunków prawnych bankowość spółdzielcza udowodniła swoją przydatność gospodarczą i ważną funkcję społeczną.
To biznes tworzony przez ludzi i ludziom służący. Członkowski charakter organizacji przesądza o celu działania. Jest nim zaspokajanie potrzeb swoich członków i rozwój środowiska lokalnego poprzez racjonalne wykorzystywanie dostępnych zasobów. Nie było i nie jest celem gromadzenie bogactwa. Takie wartości jak samopomoc, odpowiedzialność, równość, sprawiedliwość w połączeniu z demokratyczną kontrolą członkowską czynią ze spółdzielczych organizacji podmioty bezpieczne i trwałe. Potwierdza to także trudny czas kryzysu, przez który bankowość spółdzielcza na całym świecie przeszła zwycięsko. Nie tylko, że podatnicy nie dołożyli do tego systemu swoich pieniędzy to uratowanych zostało wiele małych i średnich firm odrzuconych przez sektor komercyjny.
Bankowość spółdzielcza nie tworzy ryzykownych instrumentów pochodnych, nie spekuluje pieniędzmi swoich klientów na rynkach finansowych, nie generuje pustego pieniądza bowiem najważniejszym kapitałem tego systemu jest człowiek a nie pieniądze.
Nie ulega wątpliwości, że im większy udział banków spółdzielczych w światowym systemie finansowym tym bardziej stabilne i bezpieczne rynki finansowe. Aby tak się stało potrzeba jedynie uznania, że nie każda działalność musi być nakierowana na maksymalizację zysku. Inaczej mówiąc potrzeba uznania istoty i specyfiki wspólnotowego, spółdzielczego działania. Lepiej wspierać akumulację kapitału w sektorze spółdzielczym niż później angażować ogromne środki publiczne dla ratowania nienasyconych korporacji finansowych tylko dlatego, że są tak ważne, iż nie mogą upaść.
Blog przeznaczony do publikacji materialów dziennikarzy obywatelskich przygotowanych na zlecenie Nowego Ekranu lub artykulów i listów nadeslanych do Redakcji