Wyjaśnienia do notki: Akcja – idziemy jak Gandhi po sól.
Wyjaśnienia do notki: Akcja – idziemy jak Gandhi po sól.
Na temat związków gospodarczych o integracji produktowej rozmawiałem z dziesiątkami księgowych. Po pięciu minutach wszystko staje się jasne: jest problem. Jak rozmawiasz z wolnorynkowcem to problemu nie ma. Wszystko można zrobić z użyciem obecnego prawa a tak w ogóle to: po co to Panu.
Ano po to, aby „obniżyć próg inicjatywy gospodarczej przez rozłożenie ryzyka biznesowego”. No tak, ale po co to Panu? – i tak wkoło Macieja. Pierwszy raz zacząłem ten problem dostrzegać, gdy jedna z dobrze życzących mi osób, ostrzegła mnie, abym dał sobie z tymi klastrami spokój, bo w Podkarpackim Urzędzie Marszałkowskim powstała specjalna komórka, która ma odkryć: jaki to mam interes, że za tymi klastrami chodzę. Odpowiedziałem wtedy, też życzliwie, że jest tam zastosowany najdonioślejszy podkarpacki powojenny wynalazek, a ja chcę otrzymać nagrodę Nobla i chce, aby Politechnika Rzeszowska nosiła moje imię, bo Łukasiewicz ze swą lampą naftową to już archaizm. Zrozumieliśmy się. O innych perypetiach z tymi klastrami napisałem w notce Klastry (grona) gospodarcze – tajemnice kuchni.
Na czym polega ten wynalazek? – na tym, że każdy kooperant ma udział w cenie sprzedaży, a kasę otrzymuje dopiero wtedy, gdy konsument ten, powstający w kooperacji, produkt kupi. Ten „udział w cenie sprzedaży” jest określony procentowo i musi mieć uzasadnienie w poniesionych kosztach. Te koszty muszą być udokumentowane. Znika tajemnica handlowa. Rozłożenie ryzyka polega na tym, że wszyscy kooperanci z równą niecierpliwością oczekują na werdykt, jaki na ten produkt wyda rynek. W krańcowym przypadku, może nikt go nie kupić, smutek rozkłada się na wszystkich ale jest on do udźwignięcia. W tradycyjnym sposobie produkcji, gdzie istnieje obowiązek fakturowania łańcucha zaopatrzeniowego „w dacie sprzedaży” występuje zjawisko „przerzucania problemów marketingowych przez ścianę”. Producent kapusty sprzedał ją i nic go nie obchodzi, czy wyprodukowany z niej bigos nadaje się do spożycia. Nie obchodzi go to, że producent bigosu został z nim i kupą długów do spłacenia, a komornik już wysłał pierwsze wezwania do zapłaty. Kapusta przecież nie jest do jedzenia, kapusta jest na sprzedaż – jak by to powiedzieli wolnorynkowcy.
Tak więc istotą nowej koncepcji biznesowej w tym stowarzyszeniu spółek dorazowych jest „przeniesienie momentu sprzedaży kosztów wszystkich kooperantów na moment sprzedaży produktu końcowego”. Sklep, staje się tu zarazem centrum rozrachunkowym. Po sprzedaży, i tylko po sprzedaży, musi wypłacić kooperantom ich udziały. Podatki każdy płaci za siebie. Przeniesienie zobowiązań podatkowych na kooperantów następuje w "refakturze sprzedaży" którą podmiot sprzedajacy wystawia kooperantowi.
No to teraz pytam się wolnorynkowców: czy taka praktyka dokumentowania sprzedaży „w imieniu i na rzecz innych podmiotów” jest znana polskie praktyce? Czy jest możliwe wystawienie dokumentu sprzedaży przez kupującego dla sprzedającego ( bo dopiero kupujący zna kwotę i datę sprzedaży)? Oczywiście Polak to potrafi nawet zawiązać buta dżdżownicą i zaproponujecie mi jakąś „obejściówkę”. Dziękuję postoję. Prawdziwy biznes wymaga jasnych sytuacji. Zapewne w rodzinie macie jakąś księgowa. Zapytajcie zanim zaczniecie wypisywać bzdury. A socjalizmu w tym rozwiązaniu to sobie szukajcie. Niczego innego nie potraficie.
A po co mi to? – no oczywiście liczę na tę nagrodę Nobla, bo z emerytury trudno wyżyć.