HYDE PARK
Like

Agonia polskiej wsi

30/05/2013
1166 Wyświetlenia
4 Komentarze
13 minut czytania
Agonia polskiej wsi

Jakiś czas temu, może dwa albo trzy tygodnie wstecz, w tzw. „Kropce nad i” profesor Jadwiga Staniszkis wypowiedziała szokującą dla mnie opinię. Otóż stwierdziła ex katedra, że z czterech reform rządu Jerzego Buzka udała się tylko reforma samorządowa. Oniemiałem (i trwam nadal w osłupieniu), bo od lat żyję w absolutnie niezachwianym przeświadczeniu, a dowody przedstawiłem w artykule Grzech pierworodny polskiego samorządu i dopowiem w niniejszym tekście, że „reforma” samorządu terytorialnego z 1999 roku była gwoździem do trumny polskiej wsi, polskiej prowincji.

0


upadek wsi polskiejTrumnę zaczął klecić Balcerowicz, uderzając w podstawy ekonomiczne chłopskich gospodarstw rolnych. I z zimną krwią zdewastował ich fundament materialny, także kulturowy, tj. samowystarczalność produkcji rolnej rodzinnych zagród wiejskich. Z pól i łąk zaczęły powoli znikać stada krów, owiec i kóz, a także pasieki. Trudno uświadczyć kopy siana i żniwne snopki. Wartością samą w sobie (potwierdzoną potem przez Unię) stało się ugorowanie ziemi, a po mleko, jajka, mąkę i mięso taniej i prościej, można pójść do pobliskiego sklepu najpierw Gminnej Spółdzielni, a już niedługo potem sprywatyzowanego przez „kolegów królika”. Wkłady finansowe byłych spółdzielców rozeszły się oczywiście w szarej, gminnej strefie. W skali rozlicznych grabieży lat 90. XX w. ta jawi się jako detaliczna, to i nikt nie podniósł gwałtu, o rwetesie nie wspominając.

W oka mgnieniu, na polskiej wsi upadł etos pracy, zwłaszcza, że społeczeństwo gremialnie zakupiło anteny satelitarne i telewizja POLSAT (najpopularniejsza w Polsce B) zafundowała obywatelom nie tylko propagandowe łgarstwa, ale także ułudę dobrobytu z reklam, sitcomów i innego medialnego badziewia. Na dodatek w najbliższym mieście lub miasteczku upadły mniejsze lub większe zakłady przemysłowe i tzw. chłoporobotnicy, a była ich w Polsce armia, zostali odcięci nie tylko od naturalnych źródeł zarobkowania, ale także, jak za dotknięciem czarodziejskiej balcerowiczowskiej różdżki, zostały rozerwane społeczne więzi, które były w dużej mierze siłą karnawału Solidarności. Wielu mężczyzn wylądowało na zasiłkach i pod wiejskimi sklepami z piwem w dłoni, kobiety przestały piec chleb na liściach kapuścianych, grupa zaradniejszych kupiła sobie 15-20 letnie auta-rzęchy, blisko 40% tej populacji odwróciło się od Kościoła, poddając się antyklerykalnej propagandzie w stylu urbanowego „Nie” i paru innych gadzinówek. Z niedzielnego i odświętnego krajobrazu zniknęły regionalne, ludowe stroje (w enklawach pozostały jeszcze na Podhalu i na Kaszubach), bo ludzie chyba zaczęli się wstydzić swojej tradycji, uznając ją za wstecznictwo i zabobon, a Europa w POLSACIE przecież taka piękna i nowoczesna.

Wesel, chrzcin i styp już prawie nikt nie organizuje we własnych domach. W tym celu zbudowano, jak Polska długa i szeroka, obrzydliwe Domy Weselne z jeszcze obrzydliwszym wystrojem, który Europy, co prawda, w ogóle nie przypomina, ale stanowi schedę po real-socowym poczuciu odpustowej estetyki.

Rolnik wiezie rodzinê w przyczepce za ci¹gnikiemJednak taki społeczny ugór trzeba było jakoś politycznie i organizacyjnie zagospodarować. I do dzieła zabrali się okrągłostołowi inżynierowie dusz. Władza centralna, która od początku, tj. od 1989 roku kręciła swoje aferalne lody, miała głęboko zakorzenioną świadomość, że tym na dole, powiedzmy od powiatu w dół, też się od życia coś należy. No to im dali ustawy samorządowe, które po pierwsze rozbuchały do granic wytrzymałości „zatrudnienie” w tzw. samorządach, zdjęły z tzw. samorządowców odium odpowiedzialności za podejmowane decyzje, stworzyły podstawy dla arogancji, nepotyzmu, korupcji i postawiły aparat samorządowy ponad szarym obywatelem, pozwalając, wśród powszechnej biedy, bezrobocia i zasiłków na piwo, zarabiać np. wójtom i  burmistrzom po ok. 200 tysięcy złotych rocznie (o radnych też nie zapomniano). Słowem stworzono system lokalnych sitw i koterii samorządowych, popieranych towarzysko i ekonomicznie przez wymiar sprawiedliwości (policjanci, prokuratorzy, sędziowie) i wszelkiej maści biznesmenów, którzy z układów z władzą „samorządową” czerpią materialne korzyści ( przewalone przetargi, zamówienia z wolnej ręki).

Nie zapomniano również o mediach, które stanowią właściwie „zbrojne” ramię miejscowych układów, układzików i kacyków. Urzędy gmin i miast, poprzez swoje, tzw. ośrodki kultury, wydają na potęgę gazety pławiące się w pochwałach dla przedstawicieli miejscowego establishmentu. Tu wstęga do przecięcia, tam chodnik do oddania, oj jakże ciężko ten wójt pracuje dla wspólnego dobra, czyli słynne „łubu dubu, łubu dubu, niech żyje nam prezes na szego klubu, niech żyje nam!” ze Stanisława Barei. Powstały też prywatne media, które żerują na publicznych pieniądzach, bo przecież „samorządy” mają swoje budżety promocyjne i komu, jak komu, ale gościowi, który złego słowa nie powie na miejscowego burmistrza, starostę, czy wójta zawsze sypną nieco grosza – a kwoty idą gdzieniegdzie w miliony złotych. Można przypuszczać, że pomysł powołania takich skorumpowanych, u zarania, mediów, zrodził się gdzieś na jakiejś libacji grup trzymających władzę w gminie lub w powiecie. W takich kwestiach nie ma przypadku i samowolki. Bo nikt z prowincjonalnej elity nie ma np. ochoty wydawać prywatnych pieniędzy na kampanię wyborczą, jeśli można to zrobić za pieniądze frajerów z naszej wioski, czy miasteczka. Czy wiecie, jaką kwotę zadeklarował do rozliczenia po wyborach w 2010 roku komitet wyborczy burmistrza w mojej gminie? Ano, ok. 1200 zł i jeszcze ulotki wyborcze rozesłał pan burmistrz na koszt Urzędu Miejskiego. Żałosna kwota, ale za takie nędzne 1200 złotych można zdobyć posadę za ok. 200 tysięcy rocznego przychodu, nie licząc wszystkich dodatkowych apanaży.

Za tym i innymi burmistrzami stoją gminne media, które prowadzą kampanię wyborcza przez cały czas trwania kadencji. Jak chcecie zmienić takiego miejscowego kacyka; to jest prawie niemożliwe, a zatem rządzi już trzecia kadencję i będzie rządzić dalej. Taki wybraniec narodu, polityk z krwi i kości, bezwzględny aparatczyk (bardzo często z epoki minionej), prócz miejscowych mediów ma jeszcze jeden argument w ręku; zarządzanie przy pomocy strachu. Takie działania socjotechniczne ma w jednym palcu. Nikt albo prawie nikt się nie wychyli; ile to roboty przybrudzić niepokornemu przy wsparciu policji, prokuratora, czy urzędu kontroli skarbowej albo zarządzić postawienie znaku zakazu wjazdu na jedynej drodze dojazdowej do prowadzonej działalności gospodarczej. Jak będę gaworzył na „Trzecim Obiegu”, to opowiem niejedną taką historię; tymczasem zachęcam do lektury mojego macierzystego portalu www.gorliceiokolice.eu.

Gminami w Polsce zarządza przede wszystkim kasta nauczycieli. Są piśmienni, mają dużo wolnego czasu i nosa do samorządowego interesu. To oni w III RP zwietrzyli, gdzie stoją na prowincji konfitury. Rady miast i gmin aż kipią od nauczycielskiego stanu. Poukładani, jak to się mówi w ich żargonie, z wójtami, burmistrzami i starostami dzielą i rządzą w imię oportunizmu i prywaty. Te nędzne wartości zaszczepiają oczywiście dzieciom w szkołach, jeśli przypadkiem nie obradują w gminie, jako nobliwi członkowie różnorakich komisji, czy biorąc udział w sesjach plenarnych. A ich wychowankowie jak dorosną, a przecież pojmą w lot, co to znaczy oportunizm i prywata, podzielą się na trzy grupy: nieudaczników, którym się nic nie uda, bo dla wszystkich nigdy nie wystarczy konfitur i dotknie ich negatywna selekcja władzy, emigrantów, którzy „wezmą dupę w troki” i wyjadą do Anglii na zmywak i swojaków, którzy biorąc przykład ze swoich wychowawców, zasilą armię funkcjonariuszy publicznych, urzędników, samorządowców i biznesmenów, korzystających z dobrodziejstw koryta. Koło się zamyka. Ten podział zmaterializował się już dzisiaj. Emigrantów na przykład mamy wiele setek tysięcy za granicą i drugie tyle tzw. „słoików” w dużych polskich miastach. Niedawno stwierdziłem, że ok. 20% unikalnych użytkowników mojego portalu „Gorlice i Okolice” klika w www.gorliceiokolice.eu w USA, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Francji a nawet w Australii. Kim są ci internauci? Trudno uwierzyć, że jakimiś „nędznymi” Gorlicami interesuje się Niemiec, Anglik czy Amerykanin. To oczywiste, że tymi unikalnymi użytkownikami są polscy emigranci, najczęściej z moich okolic. Jednak za 5, czy 10 lat i oni przestaną klikać i wracać wirtualnie do macierzy. Bo w realnej rzeczywistości nie mają do czego wracać.

Polskiej wsi, z jej tradycją, z jej etosem pracy, z jej kiedyś bezgranicznym oddaniem dla duchowego przeżycia katolicyzmu (choć w tej kwestii walka jeszcze trwa), z jej społecznym solidaryzmem, już prawie nie ma. I o paradoksie większe szkody uczynił tej wsi europejski lewacki liberalizm, niż socowy PRL. Nie chcę być złym prorokiem, ale trendy, które starałem się symbolicznie opisać w tym tekście mają już charakter trwały i raczej nieodwracalny.

A jeśli ktoś wierzy, że gdy PiS, jakimś cudem, dojdzie do władzy, to odwróci ten fatalny bieg rzeczy, wypada mi wyrazić głęboką wątpliwość. I jeszcze raz przywołam realia z mojego powiatu, typowe jak sądzę dla całego kraju. Otóż miejscowi posłowie i senatorowie z PiS są tutaj tak zblatowani z miejscową samorządową władzą, że o żadnej odmianie nie może być mowy. Senator Stanisław Kogut ze Stróż i posłanka Barbara Bartuś z Gorlic nie wystąpią przeciwko miejscowemu establishmentowi władzy w żadnej sprawie, nie staną w obronie żadnego obywatela, jeżeli miałoby to oznaczać wojnę z tym, czy innym burmistrzem z Komitetu Wyborczego Wyborców np. „Przyszłość”. Bo władza na prowincji poukładała się w imię trwania przy władzy w imie przyszłości, swojej, swoich dzieci, kuzynów i pociotków. To proste, jak konstrukcja cepa. A propos, cepa nie widziałem już nigdzie od dobrych 23 lat. I trochę mi żal!

Zostanie po nas kostka Bauma i głuchy drwiący śmiech pokoleń!

0

Maciej Rysiewicz http://www.gorliceiokolice.eu

Dziennikarz i wydawca. Twórca portali "Bobowa Od-Nowa" i "Gorlice i Okolice" w powiecie gorlickim (www.gorliceiokolice.eu). Zastępca redaktora naczelnego portalu "3obieg". Redaktor naczelny portalu "Zdrowie za Zdrowie". W latach 2004-2013 wydawca i redaktor naczelny czasopism "Kalendarz Pszczelarza" i "Przegląd Pszczelarski". Autor książek "Ule i pasieki w Polsce" i "Krynica Zdrój - miasto, ludzie, okolice". Właściciel Wydawnictwa WILCZYSKA (www.wilczyska.eu). Członek Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

628 publikacje
270 komentarze
 

4 komentarz

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758