Komentarze dnia
Like

AGENCI SB I MASONERIA W KOŚCIELE

18/04/2014
1670 Wyświetlenia
0 Komentarze
17 minut czytania
AGENCI SB I MASONERIA W KOŚCIELE

Wbrew ostentacyjnie demonstrowanej przez Bogdana Borusewicza amnezji historycznej, czym był PRL, i negowaniu przez marszałka Senatu wyjątkowej roli Kościoła w zmaganiach z komunizmem, wspólnota katolicka znajdowała się na celowniku działań gigantycznego aparatu represji totalitarnego państwa.

0


             AGENCI SB I MASONERIA W KOŚCIELE

                   Z TOMASZEM TUROWSKIM W TLE

 

 

Kler „to najpotężniejsza siła w Polsce, z którą myśmy się jeszcze nie zmierzyli, i tu stoi przed nami najtrudniejsze zadanie” – mówił w 1947 r. minister bezpieczeństwa publicznego Stanisław Radkiewicz. Podstawową metodą walki była inwigilacja i nasyłanie agentury, by rozbijać Kościół od wewnątrz, podporządkować sobie poszczególne wspólnoty i manipulować nimi dla własnych celów. Współpraca z bezpieką miała różne wymiary – od nieświadomego uwikłania w kontakty, chociażby towarzyskie, przez uległość wymuszoną szantażem czy prowokacją, po dobrowolne „świadczenie usług”. W tych kategoriach mieszczą się i świeccy, i duchowni. Ale najostrzejsza forma współpracy to świadome zostanie księdzem, aby rozsadzać Kościół od środka. O tych agentach mówi się najmniej.

OTWARTY NA KOŚCIÓŁ

Prawdopodobnie w 1973 lub 1975 roku nikomu nieznany absolwent rusycystyki, miłośnik teatru i poezji (własny dorobek literacki – tomik „Otwarte przestrzenie”) zapukał do furty klasztornej jezuitów w Warszawie. Jak wielu młodych ludzi, którzy chcieli upewnić się, czy trafnie rozpoznali głos powołania, poprosił o przyjęcie do nowicjatu. Został zaakceptowany i skierowany na studia do Rzymu.

Tam w ukryciu pod habitem jezuity Tomasz Turowski, w rzeczywistości kadrowy oficer XIV Wydziału I Departamentu MSW, kontynuował rozpoczęte w Polsce zadania, zlecone mu przez komunistyczną bezpiekę. Dziś twierdzi, że wstąpił do zakonu, bo taką miał legendę jako oficer wywiadu skierowany do rozpracowywania struktur NATO-wskich, przy których posługiwali duchowi synowie św. Ignacego Loyoli.

Wstępując w 1973 r. do bezpieki, Turowski został wytypowany do szkolenia jako „nielegał” – najbardziej zakamuflowanej formy pracy agenturalnej, swoistej „arystokracji” w służbach specjalnych.

Wszystko po to, by idealnie wtopić się w rozpracowywane środowisko, zyskać pełne zaufanie przełożonych i otoczenia. Bezpieka skierowała go na „odcinek watykański”, do serca chrześcijaństwa, gdzie wywiad PRL intensywnie infiltrował Stolicę Apostolską, najprawdopodobniej dzieląc się uzyskanymi informacjami z sowieckim KGB.

Pobyt Turowskiego w zakonie jezuitów trwał 10 lat. Czyli tyle, ile maksymalnie wynosił czas pracy „nielegała” na jednej placówce. Przez 10 lat prowadził podwójne życie – jezuity, wypełniającego regułę zakonną z obowiązkowymi ćwiczeniami duchowymi, rekolekcjami, i superszpiega, który donosił na Kościół od środka.

Po wyborze Jana Pawła II inwigilował otoczenie Papieża, a także polskie środowiska emigracyjne, dynamicznie działające zwłaszcza w stanie wojennym.

Między innymi infiltrował ośrodek jezuitów w Meudon we Francji i środowisko „Edition Spotkania” w Paryżu prowadzone przez Piotra Jeglińskiego, znanego opozycjonistę.

W 1985 r. Turowski opuścił zakon, nie przyjmując święceń, i zaczął występować w nowej roli – ożenił się, działał w organizacjach katolickich, a po 1989 r. został dyplomatą, pracował m.in. na placówkach na Kubie i w Rosji. Prawdopodobnie aż do 2007 r. wykonywał zadania zlecane mu przez wywiad.

Był obecny 10 kwietnia 2010 r. na płycie lotniska Siewiernyj w Smoleńsku.

Doktor Tadeusz Witkowski, który bada dokumenty rezydentur wywiadu PRL i widział raporty opracowywane i wysyłane przez Tomasza Turowskiego, pisał w „Naszym Dzienniku”, że mają one „charakter szczególny, być może ze względu na pełne zakonspirowanie autora.

Niektóre brzmią tak, jakby przygotował je agent pracujący dla PGU KGB (I Zarząd Główny KGB zajmujący się wywiadem zagranicznym)”.

Jako przykład przywołuje „Notatkę informacyjną dot. polityki wschodniej Watykanu” z 14 września 1987 roku (Turowski był już wtedy poza zakonem, ale posiadał doskonałe kontakty i uchodził za wiarygodną osobę).

Agent informował w niej szeroko o ówczesnych planach Stolicy Apostolskiej wobec wspólnot katolickich na Wschodzie i problemach duchowieństwa w Związku Sowieckim. Zastanawiał się nad rolą watykańskiego Sekretariatu Stanu i Papieskiego Instytutu Kultury Chrześcijańskiej w procesie ewangelizacji Wschodu i „emisariuszy watykańskich”, w tym wymienionych z nazwiska polskich księży wysyłanych do republik nadbałtyckich, na Ukrainę i Białoruś i tamtejszych lokalnych działaczy katolickich.

To były informacje bezcenne dla bezpieki i sowieckiego KGB w walce z odradzającym się na Wschodzie Kościołem katolickim. Ilu osobom zaszkodziły raporty Turowskiego, złamały życie?

„PANNA” I „YON”

Komunistyczna bezpieka ulokowała też swoich agentów w bezpośrednim otoczeniu Sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego, założyciela ruchu oazowego Światło-Życie i antykomunistycznego stowarzyszenia Chrześcijańska Służba Wyzwolenia Narodów w Carlsbergu, które w stanie wojennym miało prowadzić akcję duchowego przygotowania do wyzwolenia Europy Wschodniej z objęć komunizmu.

Ksiądz Blachnicki chciał powołać w tym mieście centrum wydawnicze na wzór Niepokalanowa, pracujące na potrzeby kraju i zagranicy.

Rozmach posługi charyzmatycznego kapłana zaniepokoił władze PRL. Przerzucona w 1982 r. do Niemiec para szpiegów z XI Wydziału I Departamentu MSW – Jolanta (TW „Panna”, zwerbowana przez własnego męża) i Andrzej (TW „Yon”) Gontarczykowie, z zawodu socjologowie – miała „zneutralizować” działalność ks. Blachnickiego, czyli zniszczyć prężnie rozwijające się dzieło ewangelizacyjne.

Na początku szpiegowski duet miał rozbijać struktury emigracyjne – od Radia Wolna Europa po agendy rządu RP w Londynie. W 1984 r. przyszło polecenie wyjazdu do ośrodka w Carlsbergu w celu przeniknięcia do Chrześcijańskiej Służby Wyzwolenia Narodów.

Na polecenie wywiadu „Pannie” udało się przejąć kierownictwo nad stowarzyszeniem, a jej mąż został doradcą księdza. Operację wymierzoną w ośrodek w Carlsbergu monitorowało kierownictwo MSW z gen. Władysławem Pożogą na czele, zaufanym człowiekiem Czesława Kiszczaka.

Małżeństwo szpiegów należało do ostatnich osób, które 27 lutego 1987 r. widziały ks. Blachnickiego żywego.

Kilka godzin po rozmowie z nimi kapłan zmarł – oficjalnie na zator płuc. Ale towarzyszące zgonowi objawy były na tyle nieswoiste, że podejrzewano, iż przyczyna śmierci mogła być inna.

Wiadomo, że krótko przed śmiercią ks. Blachnicki posiadł wiedzę o agenturalnej działalności swoich najbliższych współpracowników i prawdopodobnie podzielił się nią z Gontarczykami. Stąd od początku podejrzewano, że mógł zostać otruty.

Czy i jaki mógł mieć w tym udział szpiegowski duet? Podjęte przez IPN śledztwo z braku dowodów zostało umorzone.

Gontarczykowie zostali oficjalnie zdemaskowani kilka miesięcy po śmierci ks. Blachnickiego – działaczom podziemnej „Solidarności Walczącej” w Łodzi udało się poznać numery rejestracyjne Gontarczyków i ich esbeckie pseudonimy.

Po ucieczce do kraju „zasługi” małżonków w rozbijaniu Kościoła zostały docenione przez władze: dostali mieszkanie z całkowitym wyposażeniem, dalej też prowadzili akcję defamacyjną wobec Ruchu Światło-Życie i jego założyciela, wspierając w ten sposób propagandę Urbana.

Moskiewska „Prawda” pisała wtedy o księdzu Blachnickim „dywersant w sutannie”, „pasterz kontrrewolucji”. Wtórował jej frazą o „polskim ajatollahu” „Żołnierz Wolności”. Jak niewiele zmieniły się czasy, gdy rzucimy dziś okiem na okładki lewicowych tygodników w Polsce.

Późniejsze losy Gontarczyków są typowe dla wysoko postawionych i zasłużonych dla bezpieki peerelowskich agentów. Jolanta Gontarczyk została ważną figurą w SLD i pełniła eksponowane funkcje publiczne: była wicemarszałkiem województwa mazowieckiego, wiceministrem MSWiA, pełnomocnikiem rządu Leszka Millera ds. walki z korupcją.

SZPIEDZY W SEMINARIUM

Casus Tomasza Turowskiego obnaża perfidię metod stosowanych przez służby PRL wobec Kościoła. Najgroźniejsi byli ci, którzy świadomie wnikali do Kościoła, już jako alumni.– Miałem dwa takie wypadki. Zostali specjalnie posłani do seminarium przez bezpiekę.

Wytrzymali pięć-sześć lat do święceń, dopiero potem odkryliśmy prawdę i wydaliłem ich z diecezji – wspominał ks. abp Ignacy Tokarczuk.

Doktor Mariusz Krzysztofiński, historyk z rzeszowskiego IPN, przypomina, że sprawy agentury wprowadzanej przez bezpiekę do Kościoła należą do wyjątkowo trudnych i delikatnych.

Niektóre przypadki są jednak oczywiste ze względu na swą odrażającą wymowę moralną. Wpisuje się tu historia Franciszka Pustelnika.

FRANCISZEK PUSTELNIK „IGŁA”

Tajny współpracownik „Igła” prawdopodobnie został zwerbowany do współpracy przez SB jako kleryk seminarium w Przemyślu. Zlecane mu przez bezpiekę zadania wymierzone były szczególnie w ks. abp. Tokarczuka i jego bliskiego współpracownika ks. Edwarda Frankowskiego. „Igła” był jego wikariuszem w Stalowej Woli.

– To był człowiek bardzo niebezpieczny, do wszystkiego zdolny, bardzo szkodził, opluwał mnie. Pisał w „Ancorze” (esbecka fałszywka dla kapłanów) paszkwile na mój temat i ks. abp. Ignacego Tokarczuka – mówi ks. bp Frankowski.

Esbecka proweniencja „Igły” została zdemaskowana przez ordynariusza przemyskiego. Suspendowany Pustelnik był jednak dalej niebezpieczny, co pokazała historia nieudanej prowokacji wymierzonej w ks. abp. Tokarczuka.

Suspendowany Pustelnik na polecenie bezpieki zaaranżował 3 czerwca 1975 r. spotkanie z ordynariuszem przemyskim w jego gabinecie w gmachu kurii. Chciał się przywitać, ale ordynariusz powiedział:

„Najpierw należy oczyścić sumienie”. Wtedy Pustelnik chwycił leżący na biurku przycisk i rzucił nim w kierunku okna. Zasłona powstrzymała uderzenie, przez co udaremniona została zaplanowana akcja, czyli sprowokowanie ks. abp. Tokarczuka do jakichś impulsywnych czynów.

Na to czekali na zewnątrz dwaj esbecy, którzy zaalarmowani przez Pustelnika mieli wkroczyć do gabinetu ordynariusza, a potem wytoczyć mu sprawę karną o pobicie.

Sprawy zdemaskowanych agentów ksiądz arcybiskup załatwiał dyskretnie, ale skutecznie. Księża zdawali sobie sprawę ze strategii SB – na miejsce jednego ujawnionego tajnego współpracownika bezpieka wstawiała dwóch-trzech, których należało dopiero „rozpracować”, by nie zdążyli np. przyjąć święceń.

Ksiądz arcybiskup Tokarczuk miał doskonałe rozeznanie w tych sprawach jeszcze z czasów okupacji niemieckiej, gdy gestapo nasyłało agenturę do seminarium duchownego we Lwowie, i eliminował rozpoznanych szpiegów.

 

MASONERIA W KOŚCIELE

Znane przypadki zdemaskowanych agentów wysłanych do kreciej roboty w Kościele są siłą rzeczy nieliczne.

Historia ich zdrady wychodzi na jaw po latach – albo przez „przypadek”, albo gdy służby przerywają milczenie (jak np. gen. Ion Mihal Pacepa, rumuński oficer wywiadu, który ujawnił, jak Moskwa atakowała Watykan, a zwłaszcza Papieża Piusa XII).

Jeszcze mniej wiadomo o tym, jak „złota międzynarodówka”, czyli masoneria, przenika do Kościoła, wprowadza do niego swoich ludzi, by szkodzić i siać zamęt. Z historii Polski wiadomo, że byli wysokiej rangi duchowni należący jednocześnie do lóż wolnomularskich, jak chociażby XVIII-wieczni Prymasi Gabriel Podoski i Michał Poniatowski. Uczynili to mimo zakazu przynależności katolików do masonerii, który wielokrotnie przypominali niemal wszyscy Papieże i który nie został nigdy cofnięty ani złagodzony.

Doktor Radomir Maly, czeski historyk, wykładowca historii Kościoła na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu w Czeskich Budziejowicach, wskazuje na smutny przykład byłego dominikanina, o. Odilo Ivana Stampacha. Ten wyświęcony w 1983 r. potajemnie w Kościele katakumbowym kapłan w 1991 r. wstąpił do Wielkiej Loży Czech.

Był popularny, głosił „postępowe” idee, które podobały się na czeskich salonach, tradycyjnie wrogich katolicyzmowi. Ojciec Stampach został suspendowany jednak nie za przynależność do masonerii, ale za przejście do Kościoła starokatolickiego.

Doktor Maly przypomina, że były dominikanin publicznie mówił, iż jego przełożeni wiedzieli, że jest członkiem masonerii, ale ten fakt im nie przeszkadzał.

Jak masoneria zapuszcza macki w instytucjonalnym Kościele, świadczy też historia ks. Pascala Vesin, byłego 43-letniego proboszcza parafii św. Anny w Megeve we Francji.

Został wyświęcony w 1996 roku, pięć lat później jawnie przyznawał się już do członkostwa w potężnej loży Wielki Wschód Francji. Czy jego związki z masonerią datują się na wcześniejsze lata?

Decyzją Stolicy Apostolskiej został w tym roku suspendowany za odmowę wyrzeczenia się przynależności do sekty wolnomularskiej. Ksiądz Vesin głosił poglądy całkowicie zbieżne z ideologią masońską: bronił laickości republiki, sprzeciwiał się protestom wobec ustawy zrównującej układy homoseksualne z małżeństwem i przyznające prawo do adopcji tym związkom.

Ilu takich księży Vesin udało się zwerbować masonerii?

Dokumenty, cytaty, źródła:

Małgorzata Rutkowska „Nasz Dziennik” 13-14 lipca 2013, Nr 162 (4701)

http://www.naszdziennik.pl/wp/47893,agenci-w-kosciele.html

 

 

 

 

0

Aleszuma http://aleksanderszumanski.pl

Po prostu zwykly czlowiek

1422 publikacje
7 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758