Na moją skrzynkę mailową przyszło około 1500 e-maili – protestów przeciwko ACTA. Jakoś mi się skrzynka nie zapchała i „nie zatłoczyła”. Protestujących rozumiem doskonale – jako internauta oraz najstarszy stażem blogujący polityk w Polsce – i popieram
Na moją skrzynkę mailową przyszło około 1500 e-maili – protestów przeciwko ACTA. Jakoś mi się skrzynka nie zapchała i „nie zatłoczyła”. Protestujących rozumiem doskonale – jako internauta oraz najstarszy stażem blogujący polityk w Polsce – i popieram. Na szczęście nie ma mnie wśród tych – łatwo to można sprawdzić – na personalnych wydrukach głosowań na listopadowej sesji PE w Strasburgu, którzy byli przeciwni propozycjom lewicy postawienia tamy anty- ACTA. Moja grupa polityczna – Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy – zgłosiła własny projekt rezolucji. Był on też sceptyczny wobec ACTA i podkreślał możliwe ograniczenia wolności w necie, ale był, przyznajmy, nie tak zdecydowany, jak socjalistów. Zachowując lojalność wobec grupy, nie głosowałem za projektem lewicy, a przeciw własnemu – to byłoby politycznie dziwaczne, żeby nie powiedzieć schizofreniczne. Pozwoliłem sobie jednak na pewną niezależność i nie zagłosowałem przeciw anty-ACTA, projektowi Grupy SD. Dość demonstracyjnie nie wziąłem udziału w głosowaniu, chcąc być fair wobec mojej frakcji w PE, ale też być OK wobec internautów i rezolucji, która najbardziej brała ich w obronę.
Słowem: zrobiłem swoje.