Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego wprowadziła monitorowanie treści internetu w czasie rzeczywistym. Chodzi przede wszystkim o osoby piszące komentarze niepochlebne dla rządu i władzy. Tego typu działania stosowały do tej pory m.in Chiny i Iran.
ABW zwraca uwagę na komentarze internautów zawierające słowa klucze: monitorowane są m.in zwroty: ABW, służby specjalne, ściśle tajne, ale także nazwiska rządzących polityków w zestawieniu z popularnymi epitetami.
Żeby było jasne ABW nie wypiera się tych działań.
ABW twierdzi, że działanie te to skutek zabójstwa działacza PiS Marka Rosiaka w październiku 2010 r. (nawiasem mówiąc jestem fanem poczucia humoru szefa ABW Krzysztofa Bondaryka). Od tego czasu służba "monitoruje internet, wyłapując treści faszystowskie, rasistowskie i wzywające do przemocy na tle rasowym lub politycznym". Faktycznie doszło do sytuacji, w której wpisy internautów są analizowane pod kontem ich poglądów politycznych i wiedzy, którą dysponują.
Warto przypomnieć, że po 1944 r. sowieccy komuniści w Polsce też "walczyli i wymierzali sprawiedliwość" faszystom i próbującym zbrojnie obalić ludową władzę.
Nad inwigilacją internetu przez ABW nie ma żadnej kontroli. Co jest treścią faszystowską, a co nawoływaniem do przemocy decyduje zwykły oficer. Pytanie czy komentarz internetowy: "wyjdźmy na ulicę i obalmy rząd Tuska" to opinia czy już "wzywanie do przemocy na tle politycznym". Zakładam się o dolary przeciwko orzechom, że to drugie.