Aborcja zawsze jest znakomitym tematem zastępczym, gdy o gospodarce mówić niewygodnie. Dlaczego? Bo ogromna większość nie umie poruszać tego tematu bez emocji.
Twierdzę, że nie inaczej jest tym razem. Bo co mamy? Drażliwy temat, w którym każde stanowisko ma tysiące zajadłych przeciwników, i dwa niemal przeciwstawne projekty ustaw. Oba pisane na kolanie. Oba to niemal pewni kandydaci do uwalenia – jeśli nie w parlamencie, to w Trybunale Konstytucyjnym, do którego przy obecnym klimacie na pewno ktoś je skieruje. W zależności od osobistych przekonań można za pozbawionych uczuć bydlaków uważać Ziobrę lub Palikota, ale niezależnie od wszystkiego nie są to idioci. Oni świetnie wiedzą, że żaden z ich projektów nie przejdzie jako ustawa, ale kryzys szaleje na całego, a ludzie nudzą się pomału Amber Gold i mamą Madzi, więc trzeba ich podzielić, bo jeśli się zjednoczą, to przeciwko tej bandzie złodziei w Sejmie. Więc jątrzą.
A PO, niechętna zmianom w tym zakresie, wybiera projekt na oko bardziej niekonstytucyjny, i przepycha dalej. Ryzyko zmian mniejsze, a temat zastępczy sobie pożyje dłużej. Najchętniej przepchnęliby oba, ale są tak przeciwstawne, że wolą nie ryzykować, bo nie daj Boże ludzie zaczną myśleć.
Nie mam zamiaru dać się ustawić jak pionek na szachownicy tych cynicznych złodziei.
Jedyne, co mnie w tym bawi, to flame-wary, jakie toczę z oburzonymi, że aborcję utrudniają głównie mężczyźni, bo ich sprawa bezpośrednio nie dotyczy. Flame-wary zaczynam zwykle pytaniem, czy interlokutor(ka) zauważył(a), że większość głosujących za podwyżką podatku od najlepiej zarabiających stanowią ci, których ten podatek nigdy nie będzie bezpośrednio dotyczył, i czy to wzbudza równie duże oburzenie.
Tu muszę wyjaśnić, że jestem zdecydowanym przeciwnikiem ustaw regulujących aborcję. Nie chodzi o to, jak ustawa tę aborcję ureguluje. Każda taka ustawa jest amoralna ze swej natury. To rzadkie podejście, więc je uzasadnię.
Na początek cztery proste obserwacje.
1. Płód jest żywy. Tzn. owszem, może obumrzeć, to się zdarza w patologicznym przypadku, ale w normalnym przypadku pasuje do definicji życia (przynajmniej do mojej definicji, dość intuicyjnej i niesformułowanej). W każdym razie jest żywą tkanką w podobnym sensie, co jest nią poprawnie funkcjonująca wątroba czy też pasożytujący w przewodzie pokarmowym tasiemiec.
2. Wszystko, co żyje na Ziemi, jest klasyfikowalne. Nie zawsze to robimy, czasem nie umiemy tego zrobić, ale to nie znaczy, że się nie da. Niekiedy mówimy na to komórki, niekiedy tkanki, niekiedy nazywamy to osobnikami jakiegoś gatunku.
3. Pomijając patologiczne przypadki, osobnik jednego gatunku nie może podczas swojego życia stać się osobnikiem innego gatunku. Nawet tak zwane stadium larwalne to nie jest inny gatunek.
4. W przypadku prawidłowej, bezproblemowej ciąży to, co dziś jest płodem, za niecały rok jest człowiekiem.
Zgoda? Pytam, bo to dobry moment, żeby kwestionować któryś z powyższych punktów (zwłaszcza pierwszy, jako odwołujący się do mojej intuicji, czyli czegoś natury subiektywnej).
Jeśli nie ma niedomówień, to pozostałe cztery logicznie implikują następujące:
Płód jest człowiekiem. Nie "od dwunastego tygodnia". Nie "jeśli nie jest uszkodzony". Jest człowiekiem zawsze.
(Tu dygresja: spotkałem się z argumentem, że w przypadku kręgowców rozpoznajemy życie po tym, czy mózg pracuje, bo moment śmierci definiujemy jako moment ustania pracy mózgu. W tym ujęciu płód istotnie jest żywy dopiero od pewnego momentu i aborcja wcześniej nie przerywa życia. Przerywa natomiast pewien proces, którego niepowstrzymaną bez ingerencji z zewnątrz konsekwencją jest życie, dlatego nadal uważam swój argument za obowiązujący. Jest różnica między "jeszcze nie żyje" a "już nie żyje").
Tyle, jeśli chodzi o biologiczny punkt widzenia, bo taki właśnie był przedstawiony w powyższych punktach. Z kolei aborcja jest zabójstwem, ponieważ polega na przeniesieniu żywego bytu w środowisko, w którym byt ten przeżyć nie ma prawa (można to porównać do wysłania człowieka lub psa w kosmos bez skafandra). Ponieważ bytem tym jest płód, więc aborcja jest zabójstwem człowieka. Nie ideologicznie, tylko naukowo – biologicznie.
Problem prawny polega na tym, żeby zadać pytanie: od którego momentu człowiek w sensie biologicznym powinien stawać się człowiekiem w sensie prawnym, zyskiwać podmiotowość prawną?
I tu jest pies pogrzebany, ponieważ jest to problem, który dotyczy nie tylko aborcji. Dotyczy szeregu innych spraw, takich jak:
a) traktowania samoistnego poronienia jak nieumyślnego spowodowania śmierci lub tragicznej śmierci (i liczenia tego do średniej długości życia)
b) prawa dziedziczenia wobec braku testamentu
c) praw publicznych, jednym z warunków uzyskania których jest osiągnięcie pewnego wieku
i być może wiele innych, które przeoczyłem.
Dlatego kwestię, kiedy człowiek w sensie biologicznym staje się człowiekiem w sensie prawnym musi rozstrzygać Konstytucja! Nie ustawa aborcyjna. I nie ustawa o prawach publicznych. Ani nie ustawa o dziedziczeniu. Konstytucja!
W przeciwnym razie ryzykujemy, że każda ustawa uzna inaczej (zupełnie jak u nas teraz), a to oznacza, że prawodawstwo tworzy niedopuszczalną moralnie kategorię półludzi – bytów, które są ludźmi w rozumieniu jednych paragrafów, ale nimi nie są w rozumieniu innych.
Spór między "Palikotami" a "Ziobrami" powinien dotyczyć tego, jak zdefiniować ten moment do celów zapisania go w Konstytucji, a nie ustawy aborcyjnej! Ustawa aborcyjna wówczas "tworzy się" sama. Żeby wyjaśnić tylko najczęstsze punkty zapalne:
1. Aborcja płodu, który nie jest człowiekiem w sensie prawnym, jest legalna, bo karanie za nią byłoby de iure karaniem za nic.
2. Aborcja płodu, który jest człowiekiem w sensie prawnym, jest nielegalna w takim stopniu, w jakim byłoby zabójstwo lub morderstwo, zależnie od okoliczności.
3. Aborcja martwego płodu nie jest zabójstwem ani morderstwem. Może najwyżej podpadać pod zbezczeszczenie zwłok, przy czym w danym wypadku uznałbym je za uzasadnione jako służące niedoznaniu przez matkę znacznego uszczerbku na zdrowiu (również psychicznym).
4. Aborcja ciąży zagrażającej życiu matki jest (w mojej ideologii) legalna, bo wolno każdego zabić w obronie własnego życia, jeśli nie przekracza to granic obrony koniecznej – a tutaj ta obrona zdaje się być konieczna.
Jedynym punktem problematycznym jest ciąża będąca wynikiem gwałtu (nie "przestępstwa", jak mówią obecne przepisy, z których litery wynika, że jeśli Kowalska uwiedzie piętnastolatka i zajdzie w zdrową ciążę, to musi donosić, ale jeśli uwiedzie czternastolatka, to może przerwać, bo ciąża jest wynikiem przestępstwa, które… sama popełniła!). Jest to problematyczne, bo nie widzę analogii w świecie "normalnego" zabijania (może któryś z Komentatorów wskaże?).
Moje stanowisko jest następujące:
Aborcja ciąży będącej wynikiem gwałtu jest zakazana. Jeśli mimo to zostanie dokonana, należy karę za nią wymierzyć gwałcicielowi jako karę dodatkową. Matka i lekarz dokonujący aborcji są w tym przypadku bez winy, przy czym lekarz jest bez winy na podstawie samego oświadczenia matki przed zabiegiem, że ciąża jest wynikiem gwałtu, na matce zaś spoczywa ciężar dowodu.
Wystarczy przy tym, że będzie to w orzecznictwie. Nie ma powodu pisać specjalnej ustawy tylko po to.
W komentarzach ktoś odpowiedział za mnie na większość pytań. Bez odpowiedzi pozostała jedynie kwestia "prawa do". Proszę wybaczyć, pozwolę sobie przenieść to na kiedy indziej. Akcentuję tylko, że pamiętam.