Nie będę pisała o wizycie prezydenta Stanów Zjednoczonych w Polsce. Zastanowiła mnie przy tej okazji jedna rzecz – traktowanie głowy państwa u nas i w USA.
Samolot z prezydentem Obamą na pokładzie spodziewany jest w Warszawie w piątek ok. godz. 18.00. Aczym przyleci on do nas?
Popularnie taki samolot nazywa się Air Force One. (nazwa to została ustanowiona w 1953, a oficjalnie weszła w życie w 1962) i nie jest nazwą typu samolotu. Jest to sygnał wywoławczy przeznaczony dla kontroli ruchu lotniczego i dotyczy każdego samolotu, którym przewożony jest Prezydent USA. Tak więc teoretycznie, choć w eskadrze prezydenckiej latają oficjalnie tylko dwa samoloty, to Air Force One, może być każdy statek powietrzny, którym leci głowa tego państwa.
Potocznie jednak nazwą tą określa jeden z samolotów prezydenckich, zależnie od tego, na pokładzie którego znajduje się aktualnie prezydent USA. Na jego kadłubie jest napis "Stany Zjednoczone Ameryki", amerykańska flaga i symbol Prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Od 1990 Air Force One to samoloty typu – Boeing 747-200B – są tylko dwa takie egzemplarze specjalnie wyposażone i oznakowane, z nadanymi numerami taktycznymi (kodami): SAM’28000 i SAM’29000’. Skrót SAM oznacza „Special Air Mission” (samolot Specjalnej Misji Powietrznej).
Starczy o samolocie. Teraz trochę o przygotowaniu lądowania. Na czas przylotu prezydenta Obamy wieżą na lotnisku Okęcie będą „rządzić” Amerykanie i to oni będą sprowadzać samolot swojej głowy państwa na ziemię.
Jak dla mnie tych informacji wystarczy, zwłaszcza gdy przypomnę sobie przygotowanie lotu do Smoleńska i nie tylko. Zasmucające jest robienie łaski głowie Państwa z użyczenia jej rządowego samolotu.
Barack Obama nie jest wcale ukochanym prezydentem w swoim kraju. Z niego też się śmieją, wytykają mu gafy, ale prestiż zajmowanego przez niego stanowiska nie traci na tym. Na zewnątrz jest on traktowany z należytymi honorami, bo Amerykanie dobrze wiedzą, że deprecjonując swojego przywódcę, doprowadziliby do tego, że ich państwo przestałoby być odpowiednio traktowane.
U nas nie dość, ze funkcja prezydenta jest sprowadzona do minimum, prawie „pilnowania żyrandola”, to jeszcze ostanie lata odebrały jej całkiem prestiż. Niewiele pomogą teraz zamykania obraźliwych stron i pokrzykiwania, że głowa państwa powinna być traktowana z należytym szacunkiem, bo……
Właśnie, bo co?
Chciałabym, żeby każdy prezydent Polski był choć w części tak traktowany jak amerykański, żeby nikomu z rządzących nie przyszło do głowy stawianie go w roli petenta. Służby odpowiadające za jego bezpieczeństwa powinny bronić i traktować go jak….. United States Secret Service. Ech…..
Nie zawsze osoba będąca głowa państwa jest tego godna i jako obywatele mamy prawo mieć pretensje, a nawet kpić, ale nigdy nie powinno się dopuścić do tego, by ktokolwiek na tym urzędzie był bezkarnie obrażany.
W momencie kiedy prezydent reprezentuje nasz kraj powinien poruszać się swoim, specjalnie oznakowanym i nazwanym samolotem (i nie musi to być zaraz Boeing), a ochrona musi zadbać o każdy szczegół, tak by włos z głowy państwa nie spadł. Udałoby się również uniknąć wielu gaf, gdyby ludzie odpowiedzialni za wizerunek prezydenta byli naprawdę, bez reszty zaangażowane w to co robią. Obowiązkiem mistrza ceremonii jest dbanie o każde posuniecie swojego podopiecznego, który jest wizytówką naszego kraju. Pewnie, ze zabawnie jest patrzeć, że chorągiewki wiszą odwrotnie, czy prezydenta bierącego nie ten kieliszek, ale to podrywa obraz Polski, a mnie to już nie śmieszy.
Wyobraźcie sobie lądowanie samolotu o nazwie np. „First Eagle in flight” z pełnymi honorami na jakimś lotnisku, gdzie wieżą zawiadują nasze służby bezpieczeństwa. Marzenia? Wiem, ze nie jesteśmy mocarstwem, ale jesteśmy dużym europejskim krajem i powinniśmy zadbać o prestiż – mieć swoją narodową dumę. Nawet jeśli wiemy, że nasz prezydent sam „przez okno nie wyleci”🙂