Jesteśmy świadkami, jak na kolejne kraje rozszerza się arabska rewolucja. I chociaż obserwatorom może czasami przypominać intifadę palestyńską 1987 r., jej charakter, zasięg i przypuszczalne konsekwencje dla dotychczasowego porządku światowego mogą okazać się nieporównywalne. Już teraz można powiedzieć, że równie nietrafne jest porównywanie wydarzeń na Bliskim Wschodzie do wyzwalania się Europy Wschodniej spod sowieckiej dominacji.

W miarę rozwoju sytuacji ujawniają się zasadnicze różnice między poszczególnymi krajami północnej Afryki. Stosunkowo spokojnie odsunięto od władzy autorytarnego Hosniego Mubaraka, przy zachowaniu kontroli nad krajem przez młodsze pokolenie powszechnie szanowanej armii egipskiej. Dla polskiego ucha w okresie debaty nad wotum nieufności dla ministra Bogdana Klicha niezwykle zabawnie brzmiały argumenty salonowych ekspertów wskazujących, że armia Egiptu nie obróci się przeciwko swojemu ludowi, bo pochodzi z poboru (przypominam, że to rząd Donalda Tuska zlikwidował pobór w polskim wojsku). Trudno bez informacji niejawnej ocenić wskazywane przez Izrael zagrożenie destabilizacją, w zasadzie całkowitej utraty kontroli nad półwyspem Synaj. Uważany za stosunkowo łagodnego satrapę, w porównaniu z np. Mahmudem Ahmadineżadem, Mubarak przeszedł już do historii, podobnie jak tunezyjski prezydent Zin Al-Abidin Ben Ali. Algierski przywódca Abdelaziz Bouteflika zdecydował się na wyprzedzające (pre-emptive) koncesje, żeby uniknąć rozlewu krwi.
Egipt, Tunezja, Sudan, Algieria, Jemen, Liban i najgorsza – Libia. Niebywałe barbarzyństwo, setki ofiar najemnych snajperów. Protestujący przejęli kontrolę nad libijską Cyrenajką, a właściwie nad terytorium od Tobruku, przez Dernę aż po Benghazi. Rewolta rozlewa się szybko w kierunku Trypolisu, gdzie w koszarach armii (według doniesień agencji DPA) skrył się Muammar Kadafi. Droga z europejskich i światowych salonów do koszar okazała się zadziwiająco krótka. W całym świecie arabskim połączenie niespotykanej nigdzie biedy, aroganckich, autorytarnych rządów, często epatujących bizantyjskim przepychem, nowych technologii, globalizacji i islamizacji może okazać się mieszanką wybuchową.

Konsekwencje dla Polski
Świętej pamięci prezydent Lech Kaczyński uważał, że Polska ma istotne interesy na Bliskim Wschodzie. To nas łączy z wieloma demokracjami świata zachodniego. Tradycyjnie staraliśmy się zachowywać równowagę w relacjach. Cieszyliśmy się autorytetem zarówno w krajach arabskich (wieloletnie misje pokojowe na wzgórzach Golan, w Libanie, Strefie Gazy, własna ekspertyza na temat Autonomii Palestyńskiej), jak i w Izraelu.
Rząd Donalda Tuska zwija nasze misje pokojowe. Dzisiejsza prasa doniosła o rozpoczęciu szerokich konsultacji międzyrządowych w Izraelu. Jakimi relacjami arabskimi zamierza Donald Tusk zachować opisaną wcześniej równowagę? Nie wszystkie mechanizmy budowy pozycji Polski na Bliskim Wschodzie można opisywać w felietonach. Wydaje się jednak, że polski premier zupełnie ich nie rozumie. Z samego faktu konsultacji nic nie wynika prócz pełnych uśmiechu zdjęć.
30 maja 2007 roku byłam gospodarzem wizyty ministra spraw zagranicznych Portugalii Luisa Amado. Składał u nas rutynową, roboczą wizytę na miesiąc przed rozpoczęciem portugalskiego przewodnictwa w UE. W ferworze dyskusji o nowym traktacie europejskim jednym z najważniejszych tematów okazała się również rozmowa o jego wygłoszonym dwa tygodnie wcześniej wykładzie dla organizacji pozarządowych. Luis Amado konsekwentnie lansował wówczas tezę, że zakończony został już cykl odbudowy świata po rozpadzie ZSRS i że UE powinna stawić czoła prawdziwym wyzwaniom, jak terroryzm na Bliskim Wschodzie, ubóstwo w Afryce i zagrożenie ze strony radykalnego islamizmu. W domyśle prezentowane było zdanie, że pora skończyć ze skupianiem się na wschodniej granicy UE. Ta teza stała się niejako "preambułą" do portugalskich priorytetów w prezydencji i niosła zagrożenie konsekwencjami finansowymi. Mam nadzieję, że bardzo przeze mnie lubiany Luis Amado wybaczy mi tę dygresję. Nieoczekiwanie odbyliśmy najprawdziwszy pojedynek słowny. Minister spraw zagranicznych Portugalii zgodnie z protokołem dyplomatycznym został następnie przyjęty przez premiera Jarosława Kaczyńskiego i usłyszał to samo, tylko lepiej powiedziane. Wyjeżdżał przekonany, że nie będzie z nami łatwo. A pozostaliśmy w bardzo dobrych relacjach osobistych.
Człowiekowi "Solidarności" w takich sytuacjach z łatwością przychodzą argumenty. Te same, które wypowiadaliśmy w latach 80. ubiegłego wieku – o sprawiedliwości, wybijaniu się na niepodległość, demokracji. Mówiliśmy, a prowadziła nas wizja śp. prezydenta, w imieniu własnym i innych państw regionu, należących do UE, i tych, którzy jeszcze pozostawali poza nią. Nie potrzebowaliśmy konsultacji, wspólnota interesów była oczywista. Przyszła unijna prezydencja poczuła tę siłę.
Nie ma najmniejszej wątpliwości, że arabska rewolucja przybliża wizję Luisa Amado. Nie kwestionuję w najmniejszym nawet stopniu skali problemu, z jakim świat zderzył się w 2011 r. na Bliskim Wschodzie. Nasz problem polega jednak na tym, że żaden postsowiecki cykl się nie zakończył. Zakończyła się tylko koniunktura międzynarodowa dla naszego regionu. Musimy z wielką pieczołowitością, wręcz chirurgicznie "preparować" nasze interesy. Bardziej niż kiedykolwiek przedtem są one wspólne dla nowych państw Europy Środkowej i Wschodniej. Bo jedynymi naturalnie "zainteresowanymi" nami są Niemcy i Rosja. Musimy wyrwać się z tego kręgu, tworząc napięcia i obszary interesów w relacjach neutralizujących te dominujące. Rząd Donalda Tuska działa dokładnie odwrotnie. Brnie, pomimo coraz bardziej jawnych upokorzeń, w przedsięwzięcia podporządkowujące nas obcym interesom. W sytuacjach, w których prezydent Lech Kaczyński wzmacniał nasz kraj i region serią konsultacji, rząd Donalda Tuska stosuje stały format Polska – Niemcy – Rosja, w którym pełnimy zaszczytną rolę podnóżka. Tak właśnie przebiegły nasze uzgodnienia przed szczytem NATO w Lizbonie, w takim formacie spotkali się ostatnio członkowie prezydiów komisji spraw zagranicznych Sejmu, Bundestagu i Dumy Państwowej. Akademickim wręcz przykładem błędu w polityce zagranicznej państwa, niezrozumienia racji stanu, są polskie działania po 2007 roku w sprawie obwodu kaliningradzkiego.

Projekt "Prusy Wschodnie"
Świętej pamięci prezydent Lech Kaczyński sądził, że najlepszą formą współpracy z państwami powstałymi po rozpadzie ZSRS są konkretne projekty wiążące nas gęstą siecią interesów. Polska unikała w nich zarzutu o chęć dominowania. Taka koncepcja ponad wszelką wątpliwość wzmacniała nas w NATO i UE. Rząd premiera Jarosława Kaczyńskiego przy wsparciu śp. prezydenta angażował się w program elektrowni atomowej w Ignalinie na Litwie. Wiązał on nie tylko nas, ale również inne państwa bałtyckie, uniezależniając od Rosji. Rząd Donalda Tuska poparł projekt rosyjski w Kaliningradzie i "puszcza oko" w sprawie polskich zakupów, co czyni projekt litewski nieopłacalnym.
Polska z niespotykaną konsekwencją wdała się w promowanie wspólnie z Rosją umowy o ułatwieniach wizowych, które miałyby objąć całe terytorium obwodu kaliningradzkiego. Ten apel ministrów Siergieja Ławrowa i Radosława Sikorskiego musiałby skruszyć obowiązujące dotychczas w UE przepisy. Atmosfera sprzyja jednak takim posunięciom, prorosyjski mainstream jest wystarczająco duży. Mainstream nie był jednak zainteresowany podobnym rozwiązaniem dla Lwowa, minister Sikorski nie walczył więc z wiatrakami. Korzyści dla Polski z otwierania obwodu kaliningradzkiego są zerowe. Najbardziej zmilitaryzowana część Rosji staje się problemem naszego bezpieczeństwa. W trakcie kampanii wyborczej Donald Tusk otworzył obwodnicę Gołdapi. To fragment połączenia Białorusi z obwodem kaliningradzkim. Rosja od wielu lat zabiegała o to rozwiązanie. Powstanie więc korytarz. Kiedy byłam eurodeputowaną, członkinią grupy UE – Rosja, w 2005 roku uczestniczyłam w wizycie prezydium grupy w Finlandii i Rosji. Podczas spotkania w Moskwie wiceminister spraw zagranicznych Władimir Cziżow poruszył sprawę trasy Gołdap – Gusiew. Tak była ważna dla Rosjan, a Tusk to zrealizował.
Na tydzień przed katastrofą smoleńską ówczesny ambasador RP w Federacji Rosyjskiej Jerzy Bahr powiedział agencji Interfax (4.04.2010), że obwód kaliningradzki powinien, jako rosyjska enklawa w UE, stać się członkiem Partnerstwa Wschodniego. Już wcześniej UE zdecydowała o dofinansowaniu współpracy regionalnej z obwodem kaliningradzkim na kwotę 176 mln euro.
To jest nasz priorytet przewodnictwa. Oby polityka wschodnia UE przy pomocy Polski nie ograniczyła się do finansowego wsparcia Kaliningradu.
W ten zbiorowy hołd Rosji wpisał się swoim wywiadem w "Kropce nad i" (24.02) były prezydent RP Lech Wałęsa. Powiedział (przerwa na oklaski, palec wskazujący i środkowy ułożone w kształcie litery V), że winnym katastrofy smoleńskiej był prezydent i jego otoczenie. To lepiej niż MAK. Były prezydent RP jest bardziej rosyjski niż sama Rosja. O tempora, o mores!

 

Artykuł "Polska wielkich wyzwań" ukazał się w sobotnim wydaniu "Naszego Dziennika".