Pętla, którą Platforma Obywatelska i cały polski establishment owinęli wokół śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, ciągle zaciska się wokół nas. Trzeba ją zrzucić jak najprędzej.
Polityka wzmacniania międzynarodowej pozycji Polski, którą prowadzili śp. prezydent Lech Kaczyński i rząd PiS, z całą pewnością nie współgrała z priorytetami najważniejszych aktorów na arenie międzynarodowej. Przystąpienie państw Europy Środkowej i Wschodniej do Unii Europejskiej przyniosło wymierne korzyści całej wspólnocie. Komisja Europejska oszacowała, że ok. 1 proc. wzrostu gospodarczego w UE w latach 2004-2005 należy przypisać jej rozszerzeniu. Nowe kraje uzyskały również niezwykłą dynamikę transformacji we wszystkich dziedzinach, z werwą budowały swoją pozycję w polityce europejskiej. W ten okres wpisał się początek silnej, zdecydowanej, konsolidującej region prezydentury Lecha Kaczyńskiego, wspieranej przez równie konsekwentny rząd jego brata Jarosława. Wielokrotnie udane próby wymuszenia na władzach Rosji uwzględniania interesów naszego kraju w ich kalkulacjach, które z łatwością podchwytywali nasi bliżsi i dalsi sąsiedzi, okazywały się wiosłowaniem pod prąd ukształtowanym przez większość państw UE. Wyraźne artykułowanie i realizowanie naszych priorytetów w UE i w relacjach transatlantyckich utrudniało Niemcom budowanie dominującej pozycji na kontynencie, a Stanom Zjednoczonym pozyskiwanie Rosji do licznych przedsięwzięć na arenie międzynarodowej. Rosja wymagała od partnerów, by pozostawiły w jej gestii dawną, szeroko rozumianą strefę wpływów. Przykładem takich żądań była reakcja na próbę umieszczenia na naszym terytorium elementów tarczy antyrakietowej czy rozszerzenia NATO o Gruzję i Ukrainę. W dążeniu do normalizacji stosunków z Rosją, co w końcu zaowocowało słynnym "resetem", ignorowana była powszechna przecież wiedza o tym, czym jest "system Putina".
Gry Tuska z Putinem
Atak na śp. prezydenta rozpoczął się jednocześnie w kraju i za granicą, po wojnie rosyjsko-gruzińskiej wyraźnie przybrał na sile. Działania nie miały charakteru merytorycznego, dotyczyły wyłącznie sfery wizerunkowej. Budowano operacyjno-medialne narracje, w które włączali się najwyżsi urzędnicy państwa, cytowani, dzięki politycznym i rodzinnym koneksjom, przez czołowe media świata.
Kiedy rozpoczęła się prawdziwa "ostateczna" gra? Czy był to słynny "ślepy snajper" dystyngowanego przedstawiciela rodu Komorowskich, czy "panie Lechu, pan się nie boi tych moralnych karłów", popis pięknej polskiej składni w wykonaniu rodzimego angielskiego lorda? Kilka dni przed śmiercią prezydenta (przygnębionego chorobą mamy, do której był bardzo przywiązany) Janusz Palikot powiedział o nim, że "jest na wpół żywy". Okazało się, że wulgarny i prostacki sztukmistrz z Lublina ma nadzwyczajne atuty w relacjach z politykami najróżniejszych opcji. Obrażał bezkarnie głowę państwa, a tym samym Polskę, i mógł od kolegów usłyszeć: "Ja inaczej bym to ujął". Przypadek posła Węgrzyna, natychmiast usuniętego za obrażanie jednej z mniejszości, pokazuje jednak, że godność państwa i ochrona jej najwyższego przedstawiciela nie były priorytetem.
Późną wiosną 2009 roku mogliśmy dowiedzieć się od osób należących do najbliższego otoczenia premiera Tuska, że na planowane od dawna obchody 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej spodziewany jest przyjazd premiera Federacji Rosyjskiej Władimira Putina. Wizyta została potwierdzona w trudnym okresie. Pomimo zachwytów medialnych i zdjęć ze spotkania Tusk – Putin w Davos (premier Tusk na brzeżku fotelika i rozparty partner) prawda o relacjach międzypaństwowych stawała się krępująca. Rosja nadal wypowiadała się agresywnie o Gruzji, wspólnie z Białorusią zorganizowała skierowane przeciwko Polsce manewry "Zapad", a od początku roku zastosowała wobec nas szantaż gazowy. Wszystko wskazywało na to, że nie zrezygnuje z arbitralnego traktowania Polski. W tej sytuacji przyjmowanie rosyjskiej wizyty na Westerplatte było dla rządu ryzykowne. Kalkulacje dyplomatyczne musiały jednak ustąpić pod naciskiem spin doktorów PO, perspektywa wspólnego zdjęcia była zbyt trudna do odrzucenia.
W ten sposób umożliwiono Rosji przeprowadzenie klasycznej gry wizytą. Najpierw salonowe media wpadły w zachwyt i prześcigały się w wiernopoddańczych adresach. Związani z PO, SLD i PSL politycy i eksperci wymyślali setki argumentów udowadniających wiekopomny charakter wydarzenia. A Rosja bawiła się z nami w ciuciubabkę. Przyjedzie, nie przyjedzie. Jak będziecie grzeczni, to przyjedzie. Jej dyplomacja i stosowne służby umiejętnie potęgowały napięcie. Tuż przed 1 września 2009 roku zostaliśmy obarczeni winą za wybuch II wojny światowej. Polska odpowiadała cichutko, półgębkiem, z leciutką domieszką ironii. W takim stylu prawdziwy dyplomata traktuje absurdalne zaczepki. A Rosja, rozzuchwalona naszą reakcją, brnęła dalej. Oskarżyła ministra spraw zagranicznych przedwojennej Polski o agenturalne powiązania z hitlerowskimi Niemcami. Ten sam salon, który szalał z wściekłości na słowa Antoniego Macierewicza o kilku spośród następów ministra Becka, tym razem milczał. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej, przy okazji 70. rocznicy wspaniałego przemówienia sejmowego Józefa Becka, ówczesny marszałek Sejmu Bronisław Komorowski urządzał inscenizację tej mowy, a po rosyjskich enuncjacjach zamilkł. Byle nie dać się sprowokować, bo Rosjanie mogliby odwołać wizytę.
Lekcja na Westerplatte
W takim nastroju dobrnęliśmy do 1 września. Na polskie Wybrzeże zjechali przywódcy państw Europy Środkowej, kanclerz Angela Merkel i premier Władimir Putin. Polskę reprezentowali, pomimo uszczypliwych uwag dziennikarzy, prezydent i premier. O świcie odbyła się uroczystość pod pomnikiem Obrońców Westerplatte, następnie w Sopocie spotkali się premierzy, również w słynnym polsko-rosyjskim tůte á tůte na molo. Podczas konferencji prasowej Donald Tusk mięciutko komentował sprawę Gazociągu Północnego, podtrzymując rosyjsko-niemiecką tezę, że jest on przedsięwzięciem ekonomicznym. Premier nieśmiało dodał, iż nie rozumie racjonalności tego projektu, bo jest on za drogi. Gdyby Putin chciał, mógłby mu odpowiedzieć: "I co z tego, ja lubię drogie. A tobie nic do tego". Na świecie obowiązują pewne niepisane zasady. Można międzynarodowy projekt godzący w nasze interesy torpedować politycznie, używając różnych rozpoznawalnych kodów. Argumentację opłacalności zwykliśmy traktować dyskrecjonalnie. Decyduje ten, który inwestycję podjął. Jeśli chce przepłacać, jego sprawa.
Po południu ponownie odbyło się złożenie kwiatów na Westerplatte i wygłoszono przemówienia. Putin nie zawiódł. Dyskredytował traktat wersalski, który przyniósł nam i wielu państwom regionu niepodległość, powiedział, że traktat skrzywdził osłabione po I wojnie światowej Niemcy. W swoim wystąpieniu rosyjski premier zaoferował nam również specjalny partnerski układ, podobny do tego, którym cieszą się Niemcy. Wystarczyłoby podporządkować się rosyjskim interesom…
Rosyjska teza o krzywdzącym charakterze traktatu wersalskiego nie jest przecież nowością. Już Stalin pomagał Hitlerowi przezwyciężać ograniczenia traktatowe, szkoląc na terytorium Związku Sowieckiego zabronione rodzaje niemieckich sił zbrojnych. Zabiegając o udział Putina podczas uroczystości na Westerplatte, polski rząd pozwolił mu obrażać Polskę i inne kraje regionu, które w wyniku traktatu wersalskiego odzyskały niepodległość.
W imieniu naszym i niejako wszystkich innych państw regionu na tę prowokację odpowiedział śp. prezydent Lech Kaczyński.
Bronił honoru ministra Józefa Becka, mówiąc: "Polski minister spraw zagranicznych i polski patriota powiedział, że w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. W życiu ludzi, narodów i państw jest tylko jedna rzecz bezcenna – jest nią honor".
Przypomniał, jaką rolę odegrały państwa naszego regionu w rozpętaniu straszliwej II wojny światowej, i to, że Polska była ofiarą bestialstwa, nie jego uczestnikiem: "To nie Polska powinna odrobić lekcję pokory. (…) Przyszedł jednak 17 września. Dzień, w którym broniła się i Warszawa, i Modlin, w którym trwała jeszcze bitwa nad Bzurą, w którym odparto Niemców spod Lwowa, ale tego dnia Polska otrzymała cios nożem w plecy. Ten cios zadała bolszewicka Rosja, zgodnie z układem między Ribbentropem a Mołotowem, wykonując, można powiedzieć, swoje sojusznicze zobowiązania. Wkrótce później Polskę nazwano bękartem traktatu wersalskiego. Warto powiedzieć o tym dzisiaj i także nie tylko w tej sytuacji, bo są tacy, którzy twierdzą, że porządek wersalski to przyczyna wojny. Tenże wersalski porządek, wersalski traktat, potwierdził niepodległość naszego kraju".
Nie robił uników, nie poddał się zasadzie kunktatorów, która nakazuje przyjmować upokorzenia dzielnie, "nie dając się sprowokować". Odpowiedział spokojnie, stojąc twarzą w twarz z oszczercami, w przemówieniu transmitowanym w mediach światowych. Pamiętam swoją ówczesną myśl, którą stłumiłam równie szybko, jak się pojawiła: przecież oni mu tego nie darują.
Kapitulacja wobec Moskwy
Po spotkaniu na Westerplatte nastąpiło gwałtowne przyspieszenie w relacjach polsko-rosyjskich. Dziennikarze i dyplomaci z uroczystymi minami mówili o możliwości gwałtownego przełomu, prawdziwego pojednania. Wszystko jednak owiane było mgłą tajemnicy. Dotarła do mnie jakąś ścieżką internetową niejasna informacja o wspólnym pobycie Tuska i Putina w Katyniu. W międzyczasie prezydent Dmitrij Miedwiediew odmówił udziału w rocznicy wyzwolenia Auschwitz. Losy pojednania, z woli władz Rosji i PO, złożone zostały w ręce premierów, bez zbędnych nacisków na rolę prawdy i równowagę interesów w tym procesie. Obóz rządzący Polską rozpoczął ostatnią fazę niszczenia swojego prezydenta. Odbyły się słynne prawybory w PO, w których kontrkandydaci nie atakowali siebie nawzajem, tylko prześcigali się w ciskaniu obelg na urzędującego prezydenta.
Lech Kaczyński oznajmił, że będzie przewodniczył obchodom 70. rocznicy mordu dokonanego przez władze Związku Sowieckiego na polskich oficerach w Katyniu, Twerze, Charkowie i w innych miejscach. W każdym demokratycznym państwie taka deklaracja staje się automatycznie sygnałem dla wszystkich służb, nie tylko dyplomatycznych, by doprowadzić do zrównoważenia wizyty. Tak nie stało się jednak w Polsce. Premier Putin zadzwonił do premiera Tuska i zaprosił go do Katynia na 7 kwietnia. Propozycja została przyjęta w tej samej rozmowie i rozpoczęły się naciski na prezydenta, by zrezygnował z uczestniczenia w uroczystościach. Nie oszczędzono mu żadnego upokorzenia, oszczerstwa, lekceważenia, szyderstwa. A po co on tam? Premier Rosji wskazał Polakom, kto ma ich reprezentować, a usłużna polska dyplomacja wykonała te wskazówki. Greckie chóry środków masowego przekazu wsparły rosyjski wybór, służby rządowe z niemal widocznym lekceważeniem wykonywały swoje obowiązki, obsługując również wizytę prezydenta. Ambasador polski w Moskwie, Jerzy Bahr, obrazowo opisał tę sytuację w wywiadzie, którego udzielił Teresie Torańskiej (w "Dużym Formacie", dodatku do "Gazety Wyborczej"), mówiąc, jak to "wrzucił obydwie wizyty" w kancelarii Putina. Potwierdził polską zgodę na rozdzielenie wizyt i przekazanie decyzji o polskiej delegacji premierowi Rosji. Gdyby chciał działać zgodnie z zasadami działania polskiego protokołu dyplomatycznego, poszedłby do kancelarii Miedwiediewa lub do rosyjskiego MSZ z prośbą o zrównoważenie wizyty. Gdyby Rosjanie odmówili, Polska mogłaby przeprowadzić szereg działań wymuszających korzystne dla nas rozwiązanie, przede wszystkim ustami premiera Tuska zadeklarować, że polska delegacja będzie się składać z prezydenta i premiera. Donald Tusk nie wiedział wówczas, że opowiadając się po stronie Putina, podjął decyzję, która przesądzi ocenę jego kwalifikacji politycznych.
W życiu ludzi, narodów i państw tylko jedno jest bezcenne – honor. Tak zaciskano pętlę wokół człowieka, który naszego honoru bronił aż do zatrzaśnięcia drzwi Tu-154M w ostatnim locie do Smoleńska – śp. prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Po jego śmierci wydarzenia potoczyły się jak kula śnieżna. Niemal na drugi dzień przyspieszono budowę Gazociągu Północnego, Rosja w oficjalnych pismach nie ustąpiła ani na milimetr w sprawach Katynia, Donald Tusk oddał jej całe śledztwo smoleńskie, podpisano umowę gazową, Bronisław Komorowski przejął władzę, zanim odnaleziono ciało prezydenta, a szef jego kancelarii nie czekał na stwierdzenie zgonu swojego poprzednika. Nie było luki prawnej, bo statut kancelarii był tak skonstruowany, że minister Jacek Sasin mógł wypełniać tę funkcję niejako z marszu. Próbowano go zatrzymać w Smoleńsku, co musi budzić moje podejrzenia. Donald Tusk i Bronisław Komorowski po 10 kwietnia 2010 roku wpisali się we wszystkie rosyjskie scenariusze, nie obronili żadnego polskiego. Nie sądzę, żeby im na tym zależało.
Autorka w latach 2006-2007 była ministrem spraw zagranicznych w rządach Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego, w latach 2007-2008 – szefową Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego."
Nasz Dziennik, piątek 8 kwietnia 2011, Nr 82 (4013)
——-
"Poprzyj akcję 10.IV. Dzień bez TVN i tych drugich telewizji.
Zamieść tam swój komentarz wspierający tę akcję.
Dołącz treść tego komunikatu do swojego komentarza.
Link do akcji:
http://nathanel.nowyekran.pl/post/9455,10-iv-dzien-bez-tvn-i-tych-drugich-telewizji
Dziękuję za wsparcie akcji."