Niespokojny duch skandynawskich przodków, który gnał ich po świecie w wyprawach handlowo – łupieżczych (tzw. wiking), ze szczególną siłą odezwał się w Kaare Gulbransenie. No, może z pewnym różnicą – Gulbransen nie łupił. Ale nosiło go za to niezgorzej. W 1918 r. porzucił dającą niewątpliwie dobre perspektywy pracę w norweskiej aptece i wyruszył w świat. Z kraju fiordów trafił do Ameryki Południowej. Potem zaniosło go na północnoatlantycką wyspę Jana Mayena, zawędrował do Abisynii (obecnie Etiopia) najechanej przez Mussoliniego i Kenii. Był gaucho, estibadorem, kandydatem do stryczka w USA, podbiegunowym myśliwym, poszukiwaczem złota, łowcą krokodyli… i nie tylko. Swoistym intermezzo są opisy życia na transatlantyckich statkach dwudziestolecia międzywojennego. Przede wszystkim był jednak obieżyświatem. W swoich podróżach spotkał całą galerię podobnych sobie […]
Niespokojny duch skandynawskich przodków, który gnał ich po świecie w wyprawach handlowo – łupieżczych (tzw. wiking), ze szczególną siłą odezwał się w Kaare Gulbransenie. No, może z pewnym różnicą – Gulbransen nie łupił. Ale nosiło go za to niezgorzej.
W 1918 r. porzucił dającą niewątpliwie dobre perspektywy pracę w norweskiej aptece i wyruszył w świat. Z kraju fiordów trafił do Ameryki Południowej. Potem zaniosło go na północnoatlantycką wyspę Jana Mayena, zawędrował do Abisynii (obecnie Etiopia) najechanej przez Mussoliniego i Kenii. Był gaucho, estibadorem, kandydatem do stryczka w USA, podbiegunowym myśliwym, poszukiwaczem złota, łowcą krokodyli… i nie tylko. Swoistym intermezzo są opisy życia na transatlantyckich statkach dwudziestolecia międzywojennego.
Przede wszystkim był jednak obieżyświatem. W swoich podróżach spotkał całą galerię podobnych sobie niespokojnych duchów i oryginałów. Na kartach książki„Po złote runo” opisał swoje przygody. Zmysł obserwacji i prosta, lecz nie pozbawiona ironicznego humoru narracja są niewątpliwym atutem prozy Gulbransena. To wspaniała książka o życiu; o świecie, ludziach i zwierzętach. Naprawdę – warto zanurzyć się w lekturze, oderwać na chwilę od ponurej rzeczywistości i przenieść do świata, który dawno już minął.
Niestety,„Po złote runo” Gulbransena w Polsce wydane było tylko raz – w 1961 r. w serii „Naokoło świata”. Książkę wszelako można „trafić” na aukcjach internetowych, w antykwariatach czy na „pchlich targach” słowa pisanego. Można też (sprawdziłem) „ściągnąć” ją z internetu w formie e-booka czy audiobooka. No i są jeszcze biblioteki.
Na zakończenie nie mogę się powstrzymać od osobistej refleksji, związanej z książką Gulbransena. Po raz pierwszy po jego publikację sięgnąłem będąc jeszcze uczniem szkoły podstawowej. A konkretnie – chorym uczniem. Ówczesna telewizja składała się z dwu kanałów, przy czym „dwójka” zaczynała nadawanie po południu, o 14 – ej czy 16 – ej, nie pamiętam dokładnie. Zresztą – nie było właściwie czego oglądać – cały czas brojlery, pasze, propaganda – słowem nic, co mogłoby zainteresować chorego dzieciaka. Radio też nie rozpieszczało – trzy programy, większość ramówki wypełniona tym samym badziewiem, co w telewizji. Jedynie w „trójce” o 13 – ej cykl „Powieść w wydaniu dźwiękowym” (Lem, Ludlum, Flemming…) i o 13:10 „Powtórka z rozrywki”.
Minęły lata, nawet sporo. Kanałów radiowych – multum, do wyboru, do koloru. Podobnie rzecz ma się w przypadku telewizji – publiczne, prywatne… Tyle, że ostatnimi czasy częściej słucham radia, a obcowanie z telewizyjną „kulturą masową” (cudzysłów użyty celowo) kończę na lekturze gazety z programem. Może jednak historia kołem się toczy? Niezależnie od tego stworzyłem nawet meteorologiczną teorię – czym więcej powtórek i badziewia, tym gorsza pogoda. Albo na odwrót – skutek ten sam.
Autor:Kaare Gulbransen
Tytuł:Po złote runo
Wydawnictwo:ISKRY
Rok wydania:1961
S.
Fot.: internet
2 komentarz