Na poziomie państwowych strategii, z przykładów krajów, które przez rozwój gospodarczy osiągnęły względnie duży poziom dobrobytu, poziom wykształcenia ludzi nie jest ważny.
W czasie prawie trzy letniego pobytu w Iquitos, Peru (1982-1984) zaprzyjaźniłem się z lokalną rodziną Mendez i przez pewien okres czasu pani Ana Mendez była kierowniczką mojej restauracji Maloka. Pewnego dnia zaprosił mnie do swego domu jej brat Javier Mendez Pereira, który przed emeryturą przez wiele lat był prezydentem miasta Iquitos. W czasie rozmowy wydobył największe odznaczenie Peru, Medal Słońca, i wzruszonym głosem powiedział – Po co mi ten medal, kiedy teraz nie mam pieniędzy na operację i grozi mi ślepota. Za młodu był namiętnym graczem piłki nożnej i silne uderzenie piłką w głowę było powodem jego kłopotów ze wzrokiem. Dałem mojemu kierowcy karteczkę z prośbą do żony, aby wyjęła z naszej kasy pancernej pieniądze na operację oczów. W zamian pan Mendez dawał mi potem lekcje dyplomacji. A był on absolwentem najlepszej szkoły dyplomacji w Peru. Nie wiedziałem wtedy, mając 34 lata, jak bardzo mi się to przyda na arenie politycznej w przyszłości. Jest to dla mnie przykład, że człowiek powinien mieć wszechstronne wykształcenie. Potwierdza to jeden z moich ulubionych autorów, stary japoński Samurai Musashi Miyamoto, który na krótko przed śmiercią zakończył pracę nad książką na temat walki pt. „Księga Pięciu Pierścieni”. W tej pracy powiedział, ze wojownik powinien się starać o wszechstronne wykształcenie, aby być niepokonanym. A nawet studiować poezję. A Musashi Miyamoto musiał być dobrym wojownikiem, aby dożyć sędziwego wieku i umrzeć w spokoju. Na dzisiejszym rynku pracy każdy czlowiek musi być niepokonanym wojownikiem.
Pod koniec lat 1970-tych jego książka była hitem w kręgach biznesu w Nowym Jorku na Wall Street. Podobnie dzisiaj w Polsce wojownik, który walczy o godne życie dla swojej rodziny, musi mieć wszechstronne wykształcenie. Nie można negować wartości praktycznej, wszechstronnej edukacji.
Ale to co powiem teraz z pewnością Was zaszokuje. Otóż na poziomie państwowych strategii, z przykładów krajów, które przez rozwój gospodarczy osiągnęły względnie duży poziom dobrobytu, poziom wykształcenia ludzi nie jest ważny. Na przykład takie kraje jak Tajwan, Korea czy też Chiny, szybko osiągnęły wielki sukces ekonomiczny mimo, że 50% populacji nie umiało czytać i pisać. Kiedy odwiedziłem nowoczesne miasto Shenzhen w Chinach, 8-mio milionowe miasto najwyższych technologii, dowiedziałem się, że połowa mieszkańców to czasowi migranci z dalekich wsi. Przyjeżdżają oni do miasta tylko po to, aby zarobić, czyli zaoszczędzić pieniądze i wrócić do swojej rodzinnej wsi, aby tam założyć rodzinę. Ludzie bez wykształcenia, po krótkim przysposobieniu, obsługują tam skomplikowane maszyny warte setki tysięcy dolarów.
Okazuje się, że nie ma bezpośredniej zależności między wykształceniem ludności, a rozwojem gospodarczym kraju. Jest to sprzecznie z naszym poprzednim przekonaniem, że Polska, kraj z dużą ilością wykształconym ludzi, da sobie radę ze zmianą ustroju.
Otóż o wiele ważniejsze dla rozwoju jest stworzenie przez państwo dobrych warunków do pracy grupowej, czyli pracy dużych zespołów ludzi. To co istotnie różnicuje kraje bogate od biednych, to nie jest poziom wykształcenia. Zasadniczo różnicuje ich to, jak dobrze i łatwo ich obywatele mogą się organizować w wydajne zespoły pracy z wysokim wskaźnikiem (nie produkcji) produktywności. Rozwój takich przedsiębiorstw musi być wspierany przez szereg instytucji, które popierają inwestycje i związane z nimi ryzyko. Strategiczny reżym państwa, który zabezpiecza i wspomaga firmy w „zarodkowych” gałęziach przemysłu, pilnuje uproszczania procedur państwowej administracji i cierpliwości systemu finansowego. Ten strategiczny reżim państwa jest konieczny dla długofalowych usprawnień produktywności. Konieczne są państwowe dotacje i ulgi podatkowe w zamian za działalność badawczo-rozwojową, szkolenie pracowników, etc. Wszystkie te, i wiele innych ulg i regulacji, pracuje obecnie na korzyść dalszego rozwoju w krajach bogatych.
Procentowo każda fabryka potrzebuje małą ilość wykształconych specjalistów. Mnie zawsze mówiono, że aby jeden inżynier wydajnie pracował, potrzebuje do pomocy 4-rech techników. A ta 5-osobowa grupa może obsłużyć produkcję przemysłową nawet kilkuset przysposobionych, ale niewykwalifikowanych pracowników. Pomijając zagadnienia marketingowe, największym zadaniem tej całej grupy ludzi będzie stałe usprawnienie produktywności, aby podołać konkurencji na wolnym rynku.
Wykształcenie ogólne jest ważne dla samospełnienia i szczęśliwego życia, ale nie jest bezpośrednio konieczne do zwiększenia produktywności. Można powiedzieć, że wykształcenie pomaga obywatelom, aby mieli satysfakcję i pewność siebie w osobistym życiu. I aby byli wspaniałymi ludźmi i doskonałymi obywatelami. Nie ma natomiast dowodów, że wykształcenie ludności doprowadzi kraj do dobrobytu. O wiele ważniejsza jest rola rządu, szczególnie w krajach mających potrzebę wyjścia z biedy i tworzenia nowych miejsc pracy. Po to, aby instytucjonalnie stworzyć warunki do powstania nowych przedsiębiorstw oraz stałego zwiększania ich produktywności. Taka działalność jest niemożliwa dla obecnej grupy władzy w Polsce – tylko państwo narodowe stać na taka strategię aby skutecznie działać dla dobra swego narodu..
Mit edukacji jako samoczynnego warunku rozwoju szkodzi. Prowadzi do przekonania, że wszyscy powinni mieć co najmniej maturę. A najlepiej wykształcenie ogólne, bo to zgodnie z mitem edukacji, ludzki kapitał automatycznego wzrostu gospodarczego. W konsekwencji takiego mitu edukacji, edukacji dla każdego na każdym poziomie, w Polsce doszło do całkowitego załamania systemu edukacyjnego. I wychowawczego. Szkoły przestały być mechanizmem pozytywnej selekcji edukacyjnej uczniów. A szkolnictwo przestało kształcić dla potrzeb narodowej gospodarki i wychowywać dla potrzeb społeczeństwa narodowego.
Doszło do całkowitego upadku poziomu edukacji podstawowej, gimnazjalnej oraz zawodowej i średniej. Szkoła nie tylko przestała kształcić, ale i wychowywać. Dotyczy to przede wszystkim nie wiadomo po co utworzonych gimnazjów. Nauczycielom odebrano możliwości skutecznego dyscyplinowania uczniów nawet wobec wulgarnych wobec nic zachowań. Ucznia nie można skrzyczeć i postawić do kąta, bo to dla niego upokarzające. Ucznia nie można wyrzucić z lekcji za drzwi, bo może sobie coś złego zrobić. Ale ten sam uczeń może bezkarnie zakłócać lekcję pozostałym. Jego prawa są ponad rozumem. Nauczyciele zaczęli bać się uczniów, by nie mieć kłopotów z dyrekcją i kuratorium oświaty. A część z uczniów poczuła się bezkarna. Bezstresowe wychowywanie w szkołach doprowadziło do antywychowania, w postaci braku stawiania coraz wyższych wymagań i ich egzekwowania. Obniżony poziom wymagań i system testowy sprawdzania wiedzy załamał elementarne poziomy edukacyjne. W Polsce matury zdają dzisiaj młodzi ludzie z lekkim upośledzeniem umysłowym. Z potworną krzywdą dla siebie, bo byliby świetnymi zawodowo tapicerami czy podsadzkarzami. Z osobistą satysfakcją z wykonywania swego wyuczonegop zawodu..
Do tego dochodzi upadek etosu zawodu nauczycielskiego. W Polsce funkcjonuje absurdalny system awansów zawodowych nauczycieli. W tych awansach liczy się prawie wszystko, z wyjątkiem jakości nauczania uczniów. I to od stażu, przez mianowanie, do dyplomowania. W konsekwencji powstała groteskowa sytuacja, potwierdzana ogólnopolskimi badaniami. Im więcej w danej szkole nauczycieli dyplomowanych, tym gorsze wyniki zdawalności egzaminów zewnętrznie ocenianych! A osławiona Karta Nauczyciela zrobiła z tzw. nauczycieli dyplomowanych wręcz szkolne "święte krowy". Dyrektor szkoły nie może skontrolować poziomu lekcji nauczyciela dyplomowanego … bez jego zgody!
Doprowadzono przy tym do upadku kluczowych obszarów w edukacji ogólnej: poziomu nauczania matematyki, czytelnictwa lektur szkolnych z języka polskiego, a obecnie przystąpiono do likwidacji ciągłości wiedzy historycznej. Jeszcze nie daj Boże szkoły III RP miałyby pomagać w kształtowaniu polskiej tożsamości narodowej! A kysz!
Zobaczmy jaka jest edukacja u naszych sąsiadów, w Niemczech. Jak dowodzi tego amerykański ekonomista Michael E. Porter, jedną z przyczyn sukcesów gospodarczych Niemiec jest ich rygorystyczna i wysokiej jakości edukacja. Szczególnie ważnym przyczynkiem do tych sukcesów jest rozwinięty, a unikalny system praktyk zawodowych dla uczniów. Tego rodzaju praktyki są sponsorowane w rządy niemieckich landów, krajów związkowych, będących odpowiednikiem naszych województw. Dzięki temu miliony uczniów odbywa praktyki we wszystkich ważnych strategicznie gałęziach przemysłu. W szkołach średnich zaczyna się praktykę w wieku szesnastu lat i trwa ona trzy do czterech lat. Pół tygodnia spędzają w zakładach pracy, a następne pół tygodnia uczą się teorii w szkołach. Takie połączenie teorii z praktyką jest szczególnie pomocne w wysokospecjalistycznych dziedzinach, jak choćby przyrządy optyczne. Duże firmy oferują szeroki wybór zawodowej specjalizacji.
I dzięki takim szkolnym praktykom zawodowym, zdaniem M. E. Portera, niemieccy pracownicy są dużo lepiej wyszkoleni w specjalistycznych zawodach, niż pracownicy w Polsce. Mają lepsze przygotowanie zawodowe do wykonywania specjalistycznych zadań. I lepszą podbudowę teoretyczną. To z kolei zwiększa jakość produkcji towarów i ich poziom. To dlatego wiodące technologicznie firmy nie chcą przenieść produkcji do tańszych krajów, takich jak Polska. Bo w Polsce brak takich specjalistycznie wyszkolonych pracowników. Niektórzy fachowi robotnicy mają taki wysoki status zawodowy w Niemczech, jak nasi technicy. Dodatkowo niemieckie firmy stale doszkalają swoich pracowników.
W Polsce trzeba węzeł gordyjski edukacyjnego absurdu wreszcie przeciąć. Po pierwsze, likwidując Kartę Nauczyciela; po drugie, likwidując gimnazja; po trzecie, odbudowując zasadnicze i średnie szkolnictwo zawodowe; po czwarte, przywracając nauczycielom i szkołom dyscyplinujące instrumenty wychowawcze; po piąte, podporządkowując szkoły kuratoriom i wojewodom, jako organom polskiego państwa; po szóste, …; itp., itd.
Trzeba zbudować na nowo system edukacji. System rygorystyczny wychowawczo. System zapewniający wysoką jakość kształcenia. System, który od poziomu szkół zawodowych i techników, zorientowany będzie na praktyczne kształcenie wysokokwalifikowanych robotników i techników. W tym systemie szeroko rozbudowane i zróżnicowane muszą być praktyki zawodowe uczniów w przedsiębiorstwach, firmach, warsztatach i instytucjach. I to w każdym miesiącu, a nie raz na rok. Miliony polskich uczniów w wieku od 16 lat już na tym etapie edukacji, musi poznać smak odpowiedzialności w pracy i znaczenie praktycznych kompetencji zawodowych. Programy lekcyjne zaś muszą tworzyć solidną bazę teoretyczną pod zdobywanie praktycznej wiedzy. Wtedy studenci bedą mieli szanse aby docenić teorię bo natychmiast im będzie pożyteczna w praktyce.
Polskie państwo za 9,5 mld zł rocznie kształci masowo ćwierćinteligentów z tytułami magistrów, inżynierów i licencjatów. A uczelnie prywatne robią to samo, tyle że za pieniądze tychże. Polskie uczelnie kształcą kiepsko. Jakość polskich uczelni i polskiej nauki jest kiepska. Na kilkaset polskich uczelni państwowych i prywatnych tylko dwie są w ogóle klasyfikowane w międzynarodowych rankingach jakości. Uniwersytet Jagielloński i Uniwersytet Warszawski. I to zawsze w samej końcówce. Polscy naukowcy przestali się liczyć w Europie i na świecie. Polskie środowisko naukowe, jak opisuje Niezależne Forum Akademickie, jest toczone rakiem patologii koterii i sitw, fikcyjnych konkursów dla "swoich", nepotyzmem, a uczelnie stają się "zakładami pracy chronionej". Cały system biurokratycznych awansów naukowych jest absurdalny. Co ma prezydent państwa do tytułów profesorskich? A w Polsce to prezydent nadaje najwyższe tytuły profesorów zwyczajnych! To nie do pomyślenia, aby prezydent USA czy też premier Kanady wtrącali się do tego, kto ma być profesorem na amerykańskich uczelniach.
Trzeźwo widzą to sami studenci. Internauta "Miggor", student polskiej politechniki z rocznika 1989, nie pozostawia złudzeń co do jakości uczelni wyższych, poziomu nauczania i jakości studentów. Pisze o atmosferze bylejakości, miernoty, olewactwa na politechnikach, o uczelniach humanistycznych nawet nie wspominając. Stwierdza kompletną degradację kształcenia na prywatnych uczelniach, aż po sytuacje korupcji przy zdobywaniu dyplomów. Pisze o tym, że na uczelnie wyższe trafia już zwykły motłoch, czasem o mentalności pijaczków spod budki z piwem. Pisze o masowym kształceniu bezmyślnych "lemingów" z wielkich miast, z wielkimi aspiracjami i z wielką arogancją, a przy braku elementarnej kultury ogólnej, ogłady na co dzień i wiedzy zawodowej. Jego zdaniem główną przyczyną są sami wykładowcy, zainteresowani finansowo i zawodowo podtrzymywaniu tego absurdalnego systemu. Wykładowcy, których część pracuje na wielu etatach, zarabiając krocie jak na Polskę. Ale też których duża część, klepie biedę za bardzo niskie pensje.
"Miggor" słusznie twierdzi, iż za to nieprzebrane marnotrawstwo finansowe, ludzkie i czasowe, odpowiada polskie państwo, które realizuje propagandowy fetysz wyższych studiów dla każdego, kto ma na to ochotę. A w konsekwencji średnio doświadczony pracownik po szkole zawodowej wie więcej, niż absolwent polskiej politechniki z tytułem magistra inżyniera.
W Kanadzie moja własna córka, etnicznie Chinka porzuciła niepraktyczne studia universyteckie na korzyśc pomaturalnej szkoły typu college. Przekazała mi swoją obserwację, że rodzice chińskich dzieci tradycyjnie, po staremu posyłają je na studia uniwersyteckie a natomiast nauczeni doświadczeniem praktyczni Kanadyjczycy posyłają swoje dzieci na college aby miały fach w ręku i tym samym możliwośc szybkiego znalezienia pracy z takim dyplomem. Inna z moich córek, rezydent Japonii, dostała dyplom uniwersytecki z wyróżnieniem w dziedzinie humanistycznej od jednego z najlepszych uniwersytetów w Kanadzie. Miała dyplom bez praktycznego zawodu. Obecnie kończy dwu letni program w szkole pomaturalnej (typu college) w Sapporo ponieważ wybrała karierę dziennikarki telewizyjnej. W dzisiejszej Japonii i w Kanadzie dyplom uniwersytecki nie jest biletem do sukcesu w danym zawodzie.
Popatrzmy również na naszych sąsiadów w Niemczech. Zdaniem znakomitego amerykańskiego ekonomisty M. E. Portera, niemieckie szkolnictwo wyższe i nauka to jedna z przyczyn ich gospodarczych sukcesów. Mają oni system uniwersytetów oraz wyższych szkół technicznych (Fachhochschulen). Wyższe szkoły techniczne są bardziej ukierunkowane na praktykę zawodową i mają krótsze terminy konieczne do uzyskania dyplomu. Niemieckie wyższe szkoły techniczne oferują najwyższą jakość edukacji i to w porównaniu z Wielką Brytanią i USA. W niektórych dziedzinach niemieckie wyższe szkoły zawodowe mają większy prestiż niż uniwersytety.
Odpowiedzialność za uniwersytety i szkoły techniczne ponoszą rządy landów, czyli poziom naszych województw. Są bliżej potrzeb lokalnego przemysłu, niż rząd centralny. W Niemczech każdy uniwersytet czy wyższa szkoła techniczna specjalizuje się w dziedzinach związanych z lokalnym przemysłem, aby w ten sposób rozwijać się w danym zakresie specjalizacji.
W opinii M. E. Portera niemieckie uniwersytety mają wybitnie wysoki poziom badań naukowych oraz inżynierskich. I w tych dziedzinach mają dużą ilość doktoratów. Ilość takich doktoratów stale się w Niemczech zwiększa, kiedy w tym samym czasie w USA się kurczy. Na początku XX wieku Niemcy mieli lepszą edukację naukową i techniczną niż jakikolwiek kraj na świecie. O ile niektóre amerykańskie uniwersytetu mają obecnie podobnie wysoki poziom, to jest niesamowite, że Niemcy utrzymują ten sam wysoki poziom edukacji na wszystkich swoich uczelniach. Niemiecki dyplom techniczny ma większy prestiż, niż podobny w USA czy Wielkiej Brytanii.
Sytuacja w polskiej nauce i szkolnictwie wyższym jest również formą "węzła gordyjskiego", którego nie ma co rozsupływać. Jego reformowanie już nie ma sensu. Trzeba go po prostu przeciąć.
Pierwszym i decydującym posunięciem jest wystąpienie polskiego państwa w stosunku do swoich uczelni z pozycji właściciela. Bo to właściciel odpowiada za to, co się w nich dzieje. Uczelnie państwowe są własnością państwa i są utrzymywane z pieniędzy publicznych. Dlatego państwo musi wyłącznie decydować o tym, kto i jak zarządza państwowymi uczelniami wyższymi. Najwyższą władzą uczelni powinna być rada uczelni – dziesięcioosobowa. W skład rady wejdą też, wybierani w drodze powszechnego głosowania na uczelni, trzej przedstawiciele studentów. Rada będzie mianowana przez ministra nauki i szkolnictwa wyższego, spośród zatwierdzonych przez Sejm kandydatur wybitnych polskich naukowców, przedsiębiorców, twórców techniki i kultury. Z kraju, i z zagranicy. I rada odpowiadać będzie przed ministrem za funkcjonowanie uczelni. Rada wybierać będzie w drodze otwartego konkursu rektora, odpowiedzialnego za działalność naukową i kształcenie oraz kanclerza, odpowiedzialnego za finanse, organizację i administrację. Rektor wybierać będzie w drodze otwartego konkursu dziekanów poszczególnych wydziałów. Dziekani będą odpowiedzialni za dobór kadry naukowej w drodze otwartych konkursów. Dziekani będą też wybierać w drodze jawnych konkursów kierowników zakładów i katedr.
Taki system zarządzania uczelniami wyeliminuje patologie, jakie stworzył obecny system profesorsko-dyrektorski. W tym patologicznym systemie uczelnie wyższe stały się sprywatyzowanymi folwarkami profesury na dyrektorskich stołkach. Nie może prawidłowo funkcjonować uczelnia, gdzie rektor jest wybierany w drodze nieformalnych przetargów między zwalczającymi się koteriami profesorów. Obecna sytuacja polskiej nauki jest sytuacją, w jakiej znalazłaby się każda armia na świecie, gdyby o niej decydowali wyłącznie wyżsi rangą dowódcy wojskowi. Którzy decydowaliby o tym jakie mają być zakupy uzbrojenia, aż po to jakie mają być zagraniczne misje wojskowe i przeciwko komu należy przygotowywać się do wojny. Pytanie jest tylko takie, po jakim czasie taka armia nie byłaby zdolna do walki. I tak jest właśnie z polską nauką.
Przyznawanie stopni naukowych, od tytułu doktora, po tytuł profesora, pozostawiony będzie wyłącznie w rękach samych pracowników naukowo-dydaktycznych i naukowo-badawczych. O awansach naukowych muszą decydować wyłącznie naukowe rady wydziałów i placówek naukowych, w skład których będą wchodzić wszyscy zatrudnieni na nich profesorowie. Ani ministerstwo, ani tym bardziej prezydent państwa, nic do tego mieć nie może.
Państwo przyznając środki finansowe, powinno mieć kontrolę ilości przyjęć na studia wyższe na uniwersytetach, politechnikach i akademiach. A uczelnie w drodze egzaminów wewnętrznych, będą decydować kogo po maturze przyjąć na studia. Studia nie są dla każdego. Studia sponsorowane przez państwo, czyli przez podatki obywateli powinny być dla grupy bystro umysłowej. Górnych 10% – 15% każdego rocznika. Decyzje o limitach na poszczególne kierunki studiów powinno podejmować Ministerstwo Nauki w ścisłej współpracy z Ministerstwem Gospodarki. Państwowe szkoły zawodowe powinny zostać przekształcone w inżynierskie i licencjackie zawodowe szkoły technicze, podporządkowane wojewodom, a kształcące fachowców dla regionalnych rynków pracy.
Uczelnie prywatne mają pełne prawo do funkcjonowania na własną odpowiedzialność rynkową. I na własną odpowiedzialność za jakość kształcenia. Najlepszym z nich, weryfikowanym zewnętrznie, a kształcącym zgodnie z potrzebami regionalnych rynków pracy, państwo powinno przyznawać dotacje.
Zasadniczej zmianie musi wszakże ulec system kształcenia na wyższych uczelniach. Dlaczego absolwent wydziału lekarskiego musi w trakcie studiów mieć praktyki w klinikach i szpitalach, a magister inżynier elektroniki nie musi mieć takich praktyk w przedsiębiorstwach i warsztatach? Po co gospodarce ludzie z wyższym wykształceniem, których wykształcenie jest czysto teoretyczne? Ale nie tylko w gospodarce. Wszędzie indziej również. To absurd, aby po studiach dopiero na drodze długiego stażowania, można było pracować w przemyśle jako magister inżynier elektronik. By już nie wspomnieć o kandydowaniu do zawodu adwokata czy notariusza. To po co studia? Studia wyższe muszą zostać rozbudowane o rzetelne praktyki zawodowe w przedsiębiorstwach, firmach, instytucjach, sądach i urzędach. I to odbywane w każdym semestrze studiów. I w trakcie wszystkich lat kształcenia. Prace magisterskie, inżynierskie i licencjackie muszą być rozwiązywaniem problemów praktycznych dla przedsiębiorstw w celu zwiększenia ich konkurencyjnosci. Wtedy nie będzie plagi plagiatów i kupowania fikcyjnych prac magisterskich, inżynierskich i licencjackich.
Sukces zawodowy obywateli to korzyść dla państwa. Tylko państwo narodowe dba o globalnie konkurencyjną edukację i pełne zatrudnienie dla swoich obywateli.
Stanisław Tymiński