Niczym ten stary dąb zza okna patrzę milcząco na świat
Ostatnimi czasy rzadko, mógłbym rzec – sporadycznie korzystałem z klawiszy klawiatury. W pewnym momencie pomyślałem nawet, że będę musiał nauczyć się na nowo pisać na komputerze. Ale, to jak jazda na rowerze – siadasz i już.
Dawno mnie nie było w sieci i choć tyle się działo nie czułem potrzeby pisania. Minął jeden miesiąc potem szybko drugi i kolejne. I jakoś tak zleciało. Jest już grudzień z zimą za oknem.
Nie wiem, czy mnie jeszcze pamiętasz Drogi Czytelniku.
Nie wiem, czy ktoś jeszcze spojrzy w moją stronę po tak długiej niebytności w portach internetowych wód.
Wiem, że czas jak rzeka bezustannie płynie. Że nawet na minutę się nie zatrzymuje, nie zwalnia. Wiem, że do internetowych portów i przystani jedni wpływają inni z nich (jak ja) wypływają na chwilę, na dłużej, a jeszcze inni na stałe.
Jeśli chodzi o moje zamiłowanie do pisania, to wspomnieć muszę choćby słowem, że nie zarzuciłem pisania. Dodam jedynie, że sporo słów regularnie kreśliłem na papierze. Nic wielkiego, choć dla mnie owe nanoszone na papier słowa, z których budowałem zdania pojedyncze i złożone mają dość duże znaczenie.
Jeśli już wspomniałem o zimnie za oknem to powinienem – niejako z obowiązku – wspomnieć, że widok z okien u mnie się zmienił. Sporo czasu poświęciłem temu, co widziałem na wrocławskich ulicach za oknami mojego mieszkania. Zanim pokuszę się o dokonanie opisu tego co teraz widzę z okien, to wpierw dodam, że moje ukochane miasto – Wrocław opuściłem.
Nie, nie zdradziłem jedynie zmieniłem miejsce pełne werwy i ulicznego gwaru na miejsce, w którym cisza rozbrzmiewa w uszach tak bardzo, że przypomina melodyjną kołysankę.
Wrocław ciągle pozostaje w mym sercu. Do ukochanego miasta codziennie przyjeżdżam do pracy. Tak, wiele zmian wokoło, wiele we mnie i jeszcze więcej w moim życiu.
Kiedy kreślę te słowa spoglądam na ogród pokryty białą warstwą śniegu, patrzę na ścianę lasu, która znajduje się kawałeczek za płotem. Przyglądam się przyrodzie. Słucham jej opowieści i szukam nowych doznań. Urzeka mnie to miejsce. Dech w piersiach zapiera ta cisza, w której wkomponowały się sikorki i równie dostojne sójki – a morze tak daleko.
Dwa koty na progu balkonowego okna. Jeden, ten szaro-czarny, uratowany od niechybnej śmierci dziś dumnie siedzi obok starszego koleżki o śnieżnobiałym umaszczeniu.
Gdzieś tam całkiem niedaleko jest ukochane miasto poprzecinane wzdłuż i szerz tętniącymi wielkomiejskim życiem ulicami – aorty i żyły główne coraz bardziej zapychają się niekończącą się lawą aut. Kiedy następuje zatrzymanie odgłosy klaksonów próbują rozładować korki. Wtedy nawet przekleństwa nie pomagają.
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, a raczej dobrej lokalizacji, omijam te części miasta, i drogę z domu do pracy (ok 30 kilometrów) pokonuję w dwa kwadranse.
To tyle jeśli chodzi o pierwsze „wejście” po prawie półrocznej przerwie. W kolejnych odsłonach postaram podzielić się refleksją jaka mi towarzyszy na okoliczność różnych odcieni życia i wszystkiego tego co ze sobą owe (życie) niesie.
Być może odsłonię widok z drugiego okna. Jeszcze nie wiem. Być może nawet otworzę okno mej duszy.
***
trafiam na trudne słowo w ustach obcego
język brzmi jak uzasadnienie do wyroku
albo corrigenda do życia płynącego obok
stan ducha niczym wody Narwi przy ujściu
ze słowiańską domieszką języka sąsiadów
gra współbrzmień dialektycznych sporów
o pradawne znaczenie słowa – korzenie
starych rodów przeplecione nową historią
w której giną najbardziej pamiętliwe swary
koniugacja czynności dokonanej o zmroku
*
po zmroku w dolinie siadają mgły gęste jak pierwszy sen
poranne powietrze barwi aromatyczna woń igliwia
przedzieram się przez lepkie pułapki – sieci
cisza jak gąbka w której grzęźnie nawet mój oddech
z twarzy zdejmuję warstwę mumii-stycznego zwoju
przedzieram się i wyrywam członki niczym ptak skrzydła
spięte wilgocią uwięzione w oplotach rzęsistych pajęczyn
i zmiana – zima…