w branży kresowej właśnie zasłynął opisywany przez Toyaha Nicieja. Ktoś go wczoraj porównał do Michała Kryspina Pawlikowskiego naszych czasów. To jest dowód na to, że bardzo nam jest dziś potrzebna krytyka literacka z prawdziwego zdarzenia
Nigdy nie miałem serca do piosenek Agnieszki Osieckiej, jakoś mnie to nie brało, może dlatego, że było dziewczyńskie, a może dlatego, że naładowane fałszywymi emocjami. Najgorszą zaś piosenką Osieckiej była i jest nadal piosenka „Pijmy wino za kolegów”. To jest wprost świństwo nie piosenka, to jest gorsze niż „Partisan” Cohena” albo „Imagine” Lenona.
Pamiętam jak kiedyś w telewizji Agata Passent opowiadała o tym jak jadąc z matką samochodem zatrzymały się tuż za jelczem pełnym zomowców. Ci widząc w aucie młodą dziewczynę zaczęli jej machać. No to Passentówna też im machała. I wtedy Osiecka powiedziała jej, że tym akurat panom nie machamy, a potem wyjaśniła córce dlaczego napisała piosenkę ze słowami „Pijmy wino za kolegów”. I my dokładnie wiemy dlaczego ona zakazała machania i dlaczego napisała tę piosenkę.
Jakiś czas później oglądałem program poświęcony Osieckiej, w którym wystąpiły jej córka, a także przyjaciółka Magda Umer. Ja tej Umer nie lubię prawie tak samo jak nie lubiłem Osieckiej. A to co się wtedy w tym programie działo na scenie przechodziło ludzkie pojęcie. Agata Passent chwaliła się znajomością angielskiego, opowiadała, że zajmuje się niemieckim barokiem i czymś jeszcze, czego nie pamiętam, bo dosyć mi było tej żenady angielsko-barokowej.
Umer odgrywała rolę dobrotliwej opiekunki, a wszystko odbywało się w konwencji ciepłego żartu. Publiczność zdaje się klaskała, a Zamachowski, Józefowicz i Machalica śpiewali jakieś kuplety. Rzecz pomyślana była tak, by tłumowi na widowni pokazać jak wygląda, działa i zachowuje się prawdziwa elita. Nie wiem czemu, ale kiedy na to patrzyłem przypomniał mi się Ropuch z książki zatytułowanej „O czym szumią wierzby”. Program ten powtarzany był wielokrotnie w telewizji polskiej, po to, jak sądzę, byśmy sobie dokładnie zapamiętali gdzie jesteśmy i jaka jest nasza rola.
Postać Agaty Passent zapadła mi tak głęboko w pamięć, że dziś wprost nie mogę na nią patrzeć, a zdarza mi się widzieć ją niezmiernie rzadko, albowiem nie mam telewizora. Nic to nie pomaga, niechęć jest silniejsza i cały czas myślę o tym niemieckim baroku.
Wczoraj mój kolega Toyah napisał tekst o człowieku nazwiskiem Nicieja, który jest profesorem i napisał książkę o Lwowie. Za książkę tę dostał nagrodę na ostatnich Targach Książki Historycznej. Otóż ów Nicieja ma za sobą taką polityczną i naukową karierę, że nie powstydziłby się jej żaden członek politbiura za Breżniewa. W dodatku był na różnych stypendiach w Londynie, co wcale o nim dobrze nie świadczy, przeciwnie, czyni go jeszcze bardziej podejrzanym.
Nicieja, żeby dobrze wypełniać powierzoną mu funkcję, musi oprzeć się na pewnej stylizacji, jest to rzecz poważna i ważna z każdego punktu widzenia.
Chodzi mianowicie o materializację marzeń. Kiedy komuniści wkroczyli tu w 1945 roku, kiedy jechali czołgami, a za nimi posuwały się kolumny piechoty i łaziki z zawodowymi mordercami z NKWD, zaczęli od zabijania ludzi. Potem zabrali mienie i nieruchomości, mienie sprzedali gdzieś na zachodzie, najpewniej w Londynie, a nieruchomości zaczęli eksploatować w sposób rabunkowy doprowadzając kraj do ruiny. Gdy okrzepli uzbroili się w media i pokazywać jęli widzom, czyli swoim niewolnikom, to co uznawali za atrakcyjne i ważne. Było to samo badziewie, bo niby czego można się było po nich spodziewać. Jeśli zaś udało im się wyprodukować coś co jakością przypominało produkt przeznaczony dla ludzi, było to zakłamane prawie tak samo jak piosenki Osieckiej. Próbowali się w tym doskonalić, ale nie wychodziło. Jakość dociągnęli do tak zwanej transformacji i wtedy zauważyli, że jest jeszcze coś na co można zrobić skok.
I to był strzał w dziesiątkę. Postanowili bowiem zagospodarować te obszary tęsknot i marzeń Polaków, które wydawały im się ważne i które w jakiś sposób ich nobilitowały. Na pierwszy ogień poszły Kresy i w branży kresowej właśnie zasłynął opisywany przez Toyaha Nicieja. Ktoś go wczoraj porównał do Michała Kryspina Pawlikowskiego naszych czasów. Proszę Państwa, to jest dowód na to, że bardzo nam jest dziś potrzebna krytyka literacka z prawdziwego zdarzenia oraz prawdziwe znawstwo.
W książkach Michała Kryspina Pawlikowskiego jest sama prawda, są tam cale stronice poświęconych nauce Mazura oraz kwestii tego jak się Mazura poprawnie tańczy po polsku, czego niestety nie można się nauczyć na kursach prowadzonych przez jakichś podejrzanych Żydów z Rosji. W książkach Niciei niczego takiego być nie może, bo on nie ma o tym pojęcia, urodził się po wojnie i jedyne co mu pozostało to uprawianie jakieś nędznej stylizacji, jakieś ogrody pamięci, albo inne wyssane z palca syfy.
Prócz Kresów ważne dla komunistów jest również ziemiaństwo. Kochają je opisywać w sposób perfidny i szkalujący, który udekorowany jest czymś znacznie nędzniejszym niż niemiecka shandefreude. W tym parszywym dziele pomagają im niestety potomkowie ziemian, ludzie całkowicie pogubieni i nie rozumiejący swojej misji, ani dawnej, ani obecnej.
Podsumowując: wszystko co może dodać czerwonym splendoru, wszystko na czym mogą posadzić swój tłusty zad umazany smarem z parowozów rewolucji, zostanie przez nich zbrukane i zniszczone. Potem odwrócą to na nice, jak Nicieja Lwów i będą się domagać nagród i oklasków.
I teraz najważniejsze; my się nie możemy z nimi ścigać. My musimy z tej ich wsiowej tęsknoty za nobilitacją zrobić pułapkę na szczury, z której nie ma wyjścia. To nie jest proste, ale nie jest też niemożliwe.
Dodajmy jeszcze, że nie ma takiego obszaru, takiej osoby, takiego miejsca, którego nie chcieliby dotknąć swoim paluchem.
Dotyczy to także religii, a może przede wszystkim jej. I niech tu za przykład najważniejszy posłuży zdjęcie Jerzego Klechty, znanego dziennikarza telewizyjnego, na którym widnieje sam Klechta obok Jana Pawła II.
Zaraz mnie ktoś zapyta o postawy, o to co robić w takim razie i jak żyć, tak jakbym ja miał jakieś pewne informacje na ten temat. Nie mam, ale mogę opowiedzieć na koniec pewną historię o Indianach.
Po kolejnym już poddaniu się Geronimo, w obozie gdzie zamknięto jego grupę pojawił się dziennikarz, który bardzo chciał z nim porozmawiać. Rozglądał się po twarzach, szukał kogoś kto według niego powinien wyglądać jak najgroźniejszy człowiek na całym południowym zachodzie. Widział różnych Indian, mniej lub bardziej pasujących do jego wyobrażeń. W końcu jednak pokazano mu malutkiego człowieczka, z gębą jak przecinak, w rozpadających się łachach z nielitościwie brudną szmatą zawiniętą wokół głowy. Człowieczek bawił się jakimś patykiem. Mimo że wojsko odebrało Indianom broń, wszyscy omijali siedzącego z daleka z obawy, że może on mieć gdzieś ukryty nóż, który postanowi wbić znienacka do brzucha jakiemuś przechodzącemu mimo zdrajcy lub żołnierzowi. Tym małym, brudnym człowieczkiem z patykiem w ręku, był właśnie Geronimo. Ja zaś bardzo lubię tę historię, bo wiem, że najważniejsze to nigdy nie rezygnować i nigdy niczego nie udawać. I za żadne skarby nie opowiadać publicznie, że interesujemy się niemieckim barokiem.
Coryllus
za: http://naszeblogi.pl/34680-o-sposobach-nobilitowania-czerwonych-i-ich-dzieci
Zagladam tu i ówdzie. Czesciej oczywiscie ówdzie. Czasem cos dostane, ciekawsze rzeczy tu dam. ''Jeszcze Polska nie zginela / Isten, áldd meg a magyart'' Na zdjeciu jest Janek, z którym 15 sierpnia bylismy pod Krzyzem.