Stajemy wtedy w samotności przed naszym własnym ciałem, które wydawało nam się niezniszczalne. Obawiamy się o tak prozaiczne i głupie sprawy jak o nasze 70 uderzeń serca w każdej minucie, obawiamy się o nasz oddech, który łapczywie zarzucamy jak sieć na życie, które zdaje się być już poza nami, oplatamy palcami pościel trzymając się kurczowo tej śmiesznej poręczy naszego życia. Jeszcze czujemy, jeszcze oddychamy, jeszcze przez chwilę będziemy nieśmiertelni!
…, czyli notka, której nikt nie będzie chciał czytać.
Mało kto z nas zdaje sobie sprawę, że za chwilę może nie żyć. Skończy się jego nieśmiertelność w sposób mniej lub bardziej przewidywalny, bo kruchość naszego życia rośnie wprost proporcjonalnie do chęci jego zachowania.
Czy mamy świadomość, że wsiadając do samochodu (tego, którego kupiliśmy w wielkim podnieceniu i szczęściu) za chwilę może się on stać miejscem, w którym weźmiemy ostatni oddech w naszym życiu?
Oczywiście, że nie…
Czy wyobrażamy sobie, że codziennie zagonieni w kozi róg spraw, które musimy zrobić stoimy zamyśleni, biegniemy zamyśleni, trwamy w nerwach, bo musi nam się coś udać, musimy coś zdobyć, coś osiągnąć, coś mieć… a bywamy trafieni przez tego, który nie wziął ostatniego oddechu w swym życiu w aucie ze swoich snów, ale to my gaśniemy trafieni pięknym zderzakiem malowanym na kolor nieba…
Oczywiście, że nie…
Czy zdajemy sobie sprawę, że goniąc za sprawami, które nam są do życia niepotrzebne, stajemy na drodze tym, którzy też bardzo chcą to mieć. Stajemy więc czasem oko w oko ze śmiercią, która odbiera nam wszystko dając tym innym wszystko, co mamy?
Oczywiście, że nie…
A gdy już to wszystko mamy, zadowoleni wsiadamy do auta wierząc w naszą nieśmiertelność do momentu, kiedy oddajemy ostatni oddech naszego życia, maszynie, która miała kiedyś piękne zderzaki w kolorze nieba?
Oczywiście, że nie…
Nasza ślepota, zatem zatacza koło od cudu naszych narodzin do naszej zawsze niespodziewanej śmierci.
Czasem mamy szansę zobaczyć to, co w życiu jest naprawdę ważne.
Stajemy wtedy w samotności przed naszym własnym ciałem, które wydawało nam się niezniszczalne. Obawiamy się o tak prozaiczne i głupie sprawy jak o nasze 70 uderzeń serca w każdej minucie, obawiamy się o nasz oddech, który łapczywie zarzucamy jak sieć na życie, które zdaje się być już poza nami, oplatamy palcami pościel trzymając się kurczowo tej śmiesznej poręczy naszego życia. Jeszcze czujemy, jeszcze oddychamy, jeszcze przez chwilę będziemy nieśmiertelni!
W zupełnej samotności, stajemy nadzy, strachliwi i przerażeni przed prawdą, którą w jednej jasnej sekundzie naszego życia poznaliśmy: codziennie jesteśmy obok własnej śmierci. To nasz najwierniejszy przyjaciel, który towarzyszy nam w każdej sekundzie naszego życia, trzyma nas w objęciach wtedy, gdy się rodzimy, gdy żyjemy pełnią życia, gdy rozpaczamy i uśmiechamy się ze szczęścia. Nasz jedyny przyjaciel w życiu – NASZA ŚMIERĆ nigdy nas nie zawiedzie, nigdy nie opuści, nigdy nie zostawi. Czy zdajemy sobie sprawę z jej obecności?
Oczywiście, że nie…
Jednak potrafimy naszego najwierniejszego przyjaciela, naszą śmierć, rozbawić do łez, bo mówimy jej codziennie o swych planach, snujemy sny o nieśmiertelności i o tym, co zdobędziemy. Aż do momentu, kiedy ze zdziwieniem zaczynamy rozumieć, że tak prozaiczna rzecz jak jeszcze jedno uderzenie serca, jeszcze jeden oddech to największy cud i skarb, który mamy…
Warszawa ulica Kondratowicza. Szpital Bródnowski.
Przejdźmy się tam w skupieniu. Mińmy główny wjazd ze szlabanami i stańmy.
Pokaże Wam Wasze życie.
Po prawej stronie zobaczycie oddział, w którym wszystko się zaczyna. Niebieski budynek wcale nie przypomina cudu, raczej nasze ciężkie życie, w którym czasem mamy szczęście koloru błękitu jak jego elewacja. To oddział położniczy. Tam bierzemy pierwszy oddech.
Po lewej stronie budynek główny. Tam wielu ostatni raz usłyszało swoje serce, wzięło ostatni oddech.
Między tymi budynkami parking… na 24 metry szeroki.
24 metry od narodzin do śmierci. To właśnie cała nasza nieśmiertelność, 24 metry naszego życia.