Żeby Polak był mądry po szkodzie
Obawiam się, że mamy aż nadto przykładów w naszej historii ażeby uznać, iż to przysłowie jest zbyt optymistyczne.
Nie sięgając głębszej historii począwszy od oszukańczego „hołdu pruskiego”, spisków habsbursko ruskich, zdrady w Radnot, łamania „wieczystych” umów przez Moskali, wszystko to z polskiej strony zapominane i wybaczane na naszą własną zgubę. Nawet nasz król – bohater – zbawca Europy, nie poszedł na Turków przez Podole i Multany odzyskując po drodze Kamieniec Podolski, po utracie, którego panowała żałoba narodowa, a idąc przez Śląsk nie wysłuchał próśb ludu śląskiego i nie zwrócił go Macierzy. Austriacy zaś w akcie wdzięczności za ocalenie w niecałe sto lat później wzięli udział w rozbiorze Polski.
Podobnie Poniatowski po oświadczeniu Napoleona uciekającego z Moskwy, że oddaje sprawę polską w ręce rosyjskie, zachował mu wierność zamiast wzorem innych napoleońskich aliantów czym prędzej szukać alternatywy, a miał w swym ręku atut w postaci jedynego z całej Wielkiej Armii uszczuplonego, ale ocalonego wojska.
Z najnowszych dziejów trzymaliśmy się sojuszu z Francją, chociaż Francja robiła wszystko żeby tego sojuszu nie dotrzymać, zawierzyliśmy Rooseveltowi, który sprzedał nawet nie za miskę soczewicy Stalinowi nie tylko Polskę i pół Europy, ale przecież i najżywotniejsze interesy amerykańskie.
Można te przykłady mnożyć bez końca.
Do mego artykułu z 22 listopada „Rosja i Niemcy w Europie” otrzymałem bardzo obszerny wpis Pana Marka Kajdasa, za co serdecznie dziękuję, podejmujący wiele wątków sprawy stosunków międzynarodowych i polskiego w nich umiejscowienia.
Moje spostrzeżenia dotyczyły tylko jednego z elementów tej prawdziwej łamigłówki rożnych relacji, a mianowicie bezpośredniego zagrożenia rozwojem stosunków niemiecko rosyjskich uwzględniając doświadczenia historyczne szczególnie w odniesieniu do Polski.
Tak się złożyło, że w XX wieku mieliśmy w zasadzie dwie okazje żeby zapobiec, a przynajmniej osłabić to zagrożenie.
Pierwszą było kształtowanie się nowej Europy w wyniku I Wojny Światowej. Oceniam jako polską porażkę wynik konferencji wersalskiej spowodowany anglosaską chęcią utrzymania Niemiec, jako swojej strefy wpływów i czynnika równoważącego nadmierny wzrost pozycji Francji w Europie. Francja natomiast wbrew doświadczeniom z tejże wojny dążyła do odtworzenia pozycji Rosji, jako jej najważniejszego sojusznika.
Polska w tej całej rozgrywce była traktowana na zasadzie zryczałtowanego stosunku do małych krajów na pograniczu Rosji, „Russia’s border country” jak to ujął angielski historyk Carr .
Polska delegacja w Wersalu, znakomicie przygotowana w sprawach polsko niemieckich została potraktowana na wspomnianej zasadzie, a żydowskich doradców anglosaskich drażniła ponadto „antysemickość” Dmowskiego, co wobec największego skupiska Żydów w Europie jakie reprezentowała Polska stanowiło dodatkowe utrudnienie. Może lepiej byłoby gdyby w polskiej delegacji znalazł się Stroński.
Ponadto polska delegacja zapatrzona w sprawę polską jakby nie zwróciła uwagi na to, o co naprawdę toczy się gra i nie przystosowała się do niej.
Jeżeli Francji zależało na odzyskaniu Rosji to trzeba było ten atut, lub słabość francuską, wykorzystać wiedząc, że bez Polski nie da się tego dokonać i uzyskać ze strony Francji faktyczne poparcie a nie tylko deklaracje.
Francuzi bowiem jak widzieli w czymkolwiek swój interes to potrafili wbrew Anglosasom przeforsować swoje zdanie. Tak było w sprawie Powstania Wielkopolskiego, kiedy zagrozili Niemcom w przypadku podjęcia ofensywy przeciwko zwycięskim powstańcom. Cena za pomoc Francuzom była stosunkowo niewielka: -Górny Śląsk i Gdańsk i nie o żadne „historyczne prawa” tu chodziło, którymi szermowała polska delegacja, ale o zwykły interes. Nawet Litwini potrafili uzyskać Memel, czyli Kłajpedę, która do nich nigdy nie należała i w której nie było Litwinów.
W stosunku do Polski podnoszono stale argument zbyt dużego udziału mniejszości narodowych w razie realizacji polskich postulatów. Jakoś ten argument nie został zastosowany ani do Rumunii, ani serbskiej Jugosławii, ani nawet do Czechów, którzy we własnym kraju byli w mniejszości.
Nie zrozumieliśmy jednej rzeczy, mianowicie że na konferencji pokojowej nie załatwia się spraw „historycznych”, ale zwykłe geszefty.
Cały zysk polegał na tym, że Polsce za pomoc Francji w załatwianiu jej interesów trzeba było zapłacić z góry, czyli oddać Gdańsk i Górny Śląsk już w 1919 roku, a wojna z bolszewikami i tak nieunikniona wymagałaby dalszych negocjacji.
Stawia się zarzut Piłsudskiemu, że nie wygrał tej wojny na skalę polskich potrzeb. Nie winiłbym go za to gdyż był jedynym człowiekiem z całego polskiego dowództwa, który nie zadowolił się wygraniem bitwy warszawskiej ocalającej Warszawę, ale nie decydującej o wygraniu wojny. O tym zdecydowała bitwa niemeńska, której nie podjąłby żaden z przeciwstawianych Piłsudskiemu generałów.
Piłsudskiego już nie jako naczelnego wodza, ale jako naczelnika państwa obciąża natomiast całkowita rezygnacja z wpływu na skład i instrukcje dla delegacji ryskiej, która zaprzepaściła sukces militarny.
Odnosi się wrażenie, że Piłsudski był zmęczony i zrezygnowany w związku ze stałymi napaściami na niego ze strony nie tylko prawicy i wprawdzie zdobył się jeszcze na akt niezwykle pomocny w negocjacjach z bolszewikami w postaci zagonu na Korosteń, ale później wycofał się całkowicie z wpływu na bieg wypadków.
Zróżnicowanie poglądów na koncepcję odrodzonego państwa polskiego przyniosło jak najgorsze rezultaty, a przecież punkt wyjścia był prosty, skoro miała to być odrodzona Polska przedrozbiorowa to wykorzystując przegraną Niemiec i Austrii, a także sowieckie postanowienia o unieważnieniu aktów rozbiorowych powstały przynajmniej formalne warunki na odrodzenie tego państwa w kształcie przedrozbiorowym. Obecność Polski na ziemiach białoruskich czy ukraińskich traktowano jako zabór, ale obecność rosyjską już tak nie traktowano, a przecież Polska, jako Rzeczpospolita Obojga Narodów dawała znacznie większe szanse na samostanowienie narodowe aniżeli Rosja jakakolwiek by nie była.
Odrębną sprawą jest to, co faktycznie z dawnej Polski dałoby się odzyskać, ale punkt wyjścia negocjacyjnego powinien być właśnie taki.
Drugim błędem popełnionym przez władze polski przedwrześniowej było bezwarunkowe zawierzenie wiarołomnym sojusznikom mając w pamięci ich stosunek do Polski nie tylko w traktacie wersalskim, ale już niedługo po zakończeniu wojny, jak choćby Locarno, czy zamykanie się w skorupie linii Maginota. Stało się to mimo wielokrotnie wyrażanej przez Piłsudskiego nieufności do Francuzów.
Trzecim niewybaczalnym błędem popełnionym w XX wieku była regulacja stosunków z Rosją i Niemcami na zasadzie traktatów „Skubiszewskiego”, które zrównały rolę ofiary i napastnika nawet nie wspominając o nie wyrównanym rachunku win, natomiast dopuszczając do niemieckiego oświadczenia w sprawie formalnego istnienia III Rzeszy.
Uznanie przez RFN granicy z Polską nie ma żadnego znaczenia prawnego, granica ta została ustalona decyzją zwycięskich mocarstw w 1945 roku w Poczdamie /potwierdzoną protokółem paryskim w 1990 roku/, którym III Rzesza poddała się bezwarunkowo i oświadczenie współczesnych Niemiec nie może tu niczego zmienić. Natomiast umieszczenie w traktacie Polski i RFN takiego postanowienia oznacza to ze strony polskiej nadanie temu państwu prawa do wypowiadania się w tej sprawie z mocą obowiązującą, co jest oczywistą rezygnacją z uznania nadrzędnej decyzji zwycięskich mocarstw.
W stosunku do Rosji Jelcyna, który zabiegał o poparcie Polski dla jego akcji uniezależnienia Rosji, zaniedbano konieczności szybkiego działania z równoczesnym żądaniem rewizji bezprawnego aktu inkorporacji przez Sowiety wschodnich terytoriów RP i aktu ekspiacji za zbrodnie dokonane przez bolszewików w stosunku do polskiego narodu.
Znaleźliśmy się w sytuacji jakby w XX wieku nic się nie stało i w stosunkach z naszymi sąsiadami, spadkobiercami największych zbrodniarzy nie ma śladu o tych zbrodniach. Istniejące traktaty są niczym innym jak zwycięstwem zza grobu Stalina i w jakimś stopniu też Hitlera, bowiem niemieckie gwarancje naszych zachodnich granic mogą się okazać niewiele więcej warte niż traktat z Niemcami z 1934 roku, podobnie jak z Sowietami z 1932 roku.
W stosunkach międzynarodowych należy przede wszystkim dbać o nasz własny interes a nie o przypodobanie się naszym sąsiadom, co czyni z żałosnymi skutkami rząd warszawski.