Moje spojrzenie na kwestie tzw. „równouprawnienia”.
Do wykonywania większości zawodów potrzebne są określone predyspozycje. Jedne można nabyć, innych nie. Czy człowiek z cukrzycą i nadciśnieniem (tj. który nie jest sprawny fizycznie) powinien bronić naszego kraju? Czy człowiek nieposiadający talentu artystycznego powinien być malarzem? Rzecz nie w tym, żeby zabraniać komuś pracowania, tylko aby nie zmuszać go do tego i nie propagować złych wzorców.
Cechy płci ukształtowały się nie bez powodu i między innymi one determinują to, czym człowiek powinien (nie „musi” czy „może”) się zajmować. Przez ograniczenie jest możliwe określanie czegoś, znoszenie ograniczeń związanych z płcią ma na nią samą destrukcyjny wpływ. To, że w niektórych zawodach przeważają mężczyźni, a w innych kobiety nie jest dyskryminacją, ale wynika z ich natury.
W historii niewiele jest powszechnie znanych przykładów wojowniczek, a znaczenie tych, które istniały – np. Joanny d’Arc, Amazonek – brało się z tego, że było to czymś niezwykłym i stanowiło wyjątek. Feministki chcą, żeby kobiety miały taki sam dostęp do służb państwowych i wojska, ale czy równie chętnie zgodziłyby się na wprowadzenie ich zasadniczej służby? Przez to, że dla kandydatek na żołnierzy zawodowych przewidziane są niższe wymagania maleje ogólna zdolność bojowa naszej armii. Zresztą po przyjęciu nie są one traktowane zazwyczaj równo z resztą żołnierzy – np. z założenia nie służą na pierwszej linii na misjach.
Sytuacja ta daje nam podstawy do wyciągnięcia wniosku, że obecnie jedna płeć zachowując swe liczne przywileje pozbywa się ograniczeń, zaś druga traci przywileje i zachowuje ograniczenia, na co innym przykładem był sprzeciw do wyrównania wieku emerytalnego (czego niemoralność polegała na zmianie na naszą niekorzyść warunków umowy, a nie jego zrównaniu). Język polski również ukształtował się w ten a nie inny sposób nie bez powodu, pani „Ministro”.
Paweł z Kuczyna