Wpadł do mnie wczoraj sąsiad. Chyba ze szwagrem. Chciał dostać 4 stówy. No ewentualnie 3. Ale szwagier się mu darł za plecami, że ma brać 5.
Ja im obu na to grzecznie, że mam kredyt do obsługi, mniejsze wpływy, bo kryzys u innych… Drugi sąsiad w gorszych kłopotach… Rozpuszczane przez lata dzieciaki palą mu opony w ogródku i butelkami z benzyną w okna rzucają… No ale ewentualnie… Przecież w moim sklepie zakupy robicie, przez wasze pole mam bliżej do wspólnika… To mogę ze 2 stówki wysupłać. A ten drugi do pierwszego: „veto, veto krzycz!!! Nam nie da, to mu nie pozwolimy na innych wydawać”. No to mówię: „Wiecie co? Widziałem u was parę fajnych rzeczy na podwórku. Może bym kupił?” To już oni obaj jednocześnie, który głośniej: „nie damy, nie damy!”. „Nie chcę dostać, chciałbym kupić” – dopowiadam. „Nie na sprzedaż, nie na sprzedaż” – drą się tamci. Nagle jeden z nich (ten drugi) sobie przypomniał, że gdzieś zginął mu rowerek. „Ty złodzieju” – rzucił się na pierwszego. Chwilowo mam spokój.