Obecny wzrost PKB na poziomie 2 proc. nie gwarantuje Stanom Zjednoczonym uniknięcia recesji.
Zwycięzca wyborów prezydenckich w USA będzie musiał zmierzyć się z coraz trudniejszą sytuacją gospodarczą w tym kraju. Obecny kryzys, który głęboko dotknął Europę na razie omija Stany Zjednoczone. Jednak już teraz za oceanem widoczne są pewne niepokojące symptomy, jak choćby pogarszająca się sytuacja na rynku pracy czy rosnące zadłużenie. Eksperci firmy doradczej Deloitte w raporcie „Global Economic Outlook” za III kwartał przestrzegają, że z niskim 2 proc. wzrostem gospodarczym Amerykanie nie mogą pozwolić sobie na bezczynne czekanie na nadchodzący kryzys.
Rywalizacja o fotel prezydenta pomiędzy Barrackiem Obamą, a Mittem Romneyem koncentrowała się głównie na sprawach gospodarczych. Republikański kandydat wytykał obecnemu prezydentowi, że pogłębiając deficyt budżetowy prowadzi kraj na drogę Grecji. Wypominał mu także zbyt powolny wzrost gospodarczy oraz rosnące bezrobocie. W rzeczywistości jednak, ostatnie lata były dla Stanów Zjednoczonych okresem stabilizacji. Pierwsza fala kryzysu w 2008 roku rozpoczęła się w USA i rozszerzyła na Europę, jednak obecne problemy starego kontynentu do tej pory omijały Amerykanów.
Jak pokazuje raport firmy doradczej Deloitte „Global Economic Outlook” dobra passa zmierza ku końcowi. Korelacja pomiędzy wzrostem gospodarczym strefy Euro i Stanów Zjednoczonych jest bardzo wysoka. W ostatnich dziesięciu latach wynosiła aż 89 proc. Oba kontynenty łączy wymiana handlowa, inwestycje zagraniczne oraz związki pomiędzy instytucjami finansowymi. Wystarczy wspomnieć, że jedna czwarta amerykańskiego eksportu trafia do Europy. Jeszcze na początku ubiegłego roku jego wartość wzrosła o 25 proc. rok do roku.
– Im silniejszy kryzys finansowy panuje w Europie, tym bardziej widać kurczącą się wymianę handlową z USA – wskazuje Józef Wancer, doradca zarządu Deloitte. – Tę zależność doskonale pokazują liczby. Tylko pomiędzy lutym, a kwietniem tego roku zmniejszenie tempa wzrostu amerykańskiego eksportu do Europy wyniosło 18,4 proc. Ostatni raz tak zły wynik widzieliśmy jesienią 2008 roku, podczas pierwszej fali kryzysu.
Wiele amerykańskich firm prowadzi rozległe interesy w Europie i tutejsze spowolnienie gospodarcze dotyka je bezpośrednio. W pierwszym kwartale tego roku zyski spółek, które prowadziły działalność biznesową poza USA spadły o 48,1 mld dolarów porównaniu z ostatnim kwartałem 2011 roku, podczas gdy zyski przedsiębiorstw zarabiających jedynie na terenie USA wzrosły o 41,7 mld dolarów.
Jednocześnie skutki europejskiego kryzysu zbiegają się z rosnącymi strukturalnymi problemami amerykańskiej gospodarki. Tamtejszy bank centralny, Rezerwa Federalna, boryka się z pułapką płynności, czyli ze zbyt dużym popytem na pieniądz. Jest więc zmuszony wciąż dodrukowywać dolary. Różnica pomiędzy popytem, a podażą powiększa się, gdyż w związku z niepewną sytuacją gospodarczą i rosnącymi wydatkami banki i korporacje, ale też gospodarstwa domowe, kumulują gotówkę i niechętnie inwestują. To powtórka sytuacji z lat 2008-2009, z tym, że teraz ma ona swoje źródło w gorszym położeniu europejskiej gospodarki.
Niechęć do inwestowania prowadzi do stagnacji na rynku pracy. Teoretycznie USA nie mają problemów z bezrobociem, które utrzymuje się w okolicy 8 proc. i nie rośnie. W porównaniu z niektórymi krajami europejskimi, jak choćby z Hiszpanią, to bardzo dobry wynik. Jednak raport firmy doradczej Deloitte „Global Economic Outlook” pokazuje, że amerykański rynek pracy nie tworzy nowych miejsc zatrudnienia, bo kreatywność biznesowa nie wróciła jeszcze do normy po okresie kryzysu sprzed trzech lat. Średni czas pozostawania bez pracy wynosi w USA ponad 20 tygodni, co według ekspertów jest zbyt długim okresem w kraju z teoretycznie dobrą sytuacją ekonomiczną. W rzeczywistości wielu ludzi, zniechęconych sytuacją na rynku, rezygnuje z poszukiwania pracy, co prowadzi do spadku stopy aktywności zawodowej. Osoby te nie są zaliczane do ogółu bezrobotnych, nie zawyżają więc statystyk. Według ekspertów Deloitte, gdyby tak było, wskaźnik bezrobocia byłby wyższy nawet o 2 proc. Poza tym amerykańskiemu rynkowi pracy doskwiera bezrobocie strukturalne, czyli brak dopasowania geograficznego i merytorycznego między wymaganiami pracodawców, a umiejętnościami i możliwościami bezrobotnych.
Nierozwiązanym problemem pozostaje też zadłużenie amerykańskich przedsiębiorców oraz gospodarstw domowych, które nie podniosły się jeszcze z poprzedniego krachu gospodarczego. Wiele z nich wciąż spłaca kredyty i pożyczki hipoteczne, których zbyt wysoki poziom był jedną z przyczyn kryzysu sprzed czterech lat. Banki nie są więc skore do udzielania kolejnych kredytów i z większą ostrożnością odnoszą się do nowych inwestycji, a to z kolei prowadzi do spowolnienia gospodarczego.
W trzecim kwartale tego roku wzrost PKB w USA wyniósł 2 proc. Według ekspertów Deloitte każdy wynik poniżej 2 proc., trwający dłużej niż pół roku, będzie oznaczał recesję.
– Stany Zjednoczone przez ostatnie kilka miesięcy umiejętnie unikały poważniejszych zawirowań gospodarczych. Jeżeli jednak władze USA nie staną twarzą w twarz z problemem deficytu budżetowego, a gospodarka nadal będzie się rozwijać zbyt wolno, to przy rozprzestrzeniającej się recesji z Europy kondycja tego kraju może się dramatycznie pogorszyć – prognozuje Józef Wancer.
Źródło: Deloitte
Wiadomości z banków i o bankach, dla klientów i pracowników, entuzjastów i sceptyków. Ubezpieczenia od A do Z. Gospodarka, finanse i giełda.