Odpowiedź Januszowi czyli …
17/10/2012
616 Wyświetlenia
0 Komentarze
12 minut czytania
…. czyli za co kochamy Coryllusa.
Drogi Januszu.
S.V.B.E.E.V.
Ponieważ wywołałeś mnie publicznie do odpowiedzi, przeto niniejszym odpowiadam równie publicznie.
Nie jestem szlachcianką, fascynującą się młodymi mołojcami, potrafiącymi sprawnie oporządzić konia, bowiem, jak wiesz, sama oporządzam konie, siodłam i dosiadam, a nawet spadam /tylko ten nie spada z konia, kto nie jeździ/. Tak się jednak złożyło, że zostałam tzw. seniorem rodu, co nakłada na mnie określone obowiązki, w tym przede wszystkim, przed obowiązkami rodzinnymi, prywatnymi, obowiązek obrony tej tak oszczerczo oplutej i stale opluwanej warstwy, jaką było ziemiaństwo. Postrzegam to jako obowiązek polski. Po prostu.
Jak również wiesz, jestem „primo voto” historykiem, acz nie praktykującym. Moje zainteresowania krążyły jednak bardziej wokół historiozofii, czyli pytania DLACZEGO coś się wydarzało, jaki był CEL i SENS konsekwencji wydarzeń. Historię można uprawiać jako przyczynkarstwo, badając źródłowo jakiś problem, a nawet tylko fragment problemu. Na podstawie badań przyczynkarskich, szczegółowych, konstruuje się syntezy. Z syntez powstają podręczniki i literatura popularyzatorska. Ale ponad syntezami jest jeszcze spojrzenie historiozoficzne, poszukujące właśnie odpowiedzi na owo pytanie DALCZEGO, jaki był cel i sens określonych działań i wydarzeń w dziejach ludzkości, czy narodu. I na takie właśnie pytania usiłuje znajdować odpowiedzi Coryllus. I to jest fascynujące.
„Historiozofia, dziedzina filozofii, określana często (zwłaszcza na Zachodzie) mianem filozofii historii, uznawana niekiedy za samodzielną gałąź wiedzy – skupia się na refleksji nad dziejami, nad ich sensem, biegiem i celem, i próbuje ustalić ogólne prawidłowości nimi rzadzące. Przedmiotem badań historiozofii jest też postrzeganie procesu dziejowego przez ludzi, różne sposoby jego przedstawiania i rozumienia.”
Coryllus posiada jakiś szczególny dar w ogarnianiu faktów historycznych, jakieś „trzecie oko” i komputer w głowie – analityczny, komparystyczny i syntetyzujący. Wnioski, jakie wysnuwa są oszałamiające. Potrafi spojrzeć na ciąg wydarzeń, które przyjmowaliśmy jako informację, że coś się wydarzyło – nie znajdując jednak dla nich logicznego wytłumaczenia, w całkowicie nowy sposób, wskazując na przyczyny, skutki i cel. To rzadka umiejętność. Ceniąc i Cenckiewicza i Łysiaka – do głowy by mi nie przyszło, by porównywać tych pisarzy i historyków z Coryllusem: to wręcz inna branża i inne podejście do problemu.
Mieszczaństwo POLSKIE w polskich miastach, stanowionych na prawie magdeburskim, to byli rzemieślnicy i drobni kupcy. Polskich Buddenbrooków nie było i o tym pisze wyraźnie Coryllus. Dodatkowo przyczynił się jeszcze do tego ów Paradis Judeorum. Inteligencja zaś, miejska, pochodziła ze stanu szlacheckiego, po konfiskatach popowstaniowych. I była to warstwa, której siły ekonomicznej, a tym samym – sprawczej, nie można porównywać z mieszczaństwem o którym zapewne myślisz – o zachodnioeuropejskiej bourgeoisie. A ponieważ silne mieszczaństwo nie było POLSKIM mieszczaństwem, przeto można domniemywać, że i interesy mieli niekoniecznie ukierunkowane na sprawy narodowe, nasze. O czym Coryllus również pisze. Polską middle class – a więc siłą sprawczą – było ziemiaństwo. Taka nasza specyfika.
Co do Gdańska i jego mieszczaństwa… hmm…, były z tym kłopoty, poważne kłopoty. Tych kłopotów z Gdańszczanami pilnował m. in. jeden z K. – Ł., który był tu starostą królewskim. Czyli – król jednak musiał tych panów mieszczan pilnować, by nie szkodzili interesom korony, bo starosta królewski to specyficzna funkcja.
Chłopomania – jak sama nazwa wskazuje – była głupia. Ot, fiu-bździu kilku miejskich inteligentów z Krakówka, Rydla, Tetmajera, Wyspiańskiego. Żona Wyspiańskiego, która zaczęła „się nosić” po Krakowie, była pośmiewiskiem tamtejszych salonów , tylko o tym się nie mówi w szkole. Inaczej przecież być nie mogło. Wyspiański zapewne przekazał potomstwu z ową chłopką swoją „wstydliwą chorobę” /”Taka ci go żre stara, prapolska franca” – Przybyszewski na cały głos w krakowskiej kawiarni o Wyspiańskim/, dolewając swojej krwi do owej "świeżości". To już chłopi byli normalniejsi od krakowskich inteligencików: „Pan się we wsi boją ruchu, Pan nas obśmiewają w duchu”. A potwór Szela /”Rżnijcie powoli, bo to dobry pan był” – chodziło o przeżynanie na pół ziemianina przywiązanego do deski/ był agentem austriackim do zadań specjalnych: likwidacji szlachty galicyjskiej, bo juz ruch narodowy się wykluwał. Jakaż tu, q., „świeżość”???!!! W Bronowicach Rydlówka jest dworem, a nie chłopską chałupą! Maciej Rydel, potomek Lucjana w linii prostej, napisał i pięknie sam zilustrował akwarelami kilka książek o dworach polskich, a nie o chłopskich chałupach. To tyle w kwestii domniemanej świeżości.
Nie zauważyłam, by Coryllus zbierał opowieści o momentach chluby w naszej historii oraz lampy naftowe i robił z tego lamus. Coryllus oświetla nowym, interesującym światłem fakty, których przyczyny i skutki były przez nas nierozpoznane. Pokazując jakiś splot tych wydarzeń – uwypukla ich sens i konsekwencje. A także szuka ich przyczyn. Które wręcz oszołamiają! Układa je w logiczne ciągi, pokazując skąd i dlaczego płynął impuls. Ja nie wiem, skąd ma taki dar, ale to właśnie jest w jego książkach i artykułach FASCYNUJĄCE. I najważniejsze.
Wracając do sygnetów. Coryllus to pierwszy polityczny publicysta, który publicznie i głośno mówi o szlachcie i potem – w XIX wieku – ziemiaństwie w taki sposób, na jaki ta najważniejsza w dziejach Polski warstwa zasługuje. Podobnie mówi również Grzegorz Braun. Ani Coryllus, ani Braun nie mają żadnych związków z ziemiaństwem. Po prostu mówią prawdę. Odkłamują polską historię, zakłamywaną i zamazywaną już to z przyczyn politycznych /obcych!/, już to z przyczyn ideologicznych /równie obcych, choć polska inteligencja im uległa/. Na salonach inteligenckich obowiązuje pewna moda. Wszyscyśmy temu jakoś ulegali, sama kiedyś się zastanawiałam „za co kochamy Słowackiego”? No ale należało dorosnąć, zwłaszcza odkąd mamy dostęp do szerokiej informacji i wiedzy ludzi mądrych, spoza lewicowych salonów inteligenckich. Tak więc ideolo Gombrowicz nam dzyndza, z przeproszeniem. Przecież już sama rzeczywistość każe otrzeźwieć!!!
Coryllus o sobie samym mówi, że jest blogerem i pisze książki. Mają one całkowicie inną wartość niż literatura w podstawowym, artystycznym sensie. O co innego w książkach Coryllusa chodzi, nie zauważyłeś? Nie rozumiem więc Twoich rozważań na temat literatury. Że pojadę jednak Gombrem:„O literaturze rozprawiają grafomani. Prawdziwi artyści gadają o d. i pieniądzach”. Zachowując proporcje, naturalnie 😉 Mnie zupełnie nie interesuje to, z jakim wdziękiem lub bez wdzięku Coryllus walczy o swoje miejsce na rynku. O tym napisała dobrze Iza Brodacka – Falzmann. Coś niecoś zresztą o rynku wydawniczym wiem i rozumiem trudy i usiłowania Coryllusa. Nie ma wyjścia, po prostu. Inaczej nie mielibyśmy szczęścia obcować z jego publicystyką polityczną. Jeszcze raz podkreślam – fenomenalną. OŻYWCZĄ DLA SPRAWY NARODOWEJ. Co tu mają, do cholery, jakieś „wartości literackie”?! Skądinąd pisze świetnie i bardzo sprawnie.
Sam zacznij pisać o Grodnie w 1939 roku. To co wiesz. Relacje ludzi.
Ja mam, jak zaznaczyłam, obowiązki – poza rodzinnymi – polskie. I rzeczywiście, poglądy głoszone przez Coryllusa i Grzegorza Brauna są mi najbliższe. Mówią prawdę. A tylko prawda może nam pokazać drogę wśród tej mierzwy, którą nam zgotowano.
[Reszta argumentacji, jeśli kto ciekaw, pod moim postem pt.: „Coryllusowi do sztambucha”. Który spowodował publiczny list Janusza do mnie.]
Szczerze Ci oddana
Hanka
Jako Post Scriptum załączam symboliczny efekt faktycznej anihilacji polskiego ziemiaństwa – sprawy dla kondycji współczesnej Polski rudymentarnej.
Mądremu dość…