Pochłaniał z wielkim apetytem zapisane słowa, a sam również utrwalał je w impressyach, jak to wówczas określano. Pióro, kałamarz, notatnik stały się nieodłącznymi towarzyszami jego drogi życiowej.
Józef Ignacy Kraszewski wraz z Januszem Korczakiem oraz ks. Piotrem Skargą objęty został, zgodnie z ubiegłoroczną uchwałą Sejmu RP, patronatem rok 2012.
Przyszedł na świat dwieście lat temu, 28 lipca 1812 roku. Nie w zaciszu domowym majątku jego rodziców, Jana i Zofii z Malskich, Dołha koło Prużany na Grodzieńszczyźnie, lecz w jednym z warszawskich hoteli. W tym czasie rozpoczął się tzw. „marsz stu narodów” na Moskwę w wojnie francusko-rosyjskiej. Jego mama, będąc w ciąży, postanowiła schronić się na jakiś czas w tym mieście, obawiając się zawieruchy, rabunków i wszelkich z tym związanych zagrożeń. Niezwykła wędrówka pisarza przez życie zakończyła się w dniu 19 marca 1887 roku także… w hotelu, podczas kolejnej ucieczki, tym razem przed groźbą osadzenia w więzieniu za szpiegostwo (w służbie francuskiej, sojusznika jego ojczyzny, będącej pod rozbiorami). Ostatnim przystankiem wędrowca z gęsim piórem w ręku (żadnego innego nie uznawał) stała się Genewa w Szwajcarii.
Był najpłodniejszym pisarzem w historii naszej literatury. Opisując jego dorobek pisarski, i nie tylko, mógłbym wypełnić do końca ramy tego artykułu, a więc pozwolę sobie tylko w skrócie: wydał ponad 220 powieści, około 150 nowel i opowiadań, 20 sztuk scenicznych, ponad 20 tomów prac historycznych, kilka relacji z podróży, ponad 10 tomów publicystyki społeczno-politycznej, kilka tomów poezji, ponad 20 przekładów z języków: angielskiego, francuskiego, niemieckiego, łaciny i włoskiego; napisał kilka tysięcy felietonów, artykułów, recenzji, które umieszczał do więcej niż setki czasopism. Napisał kilkadziesiąt tysięcy listów, z których opublikowano dotąd zaledwie niewielki ich ułamek. Uff… to nie wszystko. Pasjonował się grafiką, w tym najchętniej rysował pejzaże i architekturę (do dziś ocalało ponad 1600 jego prac), czasami łapał za pędzel i malował obrazy olejne. Kochał muzykę i nie wyobrażał sobie dnia bez spędzenia godziny przy fortepianie. Pisał recenzje z koncertów i oper, uznawane przez krytyków za profesjonalne perełki. Podróżował po całej niemal Europie. Aktywnie zajmował się sprawami społecznymi i politycznymi, za to drugie trafiał nie jeden raz za kratki. Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden ważny szczegół – często „płynął pod prąd” ogólnie panujących poglądów ówczesnych salonów. Miał swoje wyrobione poglądy i zdecydowane opinie, za które wielokrotnie był ostro krytykowany, nawet przez władze kościelne.
W dzisiejszych czasach cyfryzacji, elektronicznych zapisów, oplatającej świat sieci internetowej trudno jest zrozumieć, jak ze skromnym, gęsim piórem w ręku można dokonać tak ogromnego dzieła na niwie literackiej. Stara zasada: festina lente nie jest dziś na topie. „Śpiesz się powoli” zastępujemy często nową: „śpiesz się jeszcze szybciej”. A efekty? No cóż, trochę mnie poniosło w dywagacjach. Reset, i wracamy do Józefa Ignacego Kraszewskiego.
Pochodził z zamożnej i kulturalnej rodziny ziemiańskiej. Jako najstarszemu z czworga rodzeństwa przysługiwało prawo objęcia i zarządzania majątkiem. Uczeń w Białej, wówczas Radziwiłłowskiej, a teraz Podlaskiej, następnie w Lublinie i Świsłoczy, pasjonował się głównie czytaniem. Z nauką czasem szło mu na bakier, zdarzyło mu się powtarzać jedną z klas. Ale żadnych problemów z czytaniem książek. Wręcz z przeciwnie, on je po prostu „połykał”. W pamiętnikach wspominał tamte czasy, jako: „ustawiczne na nie polowanie”. Obok dzieł z górnej półki literackiej pochłaniał także i liche, ale popularne wówczas romanse. A oprócz tego dziesiątki gazet i czasopism z różnych krajów, w różnych językach, które systematycznie abonował. Pochłaniał z wielkim apetytem zapisane słowa, a sam również utrwalał je w impressyach, jak to wówczas określano. Pióro, kałamarz, notatnik stały się nieodłącznymi towarzyszami jego drogi życiowej.
W 1829 roku rozpoczął studia w Wilnie, najpierw na wydziale medycyny, który szybko porzucił na rzecz literatury. Rozpoczął od przekładów Plutarcha i Plauta, opracowań historycznych miasta Wilna. Miał zadatki na niezłego naukowca. W międzyczasie napisał swoją pierwszą powieść pt. „Pan Walery”, którą pewien wydawca natychmiast od niego kupił. I to zapoczątkowało jego niezwykłą karierę literacką. Żył w czasach powstawania wielkiej poezji romantycznej. Sam postanowił ją przekształcić w prozę, nadrabiając spore niedostatki w tej dziedzinie w Polsce. Przed nim wydanych zostało około sto powieści, nie najwyższych lotów. On zmienił ten kierunek obierając dobry szlak, można powiedzieć – otworzył bramę następnym pisarzom, Sienkiewiczowi, Prusowi i wielu innym.
Nie były to łatwe czasy. Odczuł to wkrótce na własnej skórze. Wybuchło powstanie listopadowe, a on – działając w jednej z organizacji patriotycznych – został w grudniu 1830 roku osadzony wraz z kolegami w więzieniu. Ominęły go walki w bitwach i potyczkach, ale groziło wcielenie w tzw. „sołdaty”. Na szczęście miał obrotną babcię, która powołując się na jego słabe zdrowie (to był fakt, ale też niejeden raz później argument do wywinięcia się zza kratek) wywalczyła warunkowe zwolnienie wnuka. Pod dozorem policyjnym mieszkał dalej w Wilnie. Wiele tysięcy rodzin zostało wówczas wywiezionych na Kaukaz bez prawa powrotu. Na swojej drodze miał sporo szczęścia w nieszczęściu, trzeba to przyznać.
Dla młodego literata traumatyczne doświadczenie klęski powstania listopadowego zapoczątkowało nowe spojrzenie na Polskę rozdartą przez trzech zaborców. „Nie czyn zbrojny, ale działalność kulturalna, naukowa, społeczna winna być głównym celem patriotycznych Polaków – to właśnie ona miała za zadanie utrzymywać świadomość narodową, a pisarz, publicysta powinien być przewodnikiem społeczeństwa, powinien diagnozować i wskazywać drogę. Literatura w czasach zaborów zastąpić miała wszelkie instytucje kulturalne, społeczne, polityczne, które w normalnych warunkach kształtowały społeczeństwo. Twórcy dzierżyli rząd dusz”. To dosyć patetyczne stwierdzenie stało się przewodnią ideą twórczości Kraszewskiego. Pióro miało zastąpić miecz i skutecznie bronić skarbnicy wartości wywodzących się z naszej historii i stwarzać nadzieję na odrodzenie Ojczyzny, gdy przyjdzie na to czas.
Rozpoczyna się jego bardzo intensywna działalność w świecie literackim, publicystycznym, wydawniczym. Stabilizuje się życie rodzinne. W 1839 roku wydana zostaje jego powieść pt. „Poeta i świat”, przełożona na siedem języków za życia autora. W tym samym czasie przygotowuje do druku dwa tomy Poezji. Przedtem zapoczątkowana została jego długoletnia współpraca literacka z „Tygodnikiem Petersburskim”.
W latach 1837-1860 mieszka na Wołyniu. Bierze ślub z Zofią Woronicz, z którą miał czworo dzieci: Konstancję, Jana, Franciszka i Augustę Marię. Dzierżawi majątek Omelno, zajmuje się gospodarowaniem majątków w Gródku, Hubinie, by w końcu osiedlić się w Żytomierzu. Ukazują się jego liczne utwory literackie (kolejne powieści, artykuły, relacje z podróży) i redakcyjne (redaguje „Athenaeum. Pismo zbiorowe dotyczące historii, filozofii, literatury i sztuki”).
Lata 1860-1863 to tzw. okres warszawski w jego drodze życiowej. Obejmuje redakcję „Gazety Codziennej”, która wkrótce przyjmie tytuł „Gazeta Polska” (dzisiaj też możemy ten tygodnik wziąć do ręki).
Tuż przed wybuchem powstania styczniowego, ostrzeżony przed groźbą wysyłki na Sybir, wyjeżdża do Drezna, gdzie rozpoczyna się nowy, niezwykle płodny rozdział w jego działalności kulturalnej, a także społecznej i politycznej. Aktywnie działa na rzecz emigrantów z Polski. Pod pseudonimem Bolesławita wydaje powieści związane z powstaniem styczniowym. W 1874-1876 pisze i wydaje słynną „saską trylogię”: „Hrabina Cosel”, „Brühl”, „Z siedmioletniej wojny”. W 1876 roku ukazuje się jego słynne dzieło „Stara baśń”, które zapoczątkowuje cykl 29 utworów z dziejów Polski.
W tym czasie często podróżuje po Europie opisując to w licznych reportażach. Zaproszony zostaje do Krakowa na uroczyste obchody jubileuszu 50-lecia twórczości, które stają się ogólnonarodową manifestacją patriotyczną. Oskarżono go o szpiegostwo na rzecz Francji, za co otrzymuje wyrok 3,5 roku więzienia. Zamknięty w twierdzy w Magdeburgu, chwyta się starej metody, która sprawdziła się w latach studenckich, podczas powstania listopadowego – konieczności leczenia nadwątlonego zdrowia. Za wysoką kaucją otrzymuje zezwolenie na kurację i wyjeżdża do Włoch. „Zapraszany” kilkakrotnie z powrotem do odbycia reszty kary w Magdeburgu, grzecznie, ale stanowczo odmawia. Z powodu trzęsienia ziemi w Italii wyjeżdża do Szwajcarii, gdzie postanawia pozostać i ułożyć sobie na nowo życie. Wynajmuje pokój w hotelu i w dniu 19 marca 1887 literacki wędrowiec odchodzi na wieczny odpoczynek.
Ogromny dorobek literacki wzbudzał w jego czasach podziw, ale też i reakcje krytycyzmu. Do dziś cytowana jest ironiczna, ale i bardzo celna reakcja Kraszewskiego na stwierdzenie pewnego krytyka:
– Pisze pan bardzo dużo powieści. Wiele spośród nich to nieudane dzieła, które szkodzą pańskiemu imieniu.
Pisarz odparł:
– Bóg stworzył wielu nieudanych ludzi, a jednak nie zaszkodziło to jego imieniu.
W świecie literatury znamy sporo „pisarzy jednej książki”. Przykładem jest zmarły w styczniu 2010 roku w wieku 91 lat, Jerome David Salinger, który pozostawił po sobie jedną, ogromnie popularną, ale wzbudzającą swego czasu w USA wiele kontrowersji, książkę „Buszujący w zbożu”. I cały szereg innych twórców, w tym płci pięknej, jak: Margaret Mitchell z kultową: „Przeminęło z wiatrem”, Emily Brontë z niezwykle popularną do dziś wśród młodzieży powieścią: „Wichrowe wzgórza”. Bunt, ostra krytyka, przedwczesna śmierć – zamykały drzwi wielu pisarzom i pisarkom w ich twórczości. Kraszewski w myśl swojej zasady: „Gnuśność poniewiera tysiące ludzi, praca nie zabija nikogo” – napisał ponad dwieście powieści. Wiele z dobrym „warsztatem rzemieślniczym”, w których rozbłysło sporo pięknych pereł pióra.
Pozostawił nam swoją wielką skarbnicę literacką. Warto do niej sięgnąć nie tylko w roku jego patronatu, ale także przekazywać kolejnym pokoleniom, jak potężnym orężem, nawet w najtrudniejszych czasach, jest słowo.
Piotr Stanisław Król
Nr 37-38 (9-16.09.2012)
za: http://sol.myslpolska.pl/2012/09/jozef-ignacy-kraszewski-%E2%80%93-wielki-wedrowiec-z-piorem-w-reku/
Zagladam tu i ówdzie. Czesciej oczywiscie ówdzie. Czasem cos dostane, ciekawsze rzeczy tu dam. ''Jeszcze Polska nie zginela / Isten, áldd meg a magyart'' Na zdjeciu jest Janek, z którym 15 sierpnia bylismy pod Krzyzem.