Bez kategorii
Like

Nadzieja.

03/09/2012
650 Wyświetlenia
0 Komentarze
9 minut czytania
no-cover

Nadzieja matką głupich. Ale to wciąż matka.

0


     Z powodu choroby nigdzie nie chodzę, nikt mnie nie odwiedza. Prawie. Co jakiś czas wpada kolega. Rozmawiamy. Poglądy mamy podobne. Poza tym znamy się od czasów licealnych. Czyli więcej niż 30-ci lat.

 

   A propos kolegi. Chodziliśmy razem do Liceum Zawodowego. Kształciliśmy się na elektryków. Z tym, że mnie to interesowało. Jego nie za bardzo.

   Kiedyś miał coś przylutować. Zamiast się wziąć do roboty to patrzył smętnie przez okno. Wreszcie nauczyciel który mu zlecił tą pracę nie wytrzymał:

 – Dlaczego nic nie robisz?

 – Bo czekam.

 – Na co?

 – Aż się rozgrzeje lutownica.

   Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że lutownica była transformatorowa. Jakby kto nie wiedział: taka z cynglem. Jak się go nacisnęło to dopiero wtedy działała. Natychmiast.

   Jeszcze całkiem niedawno uważałem że mi się odgórnie należą różne rzeczy. Przecież musiał być jakiś sens  tego mojego życia! Ktoś musiał mieć w tym jakiś interes. Więc czekałem. Aż mi spadnie manna z nieba.

   Przykład. Straciłem pracę. Myśli kto, że się tym przejąłem i szukałem nowej? Czekałem na cud, aż praca przyjdzie do mnie. I przyszła.

   Leżałem właśnie z wzrokiem wlepionym bezmyślnie w sufit. Dzwonek do drzwi. Niechętnie się podniosłem. Otworzyłem. Stal za nimi od kilku lat nie widziany kuzyn:

 – Jest pewna, dobrze płatna praca. Interesuje Cię?

   Skinąłem łaskawie głową.

   Trudno, abym tak długo zajmował się nielegalnymi rzeczami i nie otarł się ani razu o jakieś prawdziwe niebezpieczeństwo. Nawet więcej niż raz. Ale naprawdę wystraszony byłem tylko z początku. Potem czekałem z ciekawością w jaki sposób wszystko się zakończy. Bo nawet przez chwilę nie myślałem, że może stać mi się jakaś krzywda. I wszystko kończyło się dobrze. Mama przecież zawsze mi powtarzała, że każdy Marian to szczęściarz. A do tego jestem urodzony w czepku. A ja mamie wierzyłem.

   Chodzi o ostatnio napisany przeze mnie artykuł. Nic się w moim życiu ciekawego dawno nie działo. I nagle odezwała się znajoma z pytaniem czy nie potrzebowałbym balkonika-chodzika. Abym bezpiecznie chodził po mieszkaniu. Bo ma taki, niepotrzebny jej, w piwnicy.

   Dziewczyna, która nie miała już na nic czasu bo opiekowała się swoim dzieckiem, mną i dodatkowo jeszcze chodziła na jakiś kurs, nagle z jakiegoś względu tego czasu ma więcej.

   Moja znajoma, Pani mecenas, która mi bezinteresownie pomaga i jej zawdzięczam min. badania DNA, rozmawiała na mój temat ze swoim bratem. Powiedział, że jego kolega, który do tej pory zajmował się handlem kominkami, wymyślił urządzenie dla osób niechodzących po udarze i zamierza je wkrótce wprowadzić na rynek. Z tego co się dowiedziałem wynalazek jest rewolucyjny na skalę światową. Opiniowany w Polsce, Kandzie i Niemczech. Pozytywnie. Niedługo ma trafić do produkcji. Złapałem też kontakt z wynalazcą. Napisał mi, że sam miał udar i przestał chodzić.

   Co by o mnie nie powiedzieć to nie jestem świrem w depresji, który chce się za wszelką cenę zabić. Wręcz przeciwnie. Puki jest jakakolwiek nadzieja. Teraz jest. Może ułudna, ale to nie ma najmniejszego znaczenia.

   Na koniec jeszcze napiszę parę słów o swojej chorobie. Mam uszkodzony móżdżek. Który jest jak gdyby ludzkim procesorem. Odpowiadającym min. za koordynację. Więc zadaję sobie pytania na które nigdzie i u nikogo nie mogę znaleźć odpowiedzi: dlaczego syn dziewczyny, który tego narządu praktycznie nie ma od dzieciństwa, biega, mówi bez problemu. Prawie. Daleko mu co prawda do sprawności zdrowych dzieci, lecz w porównaniu do mnie to jest przepaść. A niektórzy jego koledzy są w jeszcze gorszym stanie. I jakoś sobie radzą. Znacznie lepiej niż ja. Ale to nie wszystko.

   Ostatnio szykowałem się do snu. Stałem przed lustrem w łazience. Coś było nie tak. Hałas? Nic nie słyszałem. Więc co? Przysłuchiwałem się i. W końcu załapałem w czym rzecz i nie mogłem uwierzyć. Stoję normalnie i nawet się nie podpieram ani nawet kołyszę. Zrobiłem parę kroków. Bez problemu. Wszystkie objawy całkowicie przeszły! Jak to możliwe skoro nie mam komórek mózgowych? Przecież mi nie odrosły. I to natychmiast. Mniejsza o to. Pół nocy nie spałem tylko łaziłem. W końcu jednak poszedłem spać.

   Obudziłem się równie chory jak zwykle. Ale pytanie pozostało: jak takie coś było w ogóle możliwe?

   Bo medycyna niczego nie jest w stanie mi wyjaśnić.

  A propos rzeczy nie do wyjaśnienia na zdrowy rozum. Sąd zlecił mi zrobienie kolejnych badań DNA. Na miejscu, w domu. Matka z dzieckiem też mają przyjechać. Trochę się obawiam żeby te badania nie zostały zmanipulowane, ale co mi tam! „Syn” ma już 16-cie lat. W razie czego niedługo będzie musiał się zająć chorym „ojcem”.

   Jeszcze parę godzin temu na te badania genetyczne nie wyrażałem zgody. Powiadomiłem o tym nawet  to laboratorium w którym miano te badania przeprowadzić. Powiedziałem też im o poprzednich badaniach DNA. Przy okazji utwierdziłem się w tym co już wiedziałem: takie badania przeprowadza się raz w życiu i są jednoznaczne.

   Ale następny telefon mnie nieco – mało powiedziane – przeraził. Dzwoniła jedna z życzliwych mi Pań prawniczek z informacjami. Że na pewno sprawę umorzą i nie będę się mógł zwrócić nawet do Strasburga. Nigdzie. Koniec. Więc niechętnie, ale się zgodziłem. Tak jak już pisałem będę miał najwyżej syna. I nie będę nigdy wspominał o sądach. Bo i po co?

   Na pewno mi nikt wtedy nie uwierzy.

 

   

0

Bez kategorii
Like

NADZIEJA

17/03/2012
0 Wyświetlenia
0 Komentarze
1 minut czytania
no-cover

śni mi się często dom daleki…

0


  

śni mi się często dom daleki

okna porosłe dzikim winem

i widnokręgu wielkie koło

wpisane w lasu smugi sine

 

i macierzanki dziwny zapach

w warkoczach miedz rosnący ziołem

duszne południa w cieniu sadu

rozcięte dzwonem na połowę

 

ścieżek splątanych wielki kokon

składany ufnie w Matki dłonie

gdy mi pożarem niecierpliwym

płonęły gniewnie młode skronie

 

powroty ojca z mroków trudu

z gwiazdą uśmiechu w źrenic cieniu

i galopady na kolanach

z tarczą czułości na ramieniu

 

drogowskaz krzyża ponad głową

zawsze zwrócony w stronę nieba

i ta nadzieja nieśmiertelna

którą nosiłem w hostii chleba

 

śni mi się często dom daleki

z chorągwią dymu nad kominem

wielka tęsknota co mi grzała

od chłodu świata serce sine

 

i tamta wiara ocalona

co mnie codziennie bardziej zbliża

do chwili kiedy padnę Chryste !

ufnie w ramiona Twego Krzyża…

 

 

 

0

Bez kategorii
Like

Nadzieja.

27/11/2011
0 Wyświetlenia
0 Komentarze
5 minut czytania
no-cover

I bramy piekielne Go nie przemogą…
Na marginesie „De profundis – aktywność polityczna Polaków” Coryllusa.

0


 Coryllus napisał:

 

W pierwszych miesiącach okupacji Niemcy przeprowadzili na terenach przez siebie zajętych bezwzględną akcję likwidacji Polaków legitymujących się wykształceniem, osiągnięciami na niwie społecznej, majątkiem. Dotyczyło to szczególnie Wielkopolski i Pomorza. /…/ 

/…/ trafiali do obozów lub byli zabijani w swoich domach. I nie chodziło tu bynajmniej o to, że ludzie ci są Polakami, chodziło o to, że oni sami, przez samą swoją tylko aktywność i pomysłowość stanowią zagrożenia dla żywiołu niemieckiego, że z ich głów i serc wydobywa się coś takiego, co porządkuje chaos i tworzy hierarchię. Dlatego musieli zginąć.

 

 

Czy dziś zostało nam coś z tego ducha? Myślę, że nic. Dziś nie uprawiamy już żadnej działalności poza gadaniem, pisaniem i przerzucaniem się argumentami. Każda bowiem działalność jest pilnie obserwowana i każda stanowi zagrożenie o ile przynosi sukces. Zagrożeni nie są bynajmniej Niemcy, ale nasze rodzime mafie rozmaitej proweniencji. Rozmaite ukryte hierarchie, które porządkują świat, a o których my niewiele wiemy. Postrzegamy to jedynie jako bezwład i tak zwaną ogólną niemożność."

 

 

Odpisałam Coryllusowi:

 

I to było kontynuowane po wojnie: zagłada ziemiaństwa, niezależnego mieszczaństwa, przemysłowców, zamożnego chłopstwa, prześladowanie Kościoła w niezależnych inicjatywach. I jest kontynuowane do dzisiaj. Smoleńsk – to zagłada ludzi, którzy porządkowali rzeczywistość, przywracali pojęciom właściwe znaczenie. Bezwzględna walka z inicjatywami o. Rydzyka również wpisuje się w ten scenariusz siania chaosu. Topowi są hierarchowie siejący zamęt. 

 

 

 

 

 

 

 

Ale ja widziałam taką Polskę, o której jakoby całkowicie zaginionym, zniszczonym, zamordowanym duchu pisze Coryllus. Taka Polska jeszcze istnieje! Widziałam ją na głębokiej prowincji podczas odwiedzin rodzinnych grobów na Wszystkich Świętych: wspólnota wokół Kościoła, wokół księdza proboszcza i miejscowej parafii. Uznanie naturalnego przywództwa i posłuch, a także chęć uczestniczenia. Inicjatywy i budowanie /fizyczne!/. Tłum ludzi na Mszy Świętej przed kościołem, na cmentarzu. I kościół /z XIII – XIV wieku/ i cmentarz – troskliwie zadbane. Wyremontowana krypta pod kościołem, gdzie spoczywają dawni właściciele. Wysprzątana, zapalone lampki. Gdy zeszliśmy do krypty, ludzie stali wokół, okazując szacunek, chociaż przecież nikt nas nie znał, dawne pokolenia już wymarły.  I to była nowoczesna wieś; odświętny ubiór ludzi niczym nie różnił się od miejskiego. Auta stojące na zadbanym parkingu przed cmentarzem  takie, że nasz samochodzik z second handu to pikuś w porównaniu z niektórymi wozami, które tam były. Przystojne, atrakcyjne, doskonale ubrane młode kobiety. Parafia buduje swoją stronę internetową. 

 

 

Wróciłam stamtąd, do miejskiego chaosu, do naszego tu chaosu – niesamowicie podbudowana. I jakże bardzo sprawdziły się słowa Grzegorza Brauna co do istoty tworzenia i budowania polskości – cywilizacji, kultury – wokół Kościoła. 

 

I taka refleksja po tej naszej peregrynacji na głęboką, polską prowincję: bramy piekielne Go nie przemogą! A jeżeli Go nie przemogą, to i nas nie przemogą! Bo chcemy się dobrowolnie wokół Niego jednoczyć. Ja to widziałam. Naprawdę. 

 

 

Matka Boska Trzebska.

 

www.trzebcz.diecezja.torun.pl/index.html

0

KOSSOBOR

Niby z porzadnej rodziny, a do komedyantów przystala. Ci artysci...

232 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
343758