Rząd podwyższył stawkę podatku VAT z 22 proc. do 23 proc. Miało to dać budżetowi 12 mld zł więcej. Tymczasem wpływy z VAT są mniejsze niż w zeszłym roku.
Zadziałała tutaj stara teoria Laffera, który udowodnił, skąd innąd oczywistą rzecz, że od pewnego poziomu wysokości podatków wpływy budżetu (poborcy) maleją, a nie rosną. Z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia w Polsce. Nie tylko ograniczyliśmy konsumpcję, ale również zwiększyła się szara strefa.
Szacunkowe wpływy z VAT-u w pierwszym półroczu wyniosły 60,2 mld zł. W zeszłym roku, było to 60,8 mld zł. Wpływy z VAT są więc nominalnie niższe niż były w ubiegłym roku. Na dodatek trzeba przecież doliczyć inflację, która oficjalnie (GUS "maluje trawę na zielono" więc faktycznie jest ona wyższa) wynosi 4,3 proc. Oznacza to, że rząd zrealizował zplanowane wpływy z VAT na poziomie 45,5 proc. W skali roku oznacza to brak w budżecie 12 mld zł, których rząd nie ma skąd wziąć.
Najgorsze jest to, że rząd zaplanował automatyczne podwyżki VAT, w wypadku problemów z domknięciem budżetu. Oznaczać to będzie, oczywiście, dalszy spadek wpływów z VAT.
Te liczby pokazują na jakiej równi pochyłej znalazła się polska gospodarka. Jednym ratunkiem byłaby radykalna obniżka podatków przy jednoczesnym obcięciu wydatków (np. na administrację publiczną). W ten sposób w 2008 r. Estonia błyskawicznie przełamała kryzys. No, ale tam rząd, dla przykładu, zaczął od obcięcia swojego wynagrodznia o 30 proc.