Dojrzałe owoce schyłkowego globalizmu
14/08/2012
934 Wyświetlenia
0 Komentarze
16 minut czytania
Postępująca w narastającym tempie degrengolada Unii dostarcza coraz więcej groteskowego humoru, który staje się swego rodzaju miernikiem obłędu jej władców, elit i społeczeństwa.
Postępująca w narastającym tempie degrengolada Unii
[i] dostarcza coraz więcej groteskowego humoru, który staje się swego rodzaju miernikiem obłędu jej władców, elit i społeczeństwa. Zjawisko to można zaobserwować we wszystkich sferach życia, ale jego fundament stanowi pogarszająca się gwałtownie sytuacja materialna.
Najjaskrawszym tego indykatorem jest Gracja, której nie udało się jak dotychczas osiągnąć zamierzonych w przeprowadzanych „reformach” efektów. Wywołało to głębokie niezadowolenie społeczne, którego wynikiem były dwie rundy nierozstrzygających wyborów parlamentarnych. Na ich przebieg starały się wpłynąć wszystkie siły „rozsądku i postępu” w Europie.
Najlepiej ilustrują te i inne aspekty „zbiorowej świadomości europejskiej” tezy przewodzącego nam obecnie narodu niemieckiego. Wśród całej plejady wspaniałych cech, naród ten nie posiada jednej określanej mianem delikatności, co znakomicie ułatwia mu wykładanie przysłowiowej „kawy na ławę”, a to z kolei daje postronnym obserwatorom możliwość klarownej analizy.
Drodzy Grecy,
Jesteście dumnymi ludźmi, dumnym narodem. Jutro macie kolejną rundę wyborów. Mówicie: jesteśmy wolni. Bild twierdzi: To zależy od was. Jeśli nie chcecie naszych miliardów, nie mamy nic przeciw temu byście głosowali na jakąś lewacką partię lub prawicowego błazna, zgodnie z waszym wolnym wyborem. Jednakowoż od dwu lat sytuacja wygląda tak, że wasze bankomaty wydają wam pieniądze tylko dlatego, że my je tam lokujemy. A pomimo to wy ciągle wyzywacie nas od nazistów, czego my nie uznajemy za zabawne. Tak więc przedstawmy sprawę jasno: Jeśli wybory wygrają partie deklarujące przerwanie reform i programów zaciskania pasa, to my przestaniemy wam płacić. Umowa była: Wy naprawiacie swój kraj, a my wam pomagamy w tym okresie. Jeśli wam to już nie odpowiada to nam to nie przeszkadza. Nie macie wyboru. W jutrzejszym głosowaniu musicie wybrać pomiędzy bolesną logiką a całkowitą katastrofą.
Mając poczucie, że jeszcze tego nie zrozumieliście;
wasi przyjaciele z Bild
Na szczęście Grecy ostatecznie to pojęli i pozostali na „drodze reform”. Pomimo to „światła w tunelu” ciągle nie widać. Na szczęście nad sytuacją czuwają „wybitni eksperci”, którzy gotowi są korygować „ewidentne błędy” greckiej strategii.
Jak się okazuje brak wymiernych rezultatów wprowadzanych „reform” wynika z ich „niekompletności”.
The Huffington Post w nowej analizie sytuacji dochodzi do następujących konkluzji
[iii] :
Marek Tatała, współpracownik Leszka Balcerowicza, który 20 lat temu wprowadził program wolnorynkowy w Polsce, za brak rezultatów greckich reform obwinia „opóźnienia we wprowadzaniu reform strukturalnych, takich jak obniżenie płacy minimalnej, oraz liberalizacji i deregulacji sfery gospodarczej państwa.
Należy tyko życzyć Grekom jak najszybszego wprowadzenia powyższych „korekt”, tak aby i oni mieli okazję zakosztowania prawdziwych owoców „gospodarki wolnorynkowej”.
A tak na marginesie, warto by zadać pytanie, jak to się stało, że państwo, które jest w stosunku do zacofanej III RP opóźnione we wdrażaniu „elementarnych reform rynkowych” o dwie dekady, stało się nie tylko członkiem „ekskluzywnego klubu bogatych”, jakim mieni się być Unia Europejska, ale na dodatek zostało „awansowane” do jego „jądra”, którego rolę odgrywa
euroland?
Czyżby przypadkiem wszystkie te „niezbędne reformy”, nijak się miały do rzetelnej ekonomii, a służyły jedynie lichwiarskiej międzynarodówce w formie „zasłony dymnej” w trakcie rabowania społeczeństw naszego globu? Na to pytanie z całą pewnością będzie mógł udzielić wyczerpującej odpowiedzi
„profesor” Leszek Balcerowicz, jeśli uda się go w końcu doprowadzić na ławę oskarżonych o zbrodnie przeciw Narodowi Polskiemu.
Wracając do głównego wątku, należy z ubolewaniem podkreślić, że jak na razie wspomniane „owoce” konsumują głównie obywatele wschodnioeuropejskich unijnych kolonii, których warunki życia w ich własnych krajach osiągają mizerię niespotykaną nawet w okresie realnego socjalizmu, a na emigracji w bogatych państwach Unii traktowani są dziś gorzej niż to miało miejsce w przeszłości w przypadku uciekinierów z „za żelaznej kurtyny”. Bez zbędnego retuszu przedstawia to niemiecki
Der Spiegelw swym niedawnym reportażu
[iv].
Jeszcze gorzej ma się sytuacja w postkomunistycznych koloniach UE oczekujących wciąż na „przepustkę do euroraju”. Znani ze swego czarnego humoru Serbowie, swój „euro-entuzjazm”, tłumaczą tym
[v], że „dla tonącego nawet Titanic jawi jak zbawienie”.
Ze swej strony UE jak może wspiera społeczeństwa oczekujące w kolejce do „akcesji”. Ostatnio
Euronews wyemitowały reportaż ilustrujący takie właśnie unijne działania w Bośni.
[vi] Ukazał on życie społeczności utrzymującej się z odzysku węgla z odpadów kopalnianego urobku. Zajęciu temu, które dotychczas było symbolem rezultatów wyzysku „dzikiego” dziewiętnastowiecznego kapitalizmu, oddaje się tam plejada osób obu płci, w wieku od piętnastu do osiemdziesięciu lat. Praca ta jest niebezpieczna i ciężka, ale przy dobrej woli pracownika daje mu ona dochód do trzech euro na dzień. W sukurs jednemu z bohaterów reportażu przyszła unijna pomoc w postaci tzw. „mikro-pożyczki”. Szczęściarz ów był za nią w stanie zakupić ogrodniczy traktor z przyczepą, który wykorzystał do transportu urobku. Dzięki tej inwestycji efektywność jego pracy wzrosła na tyle, że dochody osiągnęły poziom dziesięciu euro na dzień!
Przykład ten dobitnie ilustruje (tak często opiewany przez media) wątek zbawiennego wpływu sektora finansowego na życie zwykłych ludzi.
Aby wspomniany sektor mógł ukazać wszystkie swe walory, niezbędne są jednak dalsze „reformy”. Cytowany już uprzednio Der Spiegel przedstawił niedawno szereg artykułów pryncypialnie piętnujących te sfery życia, które utrudniają powyższy proces.
Publikacje te zarysowują brak perspektyw życiowych młodzieży w krajach śródziemnomorskich, gdzie stopa bezrobocia w tej kategorii wiekowej sięga 50%. We Włoszech główną jego przyczyną jest panoszący się nepotyzm, w wyniku którego najlepsi muszą szukać satysfakcji zawodowej za granicą
[vii] . Źródła tego stanu rzeczy upatruje pismo w postawie starszego pokolenia, które „kurczowo trzyma się stołków”, a jeśli już komuś je odstępuje, to tylko na zasadzie osobistych koneksji. Konkluzją artykułu jest stwierdzenie, że kryzysowi winne są w znacznej mierze tzw. „
Cinquanta/Sessantenni", czyli osoby pięćdziesięcio/sześćdziesięcioletnie. Jedynym sensownym rozwiązaniem jest zmuszenie ich do ustępowania z zajmowanych stanowisk-stwierdza kolejny artykuł
[viii]-dodając przy tym jednym tchem, że dopiero wtedy możliwe będą niezbędne reformy, które spowodują między innymi „podwyższenie wieku emerytalnego”. Autor cytowanego artykułu nie daje odpowiedzi na nasuwające się automatycznie pytanie, co w takiej sytuacji robić będą ci nieszczęśni
Cinquanta/Sessantenni?
Żyjąc w orwellowskiej rzeczywistości nie powinniśmy oczekiwać od „redaktora prominentnego pisma” jakichkolwiek logicznych wywodów. Powinniśmy natomiast iść dalej śladem tego nowego wątku propagandowego.
W tym samym czasie
. Die Tageszeitung opublikował artykuł pióra Leonardo Palmisano dotyczący sytuacji społecznej we Włoszech, w którym twierdzi on że
Cinquanta/Sessantenni są protagonistami „reżimu
Berlusconiego”, przez co ponoszą odpowiedzialność za obecny opłakany stan państwa. W związku z powyższym-zdaniem autora- „w tej sytuacji można bardziej mówić o walce pokoleń niż walce klas”.
Der Spiegelkontynuuje wspomniany wątek w innym artykule
[ix] , stawiającym tezę o „pokoleniowych” przyczynach kryzysu w
eurolandzie. Jego autor uważa, że sytuacja ta może doprowadzić do społecznego konfliktu na styku pokoleń.
No cóż, korporacyjne media zachodnie zawsze użalały się nad powtarzającym się niezmiennie w naszej historii scenariuszem, w którym katalizowane kryzysem „siły ekstremy”, obierały sobie za „kozła ofiarnego” niczemu niewinnych Żydów, ze wszystkimi tragicznymi tego faktu konsekwencjami. Być może decydenci uznali, że tym razem rolę tę należy przypisać seniorom.
Dotychczas, nawet najgłupsze społeczeństwo, za jakie bez wątpienia można uznać rosyjską czerń doby rewolucji bolszewickiej, nie kupiłoby groteskowej koncepcji „walki pokoleń”, choć zaakceptowało ono obłędną ideę „walki klas”. Być może nasi władcy doszli do przekonania, że stopień zidiocenia jest już wystarczający do zaaplikowania społeczeństwu tej nowatorskiej idei.
Wprowadzenie takiego scenariusza w życie pozwoliłoby im „upiec dwie pieczenie na jednym ogniu”. Zabezpieczyć „najcenniejsze plemię świata” od zbliżających się nieuchronnie rewolucyjnych ekscesów motłochu, a przy okazji rozwiązać „nabrzmiały problem roszczeniowy starszego pokolenia”, kładący się cieniem na zdolnościach płatniczych „nowoczesnych państw”, z których jedynie Holandia zdobyła się do tej pory na „rozsądną politykę eutanazji”.
Na pokoleniowe zagadnienie można również spojrzeć z zupełnie innej perspektywy, tak jak to ostatnio uczynił na swoim blogu
[x], słynny amerykański analityk trendów,
Gerald Celente, wydawca znanego periodyku
The Trends Journal:
Jaka młodzież? Spójrzcie na amerykańskie siedemnastolatki. To są starcy, którzy już przeszli wszystko w życiu. W wieku jedenastu lat mają już tatuaże, gdy osiągną trzynaście są już na narkotykach i środkach antykoncepcyjnych…
Tak czy inaczej, zanim w rewolucyjnym ferworze zaczniemy mordować swoich rodziców, zobaczmy jak rozwiązały swe egzystencjalne problemy kraje postkomunistyczne, które w procesie słynnej „transformacji ustrojowej” z przed dwu dekad pozostały na placu boju z przysłowiowymi „gołymi tyłkami”. To będzie już jednak tematem kolejnego artykułu.