Bez kategorii
Like

Suszarnia piasku. Koniu i agresor.

03/08/2012
375 Wyświetlenia
0 Komentarze
5 minut czytania
no-cover

O tym jak Koniu walczył.

0


Kontynuacja 

  Koniu codziennie miał dziwne przypadki. Wszystkich już ich nawet nie pamiętam, tyle ich było.

    Kiedyś się razem wybraliśmy na zabawę wiejską. Na takich imprezach często grałem i lubiłem je. Usiedliśmy blisko baru i sączyliśmy piwo.

   Nagle na salę wszedł na wpół rozebrany gościu. Po reakcji innych ludzi było widać, że jest tu znany. Osobnik zachowywał się bardzo agresywnie, szukał zaczepki.

   Sala błyskawicznie opustoszała, a ci którzy nie zdążyli uciec byli przez tego agresora bici bez powodu. W końcu na Sali zostaliśmy we dwóch: Koniu i ja. Oprócz roznegliżowanego gościa.

   Koniu, który normalnie był wielki jak dąb, zrobił się nagle malutki i kompaktowy. Po prostu fenomen! Patrzył na wszystko: piwo, sufit, podłogę. Starał się tylko nie patrzeć na tego wojowniczego pajaca. Taki był przerażony, aż mi się go zrobiło żal. Zaciągnął sobie na oczy czapeczkę i myślał, że nikt go nie widzi.

   W końcu rozebrany do połowy osobnik nie miał już kogo bić i skierował cała swoją uwagę na nas. Bardziej na Konia:

 – Co się tak ku..a gapisz?

   Chociaż wydawało się to niemożliwe, Koniu zrobił się jeszcze mniejszy. Ale w niczym mu to nie pomogło:

 – Do Ciebie mówię kupo zgniłego mięsa!

   Koniu nic. Ciągle udaje, że go nie ma. Zrobił się tylko blady jak ściana. Dokąd mu ta krew uciekła? Bo na pewno nie do rąk i nóg; zrobił się nieskoordynowany jak nigdy wcześniej.

 – K…a, chcesz się bić?   

   Dłużej już nie byłem w stanie udawać, że się nic nie dzieje:

 – Słuchaj Koniu. Jeśli dalej będziesz unikał walki, to ja pójdę. I wtedy na pewno dostanę lanie. Ty masz przynajmniej szansę. Poza tym nie chcę już się kolegować z takim tchórzem.

   Koniu intensywnie myślał. Strach walczył z lepszym. W końcu podjął decyzję. Westchnął, dopił piwo i poszedł jak na ścięcie.

   Wyszli się bić na asfaltową drogę, która biegła obok Sali. Za nimi ciągnął tłumek ludzi żądnych wrażeń. Co najmniej paręset osób.

   Stanęli na tej drodze naprzeciw siebie: wystraszony Koniu i rozebrany do pasa „karateka”.

   Pierwszy zaatakował golas. Błyskawicznie kopnął z półobrotu Konia. Tamten dostał w twarz i padł na ziemię niczym rażony piorunem. Niestety, ale był o wiele za wolny.

   Na szczęście ten obcy gościu był za bardzo pewny siebie. Pomyślał, że już po wszystkim i to go zgubiło.

   Podbiegł do Konia i chciał go dokończyć. Nie zachował odpowiedniego dystansu. Koniu powoli wyciągnął swoje mocarne łapki i objął tamtego. Coś tylko chrupnęło i tamten zawisł bezwładnie.

   Nie śpiesząc się Koniu wstał, otrzepał spodnie i jedną ręką podniósł teraz już bezbronnego przeciwnika. Przystawił do ściany i podniósł na wysokość swoich oczu. Czyli dosyć wysoko. Zwinął dłoń w piąstkę wielkości dobrze wypieczonego chleba i zrobił zamach. Zebrani gapie zaczęli skandować: za-bij, za-bij…

   Dobrze wiedziałem co się szykuje. Gdyby uderzył na pewno by zabił. Bez zastanowienia rzuciłem się do przodu i uwiesiłem na tej wyciągniętej ręce. Spojrzał zdziwiony:

 – Nie. Koniu, nie!

   Potrząsnął głową i zamrugał oczyma. Widziałem jak wraca z dalekiej podróży. Opuścił rękę. A ja ją podniosłem do góry w geście zwycięstwa. Jak oszalały krzyczałem:

 – To mój kolega!!!

   Wrzawa.

0

Mefi100

275 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758